ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Electric Light Orchestra ─ ELO2 w serwisie ArtRock.pl

Electric Light Orchestra — ELO2

 
wydawnictwo: Pomaton EMI 1973
 
1. In Old England Town (Boogie No.2) (Lynne) [06:56]
2. Mama (Lynne) [07:04]
3. Roll Over Beethoven (Berry) [08:11]
4. From The Sun To The World (Boogie No.1) (Lynne) [08:20]
5. Kuiama (Lynne) [11:18]
 
Całkowity czas: 41:56
skład:
Jeff Lynne – Vocals, Guitar, Moog Synthesizer; Richard Tandy – Piano, Keyboards, Moog Synthesizer; Wilfred Gibson – Violin; Colin Walker – Cello; Mike Edwards – Cello; Mike d’Albuquerque – Bass, Vocals; Bev Bevan – Drums, Percussion oraz Roy Wood – Cello, Bass, Vocals
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,8
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,8
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,6
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,3

Łącznie 32, ocena: Dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
27.01.2009
(Recenzent)

Electric Light Orchestra — ELO2

Był kiedyś taki zespół, The Move. Założony w końcu lat 60. przez oryginała, ekscentryka, multiinstrumentalistę Roya Wooda. Po drugim pełnowymiarowym albumie z zespołu odszedł wokalista Carl Wayne. Na jego miejsce pojawił się jeszcze mało znany wokalista, gitarzysta i pianista, a także zdolny kompozytor. Niejaki Jeffrey Lynne…
 
Lynne i Wood szybko odnaleźli w sobie bratnie dusze. Szybko też okazało się, że formuła The Move staje się dla nich ograniczeniem. Zwłaszcza dla Jeffa, fana klasycznego rock’n’rolla i Beatlesów, ale też muzyki klasycznej. To Lynne właśnie wymyślił nowy zespół, zespół łączący chwytliwe melodie w stylu Beatlesów ze złożonym, pełnym, bogatym, orkiestrowym brzmieniem. Zresztą zaproszenie Wooda zaakceptował z intencją przekonania Roya i wciągnięcia go do nowego projektu. I zaczęli tworzyć zręby nowej grupy. We dwóch, a w zasadzie we trzech – perkusista Bev Bevan również zaczynał się męczyć w The Move…
 
Electric String Orchestra. Tak się to miało pierwotnie nazywać. Głównie z uwagi na koncepcję zatrudnienia na stałe dwóch wiolonczelistów i skrzypka. Potem Lynne zmodyfikował nazwę na Electric Light Orchestra. Pierwszą płytę ELO nagrywał po prostu zespół The Move. Uzupełniony o skrzypka i muzyka grającego na instrumentach dętych. Czwarty z The Move – basista i wokalista Rick Price – miał w pewnym momencie dość. Nagrywanie płyty Electric Light Orchestra trwało tak długo, że w międzyczasie The Move nagrało dwa albumy, by sfinansować kosztowną ekstrawagancję Jeffa i Roya… Price odszedł, Lynne i Wood nagrali partie gitary basowej zamiast niego.
 
Debiutancka płyta „Electric Light Orchestra” (1971) sukcesem nie była. Kompozycje obu liderów – bardziej udziwnione, odjazdowe Wooda, bliższe stylu późnych Beatlesów Lynne’a – były dobre; zawiodło brzmienie. Roy i Jeff nakładali brzmienie instrumentów po kilka razy, by stworzyć pełne, orkiestrowe brzmienie. Niestety, te nakładki wypadły surowo, kanciasto i topornie. Płyta przeszła prawie niezauważona. Obaj liderzy nawzajem obarczali się winą, Bevan przezornie milczał. Nie wytrzymał Wood.
 
Zostawiony sam sobie Jeff zaczął tworzyć Electric Light Orchestra od nowa. Zaczął od młodego, znakomitego muzyka, który już z Orkiestrą grywał na żywo, początkowo jako basista, potem pianista – Richarda Tandy’ego. Dodał dwóch klasycznie wykształconych wiolonczelistów i skrzypka. Sekcję rytmiczną uzupełnił basista Mike d’Albuquerque.
 
Lynne zawsze deklarował się jako zwolennik rock’n’rolla. Prostych, melodyjnych, bogato aranżowanych piosenek. Od mistycznych, złożonych, wielominutowych, wieloczęściowych suit odżegnywał się zawsze, czasem nawet trochę podrwiwał z nich – tak z muzyki, jak i z wyrafinowanych, poetyckich tekstów („Illusions In G Major”). Tymczasem płyta „The Electric Light Orchestra II” była w całości utrzymana właśnie w stylistyce rocka progresywnego. 42 minuty, 5 utworów, jak na Jeffa złożone, pesymistyczne teksty, dalekie od wszechobecnych w jego twórczości rozterek uczuciowych… Przywodzi to trochę na myśl „Love Over Gold” – efektowny skok w bok Marka Knopflera i Dire Straits… Utwory rozbudowane formalnie, pełne solowych wstawek zwłaszcza skrzypiec, wiolonczel i instrumentów klawiszowych, pełne zmian tempa, melodii i nastroju. Jeff zdobywał też szlify jako producent, choć „ELO II” nadal jeszcze nie brzmi rewelacyjnie (chwilami mało czytelne partie wokalne).
 
Jak Jeff Lynne poradził sobie na oceanie rocka progresywnego? No cóż, momentami wpadał na mieliznę. Tak jak w przeróbce „Roll Over Beethoven” Chucka Berry’ego. Pomińmy fakt, że utwór, którego bohater każe spadać twórcom bardziej złożonej muzyki i głosi triumf prostej, chwytliwej, nieskomplikowanej piosenki, dość dziwnie wygląda na płycie było nie było artrockowej… Mimo wszelakich kombinacji, wstawek instrumentalnych, otwarcia zapożyczonego z V Symfonii Beethovena – rozbudowanie rockandrollowej piosenki do ośmiominutowego, złożonego formalnie utworu wypada nieco groteskowo. Lepiej prezentuje się tajemnicza, mistyczna ballada „Mama” (w niektórych wydaniach pod tytułem „Momma”) – choć chwilami wypada zbyt ckliwie.
 
Efektownie prezentują się klamry albumu. „In Old England Town (Boogie No.2)” – ponura wizja niedalekiej przyszłości – wbrew tytułowi niewiele ma wspólnego z boogie. Dużo tu brzmień smyczkowych, podniosłego, majestatycznego nastroju. Jeszcze lepiej wypada zamykająca album „Kuiama” – jeszcze bardziej ponury, antywojenny song, którego bohater – żołnierz – opowiada małej dziewczynce o okropnościach wojny i śmierci jej rodziców, w finale przyznając, że zginęli z jego ręki… Efektownie wypada w tym utworze zwłaszcza cała sekcja smyczkowa (głównie w instrumentalnej części środkowej), uzupełniana melotronem Tandy’ego.
 
Na koniec zostawiłem to, co najlepsze. Osiem minut i dwadzieścia sekund poezji – ponurą dystopię „From The Sun To The World (Boogie No.1)”. Bohaterem tej kompozycji jest Richard Tandy. Ten utwór niesie kapitalny, otwierający kompozycję motyw syntezatora, podchwycony najpierw przez instrumenty smyczkowe, a w środkowej, utrzymanej zgodnie z tytułem w rytmie boogie instrumentalnej części utworu fantastycznie rozwijany najpierw przez fortepian, potem znów syntezator, potem przez fortepian i skrzypce, a po części wokalnej – fortepian i wiolonczelę… Prawdziwa perła! Dodajmy do tego fortepianową wstawkę, w duecie ze skrzypcami, efektownie uspokajającą nastrój przed instrumentalnymi szaleństwami… Nic dziwnego, że nazywano go drugim Tonym Banksem… No i Lynne pozwala sobie pod koniec na krótkie solo gitarowe.
 
Co było dalej – mniej więcej wiadomo. Electric Light Orchestra podryfowała w kierunku efektownych, melodyjnych, bogato zaaranżowanych piosenek. O artrockowych ambicjach przypominało w zasadzie tylko to, że czasem te piosenki Lynne łączył w dłuższe cykle (suita z płyty „Eldorado”, „Concerto For A Rainy Day”). Na pewno dał się poznać jako znakomity twórca takich właśnie, beatlesowskich w klimacie, pięknych piosenek. Szkoda jednak mimo wszystko, że tylko raz spróbował swoich sił w typowo artrockowym graniu… Pozostała dobra, warta uwagi, trochę już zapomniana płyta.
 
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.