ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Jarre, Jean Michel ─ Oxygene w serwisie ArtRock.pl

Jarre, Jean Michel — Oxygene

 
wydawnictwo: Dreyfus 1976
 
1. Oxygene (Part 1)/ 2. Oxygene (Part 2)/ 3. Oxygene (Part 3)/ 4. Oxygene (Part 4)/ 5. Oxygene (Part 5)/ 6. Oxygene (Part 6)
 
Całkowity czas: 39:43
skład:
Jean Michel Jarre played the following instruments:
A.R.P Synthesizer, A.K.S Synthesizer, V.C.S. 3 Synthesizer, R.M.I Harmonic Synthesizer, Farfisa Organ, Eminent, Mellotron, Rhythmin' Computer
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,6
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,25
Arcydzieło.
,65

Łącznie 108, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
13.08.2006
(Recenzent)

Jarre, Jean Michel — Oxygene

Ufff, jak gorąco... Było, ale ma być znowu. Ale to fajnie, jest czas, żeby się wygrzać, za jakiś czas znowu będzie zimno i tak przez następne dziesięć miesięcy... Pocieszająca perspektywa.

Lato trzydzieści lat temu... było gorące? Pewnie było, chyba tak, jak dobrze pamiętam. I nie tylko dlatego, że na gierkowski pomysł drastycznych podwyżek cen wszystkiego, lud pracujący kilku miast odpowiedział, pokazując władzy gest, zwany potem gestem Kozakiewicza.

A w Paryżu też na pewno było gorąco. W jednym z mieszkań kamienicy niedaleko Pól Elizejskich musiało być jeszcze gorzej. Bawialnia przerobiona na studio nagraniowe, zawalona była przeróżną grającą elektroniką, która oprócz wytwarzania dźwięków , wytwarzała również sporo ciepła. Do tego ówczesne syntezatory analogowe ponoć w zależności od temperatury zmieniały swoje brzmienie. Zdjęcie we wkładce pokazuje, że było tego tam od groma i trochę, zapełniało pomieszczenie pod sufit. Sam autor niedbale rozparty na fotelu, z nogami wywalonymi na jedną z klawiatur. Na wygląd - późne liceum, chociaż faktycznie był już niedaleko trzydziestki. Pewny siebie wyraz twarzy – nie ma się co dziwić, zmontował przecież hiciora jakich mało.

W każdym razie w lecie 1976 roku francuski kompozytor Jean Michel Jarre powoli zabierał się do nagrania swojej kolejnej płyty. Kilka lat wcześniej wydał płytę z niezbyt ponoć wydarzonymi elektronicznymi eksperymentami, do tego skomponował ścieżki dźwiękowe do kilku filmów. Dał się poznać też jako autor piosenek dla min. Francoise Hardy. Ale nadal był raczej synem swojego ojca – znanego kompozytora muzyki filmowej Maurice'a Jarre’a. Niedługo jednak miało się to zmienić. Właśnie za sprawą powstającej wtedy płyty. Epokowej płyty. Jeżeli „Oxygene” nie jest epokowa, to co jest? Chyba tylko zostaje Elvis Presley i malowidła naścienne w grocie Lascaux.

Zabawy z elektroniką w muzyce miały już wtedy dobrze ponad 10 lat. Ale było to albo trywialne plumkanie jako ciekawostka, gwoli zrobienia szybkiego hitu, albo rzeczy z przeciwległego bieguna muzycznego. W tym czasie solidną pozycję na rynku muzycznym wyrobiła sobie spora grupa artystów europejskich, głównie z Niemiec – przede wszystkim Tangerine Dream i Klaus Schultze – ich muzyka wywodziła się z psychodelii i kraut-rocka, a obrazy dźwiękowe tworzone przez nich, znalazły sobie znaczna liczbę oddanych fanów. Nieco inaczej podchodził do zagadnienia grecki muzyk Evangelos Papathanassiou, bardziej znany jako Vangelis. Bardziej zorientowany w stronę muzyki klasycznej , dlatego swoja baterię „parapetów” traktował trochę jak orkiestrę symfoniczna. Był też jeszcze Kraftwerk ze swoim elektronicznym minimalizmem . Wszystko to byli w połowie lat 70-tych wykonawcy uznani i cenieni. Jednak to nie była jeszcze pierwsza liga popularności.

Aż przyszło „Oxygene”. Po względem brzmienia, czy rozwiązań aranżacyjnych , ta płyta tak wiele nowego nie wnosi . Jarre dość dobrze wsłuchiwał się w poczynania starszych kolegów – „Oxygene Part 5” to do połowy Vangelis, a od połowy Tangerine Dream. „Oxygene Part 1” to dość typowa dla tego okresu elektroniczna impresja, „Oxygene Part 2” trochę przypomina ówczesne Tangerine Dream, tyle, że miało bardziej wyrazistą melodię. Tak, „Oxygene Part 4” – to był niesamowity przebój, znał to chyba każdy, nawet nieletnie dzieci – wiem , bo pamiętam.

Za to mając tak dobrze przygotowana formę wypełnił ja niebanalnymi , porywającymi melodiami. Znalazł złoty środek między elektronicznym kosmosem, a doraźnymi dyrdymałami. To co zaproponował było elektronicznym popem najwyższej próby, na tyle przystępnym, że trafił pod strzechy, ale na tyle klasowym, że zwolennicy czegoś ambitniejszego też to zaakceptowali. Jarre w ekspresowym tempie z muzyka średnio znanego nawet w swoim kraju, stał się światową gwiazdą. Szef wytwórni Dreyfus, która wydała „Oxygene” opowiadał, że powiedział autorowi, że tej płyty sprzeda z pięć milionów egzemplarzy. I pomylił się, bo poszło dziesięć. Logiczną konsekwencją powstałej sytuacji powinna być trasa koncertowa. Ale nie była. Jarre zabrał się za tworzenie następnej płyty – „Equinoxe”. A koncert dał jeden, ale jaki – na Placu Zgody, 14-go lipca 1979 (akurat rocznica wybuchu Rewolucji Francuskiej) zgromadziło się około milion ludzi, którzy podziwiali niesamowite multimedialne przedstawienie, z projekcjami filmowymi, laserami i fajerwerkami (ówczesny rekord do Księgi Guinessa). Wielkie widowiska plenerowe stały się jego specjalnością - Houston, Lyon, Moskwa, Londyn, Pekin, Gdańsk – to co pamiętam i co zostało zarejestrowane.

Po „Oxygene” Jarre poszedł za ciosem. W jesieni 1978 na rynku pojawiła się kolejna jego płyta - „Equinoxe”, wcale nie gorsza od poprzedniczki, a chyba bogatsza brzmieniowo. W każdym razie moja ulubiona płyta Jarre’a. Inwencji muzykowi starczyło na jakieś 10 lat. „Les Champes Magnetiques” - trzecia płyta swego rodzaju trylogii, nic nowego nie wnosiła i trochę zaczynało brakować tej muzyce świeżości. „Zoolook” to kolejna wyjątkowo ciekawa płyta – de facto zabawa z głosami, a „Ethnicolor” to jeden z najlepszych utworów Jarre’a w karierze, a takie wykorzystanie ludzkich głosów, jakie zaproponował, było wtedy wyjątkowo pionierskie. „Rendez Vous” to miła i sympatyczna płyta niebanalnie przebojowa, i chyba ostatnia do której nie mam większych zastrzeżeń. „Revolutions” była już taka sobie a od „Waiting for Cousteau” zaczyna się ostre pikowanie w dół. Na dobrą sprawę Jarre obecnie to specjalista od tworzenia wielkich spektakli, a jego nowa muzyka przestała wzbudzać większe emocje.

Podziękowania dla djmisia za perswazję i konsultację.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.