ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Tiamat ─ Judas Christ w serwisie ArtRock.pl

Tiamat — Judas Christ

 
wydawnictwo: Century Media Records 2002
 
1. The Return of the Son of Nothing [4:59]
2. So Much for Suicide [4:23]
3. Vote for Love [4:49]
4. The Truth's for Sale [4:40]
5. Fireflower [3:47]
6. Sumer by Night [2:37]
7. Love Is as Good as Soma [6:42]
8. Angel Holograms [3:38]
9. Spine [4:05]
10. I Am in Love With Myself [4:22]
11. Heaven of High [3:52]
12. Too Far Gone [4:49]
 
Całkowity czas: 52:43
skład:
Johan Edlund – wokal, gitara / Anders Ivers – bas / Lars Skold – perkusja / Thomas Petersson – gitara
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,1
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,1
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,4
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,1
Arcydzieło.
,3

Łącznie 13, ocena: Dobry, zasługujący na uwagę album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 3 Album słaby, nie broni się jako całość.
17.03.2009
(Gość)

Tiamat — Judas Christ

Cóż można powiedzieć, Tiamat dość wyraźnie z płyty na płytę zmieniał swoje oblicze aż doszedł do momentu, w którym było więcej ogólnie rozumianego mrocznego klimatu niż gitar. I ta płyta miała być właśnie powrotem do gitarowego grania.

Ale jaki to powrót? Pierwszy utwór wskazywałby, że raczej posępny, również daleki od jasności oraz dość wyważony. Może niezbyt ciężki i błyskotliwy, ale chciałbym pochwalić przyjemną sekcję dętą, która wzbogaca w subtelny sposób tę kompozycję (prawie niezauważalnie). Następny utwór jest absolutnie przeciętny (powiedziałbym, że jak większość, lecz jednak jest ona zdecydowanie słaba), nie pozostawia zbyt wiele śladów w uszach a tym bardziej w psychice słuchacza (co potrafił pan Edlund robić w przeszłości). Z kolei „Vote For Love” jest swoistym przytaknięciem. „Tak, to już jest inny Tiamat. Tak, teraz nawet potrafi być śmiesznie i wesoło. Tak, z refrenem do przytupu. Optymistycznie musi być. Tak.” Tutaj na dodatek w refrenie, jakże nieciekawym w tym natłoku dźwięków, pojawia się głos kobiecy, który... nieważne. Też nie jest ciekawy. „The Truth`S For Sale” miał chyba być w zamierzeniu utworem z pazurem (śmieszne, że teraz Tiamat musi się o takie starać), ale jest to pazur mocno spiłowany, rozdwojony, obgryziony itd. Do nieskończonych przeciętności i słabości (żeby niepotrzebnie powtarzać słowa) zaliczyłbym: „Angel Holograms” (płynie, płynie i nie zostaje nic), „Spine” (też niby zapowiada się nieco ostrzej, lecz w gruncie rzeczy męczący), „I Am In Love With Myself” (niby trochę lepiej, ale jednak to po prostu patenty z wcześniej wymienionych kompozycji zagrane nieco sprawniej i z miłym dla ucha egocentrycznym wyznaniem).

Problem pojawia się z pozostałymi utworami, o których jeszcze nie wspomniałem. Jedynie one relatywnie jaśniej świecą nad resztą i wykazują jakiś realny pomysł na granie. „Fireflower” być może nie jest wiekopomnym odkryciem, jednak ten rzężący w zwrotce bas i miły, rozmyty gitarowy akcent swoje robi; całość unosi powoli słuchacza w bliżej nieokreślone tereny na granicy oniryzmu. „Summer By Night” – instrumentalne, na pograniczu orientalnych motywów (oczywiście niezbyt rozwiniętych, tak raczej śladowo potraktowanych), krzyki gdzieś w tle, gitarowe uderzenia, skrzypce nawet. Z kolei „Love Is As Good As Soma” to po prostu zgrabna kompozycja. W tym ostatnim utworze bardziej jednak zastanawiam się nad tym, czemu Tiamat zaczął robić takie piosenki, niż koncentruję się na doznaniach estetycznych. Podobnie dzieje się z dwoma kompozycjami zamykającymi płytę. Akustyczne, zbliżające się do folku, całkiem ładne (chociaż „Too Far Gone” zdecydowanie słabszy), gdzieś grające... ale czemu oni?

Zdaje się, że pan Johan Edlund w swym eksperymentatorskim zapale po prostu za daleko zabrnął i trafił do miejsca, w którym jego własny instynkt przestał funkcjonować. Pewnie dlatego te kompozycje w większości są wymuszone, przypominające też nieporadne stawianie kroków na grząskim gruncie. Zdecydowanie lepiej wrócić do wcześniejszych dokonań zespołu, które wciąż błyszczą i tchną świeżością.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.