ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Mindfields ─ One w serwisie ArtRock.pl

Mindfields — One

 
wydawnictwo: Lynx Music 2007
 
In This Life/ Rain
Ready to Live
Sunrise
Home
Farewell Tears
Nobody's Dream
Somewhere Between
 
Całkowity czas: 49:47
skład:
Rafał Gołąbkowski - wokal/ Marcin Kruczek - gitary / Rafał "Karmel" Muszyński - instrumenty klawiszowe / Wojtek Famielec - bass / Tomasz Paśko - perkusja
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,3
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,5
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,103
Arcydzieło.
,31

Łącznie 162, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 7 Dobry, zasługujący na uwagę album.
15.12.2007
(Recenzent)

Mindfields — One

Doprawdy imponuje tegoroczna aktywność krakowskiej wytwórni Lynx Music w dostarczaniu słuchaczom interesujących płyt. Prawdziwe oczko w głowie Ryszarda Kramarskiego pokazało ostatnimi czasy otwartemu na niebanalne dźwięki światu tak ciekawe rzeczy jak „Broken Hopes” Albionu czy „Mild” grupy Alters. Warto wspomnieć przy tej okazji o podsumowującej działalność Millenium płycie „7 Years” i wzbogaconej reedycji „Vocandy” tegoż zespołu, jednej z najjaśniejszej płyt w historii polskiego neoproga. Recenzowany tu album „One” grupy Mindfields doskonale wpisuje się w skonstruowane przeze mnie we wstępie twierdzenie.

 

To absolutna nowość na naszym neoprogresywnym firmamencie. Od redakcyjnej „njusowej” zajawki o istnieniu kapeli do momentu ukazania się tego albumu upłynęła doprawdy chwila. Można powiedzieć, że wystrzelili jak Filip z konopi, albo... zostali wyciągnięci jak as z rękawa. Nieważne. Polska, niewielka jak do tej pory, artrockowa scena nabiera większej objętości i kolorytu.

 

Zbyt wiele o samej kapeli powiedzieć nie można. Brak strony internetowej troszkę smuci, wszak w dzisiejszych czasach to już standard. Opierając się na promocyjnych „lynxmusicowych” informacjach przypomnę tylko tym, którzy być może do nich nie dotarli, że grupę tworzy pięciu muzyków: Rafał Gołąbowski, Rafał Muszyński, Wojtek Famielec, Marcin Kruczek i Tomasz Paśko. Szczególnie ta ostatnia postać nie powinna być obca fanom artrockowych klimatów, gdyż to perkusista Millenium. Poza tym gitarzysta Marcin Kruczek swego czasu prezentował swoje umiejętności w grupie Nemezis. I to w zasadzie tyle. Ale może i więcej nie trzeba, bo za nowy zespół powinna przemawiać muzyka, a nie muzyczne powinowactwa i pokrewieństwa.

 

Żadnej tajemnicy co do stylistyki prezentowanej przez Mindfields nie utrzymywałem. Uważny czytelnik zdążył się już zorientować co panowie grają. Jedni nazywają to szerzej – artrockiem, inni, nieco zawężają „pole umysłu” w tym względzie i zwią to neoprogrockiem.

 

Rozpoczynamy słuchanie od „In This Life”. Głębokie, ciepłe i nastrojowe pasaże, będące tłem dla delikatnych dźwięków pianina oraz szum morskich fal wkomponowany w to wszystko, tworzą pierwsze dwie minuty tej kompozycji. Już te muzyczne odrobinki mówią nam wiele. Ta muzyka będzie opisywać nasze odczucia, pewnie każdemu w inny sposób, w zależności od nastroju, pogody ducha, dnia. Zresztą różnorodność wypływa z samej muzyki. Po wspomnianym wstępie ruszają żwawiej hammondy i cięższa gitara, zaś dopiero w szóstej minucie kompozycji odkrywa swoje karty wokalista.

 

Już wiemy, że nie będziemy tu łamać jakichkolwiek muzycznych barier, nie będziemy obserwować zmagań artysty z trudnym do ugryzienia tematem oryginalności. Ba…, bardziej odważni powiedzą wręcz, że dominować tu będzie zachowawczość. I ja się z tym zgadzam. Nie mam zamiaru polemizować. Przy tej okazji jednakże, nie mogę sobie odmówić słowa komentarza. Nie wiem czy przemawia przeze mnie tak mocno wpisany w naszą polską historię patriotyzm ale… Słucham sporo progresywnego rocka, śledzę ukazujące się na rynku europejskim gęsto i często wydawnictwa z tej szuflady i w dziewięćdziesięciu procentach jest to miałkie oraz nudne i po drugim przesłuchaniu nie chce się już do tego wracać. Tymczasem, najwyraźniej my – Polacy, stawiamy na jakość, a nie ilość. Płyt z muzyką „wtórną” lecz urzekającą ukazuje się u nas niewiele ale zawsze trzymają poziom. Jako przykłady mogłyby posłużyć ostatnie krążki After, Millenium czy Albion (wybór bezwzględnie spontaniczny). I dokładnie tak samo jest z Mindfields.

 

Powróćmy na płytę. „In This Life” kończą dźwięki padającego deszczu jednocześnie rozpoczynające następny utwór zatytułowany (nomen omen) „Rain”, w którym wspomniany deszcz jest tłem dla akustycznego, gitarowego motywu. Motyw ów zresztą powraca w innej, mającej charakter interludium, kompozycji „Sunrise”. W niej uzupełnieniem gitary jest… pachnąca przyroda i odgłosy śpiewających ptaków. Zabieg powtarza się jeszcze w kolejnej krótkiej „minutówce” zatytułowanej „Farewell Tears” z dominującymi ludzkimi krokami. Te trzy drobiażdżki oddzielają długie, rozbudowane prawie- lub ponad dziesięciominutowe kompozycje: wspomniany „In This Life”, „Ready To Life”, „Home” i „Nobody’s Dream”. Wszystkie one są niezwykle ilustracyjne, mogłyby wręcz służyć jako ścieżka dźwiękowa do jakiegoś poetyckiego, filmowego obrazu. Nie trzeba być wybitnie osłuchanym odbiorcą, aby rozpoznać rewiry, z których Mindfields czerpie. Podobieństwa do innych nasuwają się same. W pierwszej kolejności należy wspomnieć o Marillionie. Co ciekawe…, „występuje” on tu w dwóch wersjach, a definiuje go gitara a’la Steve Rothery. Ta mocniejsza, bardziej brudna, obecna choćby w „Ready To Live” pachnie tym Marillionem z ostatnich albumów, ale już subtelne, postrzępione jej dźwięki słyszalne choćby w „Home” (szósta minuta!) nawiązują do pierwszych płyt z Hogarthem. Maestro Andrew Latimer także odcisnął na grze Marcina Kruczka swoje piętno. Melodyjne solówki w „In This Life” i „Nobody’s Dream” mają coś z camelowego ducha. Ta ostatnia kompozycja jest dla mnie najpiękniejszą na płycie. Zachwycająca melodia, takoważ solowa gitara, rozpostarta na snujących się hammondach… eeech, perełka!! Słuchałem ostatnio tej piosenki wieczorkiem jadąc samochodem ulicami mojego miasta. Pomarańczowa poświata płynąca wprost ze świecących ulicznych lamp i rozbłyskujące już coraz liczniej świąteczne ozdoby, stworzyły za szybą magiczny teledysk dla muzyki zamkniętej w samochodzie.

 

Tak to już jest, że ciągnie zazwyczaj recenzenta do wygadania się na temat „wokalnego frontmana”. Zatem… Pierwsze wrażenie było zaskakujące, gdyż premierowo zaśpiewane na płycie wersy lekko zachrypniętym głosem natychmiast kazały przyporządkowywać mi Rafała Gołąbowskiego do hardrockowego poletka. Później już jednak zrobiło się bardziej standardowo. Wokalista Mindfields nie dysponuje jakimiś zatrważającymi warunkami głosowymi i rzucającą na kolana barwą ale dobrze wpasowuje się w charakter muzyki. Poza tym… wcale tak dużo go na „One” nie ma. Po wielokrotnym przesłuchaniu krążka, ciągle nie rozstaję się z wrażeniem, że muzyka Mindfields jest w większości instrumentalna. I to ona ma chyba priorytet, górując nad słowami.

 

To ładna płyta. Ten prosty, banalny wyraz tak naprawdę wiele o niej mówi. W fajnym, świątecznym czasie się ukazuje i może być miłym, niedrogim prezentem pod choinkę. Najlepiej byłoby, gdyby Święty Mikołaj podrzucił go pod drzewko wielbicielom Marillionu, Camela, Pendragonu, After lub Millenium. Chociaż? Innym też może sprawić radość.

 
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.