ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Farrell, Perry ─ Perry Farrell’s Satellite Party. Ultra Payloaded w serwisie ArtRock.pl

Farrell, Perry — Perry Farrell’s Satellite Party. Ultra Payloaded

 
wydawnictwo: Sony BMG 2007
 
1.Wish Upon A Dog Star [4:44]/2. Only Love, Let's Celebrate [3:49]/3. Hard Life Easy [4:13]/ 4. Kinky [4:00]5. The Solutionists [4:23]/ 6. Awesome [4:25]/7. Mr. Sunshine [4:19]/8. Insanity Rains [3:28]/9. Milky Ave [4:27]/ 10. Ultra Payloaded Satellite Party [5:27]/11. Woman in the Window [3:59]
 
Całkowity czas: 47:21
skład:
Perry Farrell – vocals/ Nuno Bettencourt – guitars, keyboards, bass/Etty Lou Farrell –vocals/Carl Restivo–bass/Kevin Figueiredo–drums/ Satellite Party guests include: Flea & John Frusciante from Red Hot Chili Peppers/Fergie from Black Eyed Peas/Peter Hook from New Order/Hybrid/Thievery Corporation/Peter DiStefano from Porno For Pyros/Harry Gregson Williams-orchestrations/Jim Morrison (one of his last vocal performances--previously unreleased)
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,8
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,4

Łącznie 21, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
13.07.2007
(Gość)

Farrell, Perry — Perry Farrell’s Satellite Party. Ultra Payloaded

Welcome My Intergalactic Crusader,
 
Śmiało wejdź w progi naszego kosmicznego muzycznego klubu. Dziś z okazji setnej recki jednego z recenzentów Artrock.pl, zapraszamy Cię do uczestnictwa w niesamowitej bibie, orgii muzyki, słów i dźwięków. Herzlich Willkommen! Nasze, jedyne w swoim rodzaju wielokolorowe i dziwno składnikowe drinki czekają na stołach  i zaprowadzą cię w nowy wymiar, śliczne hostessy obsłużą cię w każdym obszarze (wypożyczone od Hugh H.), a Komandor Koenig  służy pomocą w  nawigacji.
 
Czas: 26.06.2007
Miejsce: Intergalactic Progmetyl Vibe Club Stacja Alfa
Hasło: Serek
Odzew: Boski Stefan
Strój: Cokolwiek świecącego
 
 
Pozdrowienia ze stacji Alfa
Perry i kompania
 
Głowa nadal mnie boli na wspomnienie tej balangi. Bo to była impreza co się zowie. Tak, Perry w zaproszeniu  napisał prawdę. Girlsy od Heffnera przepiękne, drinki poszerzające świadomość, urodzinowy tort z peyotlem (a może to payload był), baloniki i kosmiczny pył. Gości co niemiara. Walili drzwiami i oknami, a nawet włazem. Przecież nie każdego dnia jest jubileusz. A kogo ja w Intergalactic Progmetyl Vibe Club nie spotkałem. Pojawili się panowie z LOŻY SZYDERCÓW (aczkolwiek Statler stał w bezpiecznej odległości 2 metrów od Farella), a nawet same gwiazdy z firmamentu prog/power/space/ rockowego. Dodatkowo Mistrz Yoda oraz bohaterowie Kosmos 1999 (Komandorze, jak miło i dobrze cię widzieć).  Dwie długonogie divy ze spiczastymi uszami zaanonsowały zespół, czyli grupę Perry’ego Farrella. Ha – słyszałem kiedyś o tym panu. Szyk elegancji-Francji, ciekawy wokal, kiedyś grał w Uzależnionej Jane oraz Porno For Pyros. Jednym słowem Freak pełną gębą. No i szef objazdowego cyrku o nazwie Lollapalooza (Jego Ciemność Ozzy tylko wykorzystał pomysł objazdowej menażerii koncertowej, w której brakuje tylko człowieka-gumy, zapaśników, tancerek go-go i stada dinozaurów). Postaram się pokrótce opisać, com zapamiętał.
 
Cholera,  fajnie grali na tej imprezie: Wish Upon A Dog Star – otwierający ten ciekawy set didżejski naprawdę zabrzmiało bardzo oldskulowo, posiadało groove oraz jakiś posmak The Cure (partia basu). Zapodałem drinka, dwa śliczne, długonogie i nagie kociaki owinęły się wokół mych stóp. Mrr… Klimaty dyskotekowe nieco zmieszane z brzmieniami Zeppelinów na gigantycznym speedzie (a może kacu).  Ożeszkurwajapierdole! Yeah! I w dodatku te symfoniczne i jednocześnie „spejsowe” brzmienia. Niech się schowa Lucassen i inne „starsziptrupery”. Perry Farell to geniusz. Po prostu. Dochodząca ze sceny muzyka zachęciła do tańca – zarówno Only Love, Let's Celebrate, jak i następne Hard Life Easy bezpośrednio kojarzyć się z gorączką sobotniej nocy, genialnym Travoltą (posłuchajcie tych orkiestracji – teraz nikt nie gra takiego disco) oraz odrobiną papryczek chilli. Blask fleszy przełamał mrok, na jubileuszowej imprezie pojawił się Boski!. Tak, to z pewnością był On! Maestro z Eskilstuny zachwycił się muzyką. Powiedział, że słyszy w niektórych utworach konotacje do Disco Queen (ten vibe i flow) i poszedł w tany (Let’s Disco!). Fajnie sobie poczynali panowie Frusciante i Flea z RHCP. Odziani w kosmiczne skafandry, nie dali słuchaczowi czasu na wytchnienie. Hendrixowska solówka Fru, znakomity śpiew Farrella i gibające się na parkiecie laseczki. A sam utwór z pewnością byłby ozdobą Stadium Arcadium. Fajnie - panowie zrobili deal i Farell ma przebój. Ta muzyka to misz-masz brzmień. Wymyka się szufladkom: flirty z elektroniką, disco, gitarowe rockowe granie, elementy New Wave. Klimaty niemalże symfoniczne kontrastują z quasi punkową stylistyką, a nawet metalem rycerskim (czyli tak zwaną patatajnią). Widocznie można. Ktoś może odwrócić się zniesmaczony taką mieszanką. Mnie się podobało! Tylko, że z początku nie wiedziałem, że to koncept album z przesłaniem. Steven Wilson też nie wiedział: kosmiczne wojaże 34, sztuka, solucjoniści, ekologia? Czyżby Farrell miał ambicję zmieniania świata? Już wiem: Satellite Party to jawna kpina z pompatycznej i nadętej formy, jaką jest rock opera. Naprawdę! Mrugnięcie okiem do słuchacza wychowanego na Tommym. Kto załapie jego szczęście, a kto nie to frajer :) Nad tym całym pozornym bałaganem panował niepodzielnie Farrell. To jego projekt, jego wizja i jego muzyka. Zaśpiewał jak  zwykle świetnie. Może nie wchodził w tak wysokie rejestry, jak to miało miejsce w przypadku Jane’s Addiction, ale wokal z pewnością był ozdobą tego przedsięwzięcia.
 
To muzyka ubarwiająca naszą egzystencję na tym łez padole. Jest oczywiście wpisana w stylistykę kiczu, tych świecących marynarek, girlsów z piórami, a Farrell świadomie przyjął pozę „lokalnego zapiewajły”. To naprawdę fajna, niezobowiązująca muzyka. Żadne to rewolucyjne nagrania, ani wysublimowana alternatywa. To w  zasadzie dość proste kawałki, które urzekają chwytliwymi melodiami i niebanalną realizacją. I dlatego tak zachwyciły!. Pamiętam moment,  kiedy zgasły światła, widoczne były tylko gwiazdy. Perry wyszedł  na środek sceny. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki obok niego pojawiła się liczna bateria smyków, wiolonczel i innych symfonicznych gadżetów! Awesome – przepiękna ballada w dodatku ciekawie zorkiestrowana przez  Harry’ego Gregsona Williamsa (faceta od ścieżki dźwiękowej „Opowieści z Narnii” czy też obydwu „Shreków”). Miód! Tak się robi orkiestrę panie Rubik.  Smyków ciąg dalszy. Mr Sunshine – mógłby być ozdobą niejednego filmu o kosmicznym Agencie 007. Znakomite flow utworu, od czasu do czasu przełamane przez partię fletu oraz zagrywką fortepianową w stylu Liberace. A do tego kąśliwa solówka Nuno Bettencourta! Tak, tego Bettencourta z Extreme! Z jego Washburna leciały skry nie mniejsze, niż te generowane przez świetlne miecze. Ultra Payloaded Satellite Party znakomity kawałek nie tylko do tańczenia. Śpiewające w chórkach laseczki, mniam.
W tym kawałku pojawiła się też  The Duchess, czyli Fergie z Black Eye Peas. Tak, wiem, że UPSP jest utworem o wybitnie stadionowej proweniencji. Po prostu idealny hymn na Euro! Let’s sing łewrybady "Partyyyyyyyyy! Satellite Partyyyyyyyyyy! Oooooooooo! Yeeahhh". Tak, naprawdę widziałem te tłumy na Stadionie Narodowym robiące meksykańską falę, lecące z przestrzeni kosmicznej konfetti i sędziego Collinę w marynarce od Versace. Nadal zniesmaczeni? Ej, przecież to zabawa. A że jest czasami obciachowo i zarazem psychodelicznie? Proszę bardzo: Pojawił się również Jim. Jim Morrison. Woman In The Window – czyli muzyczna nekrofilia. Bez sensu. Wizyta Króla Jaszczurów była zupełnie niepotrzebna. Aczkolwiek – miło cię widzieć w tak dobrym stanie Jim!
 
Jim! Jim! Kapitanie, gdzie mój statek? Dlaczego spadamy! Jiiiiiiiiiiiimmmmmmmmmmm! Moja głowa!
 

Żona spojrzała na mnie z wyrzutem. Znowu byłeś na spotkaniu fanatyków. Słuchaliście jakiś SX, DT, FW, CM i innego CPM-a. Śmieci byś wyniósł. Kota nakarmił. Samochód do warsztatu odstawił. Ziemniaki  obrał. Muzyki dobrej posłuchał, a nie tego, jak mu tam Serka. No to posłuchałem.

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.