Wyobraźcie sobie, że przy stolikach popijają kawę zupełnie nieświadomi zakończonego życia Brando, z włosami spalonymi słońcem Afryki i Dean, rzucający spojrzenia na prawo i lewo, jakby próbował na nowo poderwać kolejną dziewczynę z klasy. Muzyka z głośników cichnie, dym papierosowy opada, a na scenę wychodzi kilku gości w strojach podniszczonych niczym ze starej fotografii. Zaczynają grać…
Ta niekończąca się galopada powraca już po chwili w Mary Of The Woods. Prym znowu wiodą tu gitary, powielające pewien schemat, niczym uczniowie ligi gentlemanów. Ale to nie jest na szczęście reguła. Bo w kolejnym nagraniu nie ma już powielania schematu z nagrania nr 3 i 4. Przeciwnie, nagle pojawia się świszczącą gitara, początkowo zupełnie nie pasująca do schematu. Jakieś dźwięki, trzaski, pobrzękiwania. Słowem – czujemy się, jakbyśmy leżeli w trumnie, a ktoś (nieważne kto) wbijał nam gwoździe w wieko.
To właśnie taka muzyka. Czarujące dźwięki podane w rytm marsza pogrzebowego, granego na weselu, gdzie wszyscy zatraceni w świecie ludzie radują się ostatnią chwilą życia. Mój faworyt, Stay Away From The Accordion Girl to idealny przykład. Ponury śpiew wokalisty, muzyczne wycieczki w stronę kowbojskich obszarów spenetrowanych przez Morricone i to wszystko ubrane w szaty dekadencji. Albo A Man With A Drum. Znowuż jazzowy podkład na początku i nowofalowy zgiełk na końcu. Pomieszanie z poplątaniem. Niby. Ale za to jakie piękne.
Nie jest to płyta dla lekkoduchów, którym muzyka potrzebna jest do wypełnienia tła, w miejsce wyłączonego głosu telewizora. O nie! Trzeba jej skupienia, zamyślenia, namiętności i bólu. Polecam. And Also The Trees…