ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Light Coorporation ─ Aliens from Planet Earth w serwisie ArtRock.pl

Light Coorporation — Aliens from Planet Earth

 
wydawnictwo: ReR Megacorp 2012
dystrybucja: "ARS"2
 
1. The Song of the Merbau Tree [3:10]
2. Surrounding Us the Pulse of Depths [6:47]
3. The Rainbow Hunter [3:09]
4. The World of Cobweb Fabric [5:44]
5. Third Level of Dream [9:49]
6. Man Inside the Great Fish [11:55]
7. Time (Everything is Chasing After the Wind) [10:21]:
8. Aquarium of the Universe [8:01]
9. Untitled Hidden Track [4:03]
 
Całkowity czas: 62:59
skład:
Mariusz Sobański – guitars, baritone cello
Paweł Rogoża – tenor saxophone, kaossilator pro
Robert Bielak – violin
Krzysztof Waśkiewicz – bass, analog taperecorder
Miłosz Krauz – drums, percussion
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,0
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,9

Łącznie 15, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
29.03.2013
(Recenzent)

Light Coorporation — Aliens from Planet Earth

 

Łaknęliśmy muzyki organicznej, tętniącej życiem, pozbawionej granic, wielce malowniczej, muzyki, której nagrywanie dawałoby nam znaczną swobodę twórczą.

 

Jak napisałem w recenzji debiutanckiej płyty Light Coorporation, niewątpliwie uznać należy formację tę za jeden z bardziej frapujących projektów muzycznych wykwitłych na polskiej scenie muzycznej ostatnich lat. Kto po przesłuchaniu Rare Dialect nadal wątpiłby o tym, ten zapewne zgodzi się z owym stwierdzeniem zapoznawszy się z Aliens from Planet Earth, drugim, a bardzo odmiennym od poprzedniego albumem Polaków.

Niedługo zaiste musieli czekać admiratorzy twórczości Light Coorporation na ukazanie się kolejnego przez grupę sygnowanego dzieła, mając bowiem premierę 20 czerwca 2012 roku, Aliens from Planet Earth objawiona została światu w niewiele ponad 10 miesięcy od ogłoszenia Rare Dialect. Co istotne, w okresie tym w składzie grupy zaszły pewne personalne zmiany, w rezultacie których na pokładzie Świetlnej Koorporacji ostało się trzech dotychczasowych jej reprezentantów: Mariusz Sobański, na opisywanym wydawnictwie obsługujący obok szarpistruny, znaczy się gitary, wiolonczelę o barytonowym głosie, nadto, jak poprzednio, producent zarejestrowanego materiału; Robert Bielak (skrzypce); Miłosz Krauz (perkusja, instrumenty perkusyjne), których wsparło dwóch nowo dokooptowanych muzyków, mianowicie Krzysztof Waśkiewicz (gitara basowa, magnetofon szpulowy z końca lat sześćdziesiątych) i Paweł Rogoża (saksofon tenorowy i – umożliwiający między innymi przetwarzanie na bieżąco dobywanego z instrumentu dźwięku – kaossilator pro). Podobnie jak pierwsza, tak i druga w dorobku zespołu płyta studyjna wydana została przez prestiżową RēR Megacorp, brytyjską wytwórnię fonograficzną kierowaną przez Chrisa Cutlera, z którym kapeli udało się nawiązać współpracę dzięki wydatnej pomocy Henryka Palczewskiego, założyciela i szefa zasłużonej polskiej firmy wydawniczej "ARS"2.

Tym, co oprócz personaliów kapeli zmieniło się, a o czym nie wspomnieć nie sposób, albowiem wywarło trudny do przecenienia wpływ i na muzyków, grę ich i wyobraźnię, i na wykreowywaną przez nich w trakcie sesji nagraniowej muzykę, nadto na żywe i przejrzyste, wcale nie sterylnie czyste, więc i w żadnym razie nie sztuczne jej brzmienie, innymi słowy – na proces twórczy i jego efekt, było miejsce uwiecznienia nowych kompozycyj, po prawdzie miejsce niezwykłe. Otóż za dogodną dla narodzin swojej nowej muzyki siedzibę uznali instrumentaliści konińską Wieżę Ciśnień (Galeria Centrum Kultury i Sztuki „Wieża Ciśnień” w Koninie), w której „najwyższej, owalnej, pełnej dźwięków komnacie”, swego rodzaju „magicznym pokoju” o „niesamowitym klimacie”, zgromadzone zostało wszystko to, co po wąskich, spiralnych schodach na szczyt wieżycy z mozołem wniesiono, w tym znaczną ilość leciwego, gwarantującego uzyskanie pożądanego, naturalnego brzmienia sprzętu, wypożyczonego od rejestrującego i miksującego całą sesję Szymona Swobody, zaprzyjaźnionego z LC właściciela studio Vintage Records. W takim oto miejscu, oplecionym kablami, obłożonym zmyślnie usytuowanymi mikrofonami, z których jeden, umieszczony za szybą, wyłapywał wszelkie w pobliżu wieży powstające odgłosy, to ptasie trele, to poszum wiatru, miejscu, w którym „najcichszy nawet szept” wyraziście się słyszy, a każdy „wzbudzony dźwięk zdaje się unosić w powietrzu”, stworzono „studio najbliżej nieba”, zapewniające tyleż doskonałe, co wyrafinowane warunki dla rejestracji przekazu nadawanego przez jakże wymagających od siebie i otoczenia Obcych z Planety Ziemia, Aliens from Planet Earth, obserwowanych, co ciekawe, przez specjalnie na sesję zaproszonych gości.

Zarówno z muzyką pomieszczoną na drugim albumie, jak i z miejscem jej powstania, udanie koresponduje barwna, malarska, płynna i rozmyta, pobudzająca fantazję oprawa graficzna, przygotowana, jak i poprzednio, przez Tomasza Lietzaua. Ten, jak wspomniał Mariusz Sobański w trakcie udzielonego ArtRock.pl wywiadu, wykonał ją nie komputerowo, a ręcznie, malując obrazy już do muzyki powstałej w Wieży Ciśnień, przelewając na płótno osobiste odczucia związane z tym, co słyszał. Stąd dla przykładu można domniemywać, iż znajdujące się u góry okładki coś może być bądź latającym spodkiem, bądź nietoperzem, może też stanowić nawiązanie do znanego w sztuce motywu Oka Opatrzności, może wreszcie symbolizować i samą Wieżę. Domysłów, odczytań, przykładów można by jednak mnożyć bez liku, nadmienić zatem winno się jeszcze tylko, iż w samej książeczce znajdują się pędzlem malowane „ujęcia” każdego z muzyków.

A nie inaczej niźli z wymykającą się trafnym interpretacjom oprawą jest z dającą do myślenia zawartością muzyczną Aliens from Planet Earth, na którą składa się osiem pełnych swobody i nieznających granic, malowanych surrealistycznym, impresyjnym i ekspresyjnym dźwiękiem, jazzująco-awangardowo-ilustracyjno-ambientalnych, eterycznych obrazów, po większej części wykreowanych wspólnymi siłami przez zespół, obrazów, których nijak rozsądnie a zadowalająco zaszufladkować się nie da. Już rozpoczynająca się od ptasiego śpiewu, a płytę otwierająca The Song of the Merbau Tree, obok The Rainbow Hunter jedyna kompozycja, pod której autorstwem podpisany jest wyłącznie Sobański, idealnie przejrzystym i fascynująco zawijasowatym brzmieniem, wywołującym wizję czy to snujących się w powietrzu nitek babiego lata, czy to niesionego wiatrem, przybierającego kształt pytajnika latawca, zradza w umyśle odbiorcy wrażenie czegoś nieuchwytnego i niedookreślonego, zagadkowego, tym samym niepokojącego i przejmującego, niewiadomego, czegoś, co poznać się pragnie, a czego poznać nie sposób. Tak oto instrumentalnie szkicując, barwiąc, plamiąc i malując, umiejętnie wydobywając kontrasty i ciekawie rozkładając akcenty, igrając światłem i cieniem, wprawnie operując walorem, to potęgując, to osłabiając natężenie barwy, za- lub rozgęszczając, konstruując lub dekonstruując brzmienie, komponują ci grający w Wieży Ciśnień niczym w ogrodzie sztuk na Parnasie muzycy niecodzienne obrazy à la Kandinsky, Munch albo Boccioni, wymuzykowują pochłaniające słuchacza abstrakcje, odrywające go od szarej rzeczywistości, pozwalające mu w ciągu przedziwnej godziny zwrócić się ku sobie, by wniknął w to, co z pozoru tak hermetyczne, by wypełnił wezwanie starożytnych, gnōthi seauton, „poznaj samego siebie”. A poznając siebie, poznaje i tę figlarnie zaimprowizowaną, częstokroć kolaż przypominającą i filozoficzne zdziwienie wywołującą muzykę, bogato wszelkiego rodzaju efektem, choćby delay’em inkrustowaną,  ubogaconą nie tylko pętlami, ale i odgłosami otoczenia, wszelkiego rodzaju szmerami, skrzypnięciami, trzaskami, ćwierkami, rozmowami, głosami bądź hałasami, wrzaskiem lokomotywy i postukiwaniem przejeżdżającego w pobliżu Wieży Ciśnień składu kolejowego nawet, stającego się w – jak trafne to miano! – Surrounding Us the Pulse of Depths asumptem do podjęcia inicjatywy przez interesująco a spokojnie ciągnącego frazę saksofonistę, z którym przy wtórze sekcji rytmicznej przeplatają się gitarowe pomruki, groźby i odjazdy, a momentami także iście diabolicznie pobrzmiewające skrzypce, wraz z gitarą i perkusją odgrywające w The Rainbow Hunter – nomen omen – „pierwsze skrzypce”. A jakże działa na wyobraźnię dystopijny The World of Cobweb Fabric, w którym dudni, huczy, buczy, za sprawą dusznych i przytłaczających wyziewów niosący czarną wizję albo jakiegoś ponurego miasta-molocha w rodzaju Metropolis, Sin lub Naked City, może Reymontowskiej Łodzi bądź pogrążonego w mroku po wojnie nuklearnej Los Angeles z wizjonerskiego filmu Ridleya Scotta, albo też przenoszący do huty z Łowcy jeleni Cimino, kuźni Hefajstosa, czy wreszcie Kuźni poety miłującego pochwałę rzeczy, dlatego że są. Niewiele zresztą jaśniejsze kotłują się w głowie myśli, a przed oczami duszy przesuwają obrazy, w trakcie Third Level of Dream, zadumanego i zafrasowanego, jakże chwilami tęsknego, może nawet rzewnie a gorzko popłakującego, ze znakomitymi partiami skrzypiec i saksofonu, pomykającego, jak żaden z pozostałych, gdzieś na Bliski Wschód. Wstęp Man Inside the Great Fish z lekka przywołuje echa późniejszych albumów King Crimson, może szczególnie THRAK, najlepszej od nagrania Discipline płyty zespołu. Jak samotność doskwierać musiała przykutemu do skały Prometeuszowi, a uwięzionemu w brzuszysku wielkiej ryby biblijnemu prorokowi Jonaszowi, o którym być może w szóstej opowieści Obcych z Planety Ziemia mowa, tak zagubienie, niepewność i wyobcowanie zdają się oddawać poszczególne instrumenty, błąkające się po Wieży Ciśnień niczym cienie zmarłych po łąkach asfodelowych. Nie mniej dziwny jest pulsujący życiem, urozmaicony różnorakimi loops Time (Everything is Chasing After the Wind), raz po raz skrzący się odmiennym od poprzedniego dźwiękiem, od czasu do czasu brzmiący jak zepsuty, a przynajmniej mocno rozregulowany stary zegar, w którego mechanizmie, jak w życiu szarego człowieka tudzież podążającego ku bezdennym czeluściom za Eurydyką Orfeusza, nic nie idzie tak, jak powinno. Nie tylko w Time, vanitas vanitatum et omnia vanitas, lecz i w tyleż niespiesznie, co porywająco rozwijającym się Aquarium of the Universe, w którym – jak w Third Level of Dream – słychać coś z funkujących płyt „elektrycznego” Milesa Davisa, pobrzmiewa melodia Tokyo Streets Symphony z Rare Dialect. Wieńczące „Akwarium” oklaski bynajmniej nie kończą albumu, ten bowiem zamyka dopiero nieodnotowana w spisie utworów, ukryta ścieżka dźwiękowa, ot zniekształcone ludzkie głosy, rzeczywiście brzmiące jak Dialekt Obcych.

Reasumując, Aliens from Planet Earth, druga płyta Light Coorporation, to dzieło niepowszednie, odznaczające się niespotykanie klarownym i organicznym, przestrzennym, rozległym, wielowymiarowym, echowym brzmieniem, które przez wzgląd na szczególne miejsce rejestracji materiału zdaje się w zasadzie niemożebne do podrobienia, a tym samym unikatowe i oryginalne. Co więcej, pomysłowo i umiejętnie wyzyskując możliwości akustyczne Wieży Ciśnień w Koninie i nie wzbraniając się przed wykorzystaniem jakże wymownej potęgi ciszy, wyeksponowano głosy wszystkich instrumentów, z których każdy na A(f)PE zdaje się pełnić w procesie tworzenia rolę nader istotną. Jeśli dodać do tego z rzadka u innych zespołów spotykane zdyscyplinowanie muzyków, taką Davisowską, wzorcową, wręcz wykalkulowaną oszczędność środków oraz frapującą organizację materiału dźwiękowego, nadto niepospolitą inwencyjność, przełamującą stereotypowe myślenie o muzyce i jej wykonywaniu, burzącą pospolity i do znudzenia od dawien dawna powtarzany wszem i wobec schemat, to jasną jest rzeczą, iż muzykom Light Coorporation, że powtórzy się, Sobańskiemu, Rogoży, Bielakowi, Waśkiewiczowi i Krauzowi, udało się stworzyć dzieło jedyne w swoim rodzaju, liryczne, intensywne, pełne swobody i sugestywności, przy tym nie wolne od szorstkości i utrzymywanej w ryzach gwałtowności, a nawet brutalności, takie, które może i nie znajdzie szerokiego uznania i wielkiego poklasku, ale mimo to lepiej oprze się od gros współczesnych sobie, „głośnych” nagrań upływowi czasu, stanowiąc również po latach inspirację dla innych i zachętę do zapytywania o istotę prawdziwej sztuki i sens uprawiania takiej, a nie innej muzyki, wreszcie – podnietę do polatywania jak Obcy z Planety Ziemia sobie wyłącznie właściwymi kosmicznymi ścieżynami.

Jak przekonuje Aliens from Planet Earth, Light Coorporation jest jednym z bardziej frapujących projektów muzycznych nie wyłącznie na polskiej scenie muzycznej. Płyta ta bowiem dobitnie udowadnia, iż Light Coorporation to jeden z bardziej intrygujących ansambli powstałych na scenie europejskiej, ba! scenie światowej ostatnich lat. Tak poszukujących i śmiałych artystów, jak Light Coorporation, stawiających na pierwszym miejscu sukces artystyczny, a nie komercyjny, oraz tak oryginalnych i zapładniających wyobraźnię nagrań-majstersztyków, jak Aliens from Planet Earth, należy sobie, Polsce, światu i przyszłym pokoleniom życzyć jak najwięcej. Chapeau bas!

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.