ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Wishbone Ash ─ Argus - Remastered & Revised w serwisie ArtRock.pl

Wishbone Ash — Argus - Remastered & Revised

 
wydawnictwo: MCA Records 2002
 
1. Time Was (9:42)
2. Sometime World (6:52)
3. Blowin' Free (5:19)
4. The King Will Come (7:05)
5. Leaf And Stream (4:06)
6. Warrior (5:51)
7. Throw Down The Sword (5:55) // Live From Memphis EP : 8. Jail Bait (4:57)
9. The Pilgrim (10:10)
10. Phoenix (17:05)
 
Całkowity czas: 77:02
skład:
Steve Upton - dr., perc. / Martin Turner - bg., voc. / Andy Powell - g., voc. / Ted Turner - g., voc.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,2
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,9
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,10
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,25
Arcydzieło.
,220

Łącznie 268, ocena: Arcydzieło.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
16.04.2006
(Recenzent)

Wishbone Ash — Argus - Remastered & Revised

Wishbone Ash to niezwykły zespół. Choćby ze względu na patent, który sobie wypracowali - dwóch wiodących gitarzystów, trzech równorzędnych wokalistów. I zabójcza mikstura rocka, bluesa i angielskiego folka, która sprawiła, że ich sześć (!!!) pierwszych albumów to absolutna i zupełna ekstraklasa światowego rocka. Wśród tych sześciu albumów jest jednak jeden, który jest perłą w koronie. Arcydziełem. Wybitnym dziełem rockowej sztuki. "Argus".

Ten album miał pecha do wydania CD. Pierwsze edycje MCA Records, nawet opisane jako "remaster", wołały o pomstę do nieba. Szumy, płaskie brzmienie, zupełny brak dynamiki... Prawie półtorej dekady trzeba było (i 30 rocznicy ukazania się "Argusa" po raz pierwszy!), żeby na rynek trafiła edycja równie wspaniała, co muzyka zawarta na płycie. Brzmienie wersji "Remastered & Revised" wyrywa z butów, jest krystalicznie czyste, mocne, muzyka brzmi dynamicznie...po prostu świetnie. Do tego dołożono ponad 30 minut muzyki jako bonus. I to bonus nieprzypadkowy - są to nagrania z pochodzącej z końcówki 1972 roku rzadkiej EPki "Live From Memphis", więc stanowią kapitalne uzupełnienie albumu studyjnego.

Na pierwszy ogień idzie blisko 10-minutowe "Time Was". Piekna kompozycja podzielona na dwie wyraźne części. Jedna spokojna, nastrojowa, druga - mcniejsza, rockowa, przywodząca na myśl The Who. Wspaniałe otwarcie, ale to ledwie wstęp do uczty, która następuje potem. Miałem kiedyś na kasecie (pewnie gdzieś wciąż mam...) nagrany na kasecie koncert Wishbonów "Live Dates". To było moje pierwsze zetknięcie z muzyką Ash i zakochałem się beznadziejnie i bezpowrotnie, mimo, że kaseta była nagrywana z trzeszczącego analoga i szumiała. Ale jako "dodatek" miała jeden utwór studyjny. Dopiero potem dowiedziałem się, że to jedna z pereł z "Argusa". Nazywała się "Sometime World". Między innymi dlatego kocham ten utwór bardziej, niż inne na tej płycie...

Zaczyna się spokojnie, nastrojowo. Na gitarze gra tu i śpiewa Ted Turner. Śpiewa o tym, że

Sometime world pass me by again
Carry you carry me
Away...


Jest tak pięknie, poetycko. Taki marzycielski, nostalgiczny nastrój. A potem następuje mała pauza i zmiana. Utwór przyspiesza. Na rytmicznym podkładzie gitar Martin Turner gra wspaniałe, soczyste basowe solo. Gra i gra, Andy Powell dołącza i gra swoją solówkę i śpiewa refren... Mam zawsze ciarki, gdy słyszę ten śpiew i te dwa sola unisono. A potem Mart koncentruje się na rytmie, a Powell gra, gra, gra... Płynie sobie to solo pięknie, długo, aż do wyciszenia. Ten utwór, to Dzieło mogłoby trwać dwa razy dłużej, niż tylko niespełna siedem minut. Paradoksem jest, że do końcówki lat 90 zespół unikał grania tej kompozycji na koncertach. Szkoda, ale dobrze, że jednak do niej wrócili.

"Blowin' Free" to fajny żwawy bluesik na trzy głosy. Niesamowicie to brzmi, zwłaszcza, gdy ma się w pamięci, że na koncertach wykonywali to równie bezbłędnie. Podobnie zresztą ma się sprawa z "The King Will Come" z przecudnej urody zagrywkami gitarowymi Teda Turnera. Znów siedem minut niezwykłego piękna.

A potem kolejna perełka, schowana między dwie wspaniałości. "Leaf And Stream" urzeka klimatem, przestrzenią, marzycielskim nastrojem. Ktoś kiedyś napisał, że kojarzy się ta ballada z tolkienowską trylogią. I coś w tym jest.

Dwa następne utwory łączą się tekstowo i muzycznie w jedną całość. Pierwszy jest okraszony wspaniałym, mięsistym riffem "Warrior" z dwiema gitarami solowymi naprzemiennie. Karkołomne, ale jak wykonane!

I had to be a warrior
A slave I couldn't be
A soldier and a conqueror
Fighting to be free


No a potem konkluzja, czyli "Throw Down The Sword", walka się skończyła. To znów nastrojowa ballada zaśpiewana przez Martina Turnera I Andy Powella tak, że wszystkie włoski na ciele się jeżą, a ciarki wielkości mrówek biegają po plecach. Finał z gatunku tych, po których ręka sama wędruje do przycisku "repeat" i zaczynamy płytę od początku...

Bonusy zostały nagrane podczas trasy promującej "Argusa" w USA. ledwie trzy, ale zarówno "Jail Bait" jak i prawie 10-minutowy "The Pilgrim" to numery wspaniałe, a ponad 17-minutowa wersja "Phoenixa" warta jest wszystkie pieniądze. Godne uzupełnienie arcydzieła.

Warto też wspomnieć o przykuwającej oko niezwykłej okładce - dziele artystów z Hipgnosis. Wpatrzony w dal wojownik daje szerokie pole do interpretacji i kapitalnie współgra z utworami z płyty (choćby z sekwencją "Warrior / Throw Down The Sword") - rzadko się tak zdarza, tu wyszło kapitalnie.

Ten album to wspaniałe dzieło. Płyta skończona, bez zbędnego dźwięku, bez zbędnego słowa, nuty. Wszystko jest tu na swoim miejscu. Do tego jeszcze niesamowity, jedyny w swoim rodzaju klimat. Klasyk absolutny. Kamień milowy. Krok w gwiazdy dla Wishbone Ash. Nie wyobrażam sobie, żeby fan rocka mógł nie znać tej płyty. Nawet jeśli remaster trzeba sobie sprowadzić ze Stanów, bo w Europie go nie ma. Bo obcowanie z Absolutem wymaga poświęceń.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.