ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu String Cheese Incident ─ One Step Closer w serwisie ArtRock.pl

String Cheese Incident — One Step Closer

 
wydawnictwo: InsideOut Music 2005
dystrybucja: Mystic
 
01. Give Me The Love [03:33]/ 02. Sometimes A River [05:20]/ 03. Big Compromise [04:26]/ 04. Until The Music’s Over [04:48]/ 05. Silence in Your Hand [03:40]/ 06. Farther [04:00]/ 07. Drive [03:53]/ 08. Betray The Dark [02:28]/ 09. 45th of November [04:26]/ 10. One Step Closer [03:30]/ 11. Rainbow Serpent [03:57]/ 12. Swampy Waters [04:59]/ 13. Brand New Start [04:12]
 
Całkowity czas: 53:18
skład:
Kyle Hollingsworth – keyboards, accordion, vocals Michael Kang – guitar, mandolin, mandola, violin, viola, bass, vocals Keith Moseley – bass, acoustic and electric guitar, harmonica, vocals Billy Nershi – acoustic and electric guiar, lap steele guitar, , dobro, vocals Michael Travis – drums, bass, acoustic guitar
And: Malcolm Burn – producer
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,1
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,1

Łącznie 3, ocena: Dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
15.09.2005
(Recenzent)

String Cheese Incident — One Step Closer

Nie lubię jak mi się wciska stary towar w nowym opakowaniu. No bo co to jest ten cały jam rock. Dżem z kamieni? Czy skała z dżemu? Wolne żarty. Tak się w Ameryce grało jeszcze przed uchwaleniem Deklaracji Niepodległości. No może nie aż tak do końca , ale nazwy The Band, Bob Dylan, The Grateful Dead, Allman Brothers Band, czy JJ Cale funkcjonują w muzyce rozrywkowej od ponad czterdziestu lat. Nie wspominając o co bardziej prominentnych bluesmanach z delty Mississippi z połowy ubiegłego wieku, czy równie prominentnych śpiewakach country... Joj, taką wyliczankę można by długo, jeszcze z pięć tuzinów podobnie grających wykonawców – tylko po co? String Cheese Incident gra muzykę na wskroś amerykańską, w każdym calu, do szpiku kości. Tak amerykańską, jak tylko amerykańska muzyka może być. Tyle, ze to jest Ameryka bardziej prowincjonalna, nie wielkie metropolie ze swoim rapem i punkiem, ale motocykle Harley Davidson, kapelusze z rondem, buty kowbojki, osiemnastokołowce, przydrożne bary , motele i długie, proste drogi ciągnące się przez środek niczego. Nie jest to jednak tak, że zespół jest całkowicie zapatrzony w przeszłość. Po The Deads jeszcze kilka kapel się zdarzyło, na przykład Counting Crows, The Wallflowers, czy co dość dziwne w wypadku tego zespołu ...U2 (w paru utworach taka gitara chodzi...) String Cheese Incident to jeden z tych zespołów , które lubią się wyżywać na scenie. Długie, czasem kilkugodzinne koncerty, gdzie utwory pełne improwizacji wyydłuuużoone są do granic... właśnie , czego? Powiedzmy bardzo wydłużone. Mają takie kapele swoich zwolenników. I nic dziwnego, bo nie ma to jak dobry koncert. Każdy szanujący się zespół rockowy musi grać dobre koncerty. Płyty studyjne to para zupełnie innych kaloszy, wymogi są inne, trzeba wrócić z podniebnego szybowania na improwizacjach do form krótszych i bardziej zwartych, a przy okazji udowodnić, ze talent do pisania piosenek też się ma. Studio nie studio – słychać, że ma się do czynienia z bardzo sprawnymi muzykami, obdarzonymi dużą wyobraźnią. Każdy z nich to w gruncie rzeczy multiinstrumentalista. Potrafią skomponować trochę fajnych , melodyjnych numerów, potrafią je bardzo dobrze zaaranżować. Instrumentarium tradycyjne, ale bogate. Nie miało prawa się obyć ani bez “łyżwy” czyli pedal steel guitar, ani bez blaszanej gitary dobro – to instrumenty “kanoniczne” dla takich zespołów. A muzyka płynie – od pierwszego “Give Me The Love” do ostatniego “Brand New Start” niespiesznie, spokojnie. Czasami zdarzy się mocniejszy riff, jak w dwóch , czy trzech głośniejszych utworach, ale też nie grzeszą one nadmiarem rockowej ekspresji. Od pierwszego przesłuchania wiedziałem, że jest to bardzo przyjemna płyta, a kolejne tylko utwierdzały mnie w tym przekonaniu. Ciekawe melodie, rozbudowane i zróżnicowane aranżacyjnie, nieźli , stylowi wokaliści (a ponoć wszyscy członkowie zespołu udzielają się głosowo na tej płycie). Do tego do współpracy udało im się ściągnąć producenta Malcolma Burna (Bob Dylan, Emmylou Harris), Johna Lauderdale’a, a także tekściarza Grateful Dead Roberta Huntera. Ta muzyka nadaje się do wszystkiego – osobiście przetestowałem - do discmana na drogę do pracy do prania i sprzątania, do oglądania meczu, do zasypiania też. Uniwersalna płyta.
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.