ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Mastodon ─ Remission w serwisie ArtRock.pl

Mastodon — Remission

 
wydawnictwo: Relapse Records 2002
 
1. Crusher Destroyer 2:02
2. March Of The Fire Ants 4:27
3. Where Strides The Behemoth 2:57
4. Workhorse 3:47
5. Ol'e Nessie 6:08
6. Burning Man 2:48
7. Trainwreck 7:06
8. Trampled Under Hoof 3:02
9. Trilobite 6:31
10. Mother Puncher 3:50
11. Elephant Man 8:03
 
Całkowity czas: 50:17
skład:
Brent Hinds - vocals, guitars / Troy Sanders - vocals, bass / Bill Kelliher - guitars / Brann Dailor - drums
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,1
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,22

Łącznie 39, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
14.11.2002
(Gość) , (Recenzent)

Mastodon — Remission

Chudy:

Już w momencie gdy pojawiła się ich epka Lifesblood wiedziałem, że będę miał do czynienia z czymś ponadprzeciętnym. Sam skład mówił wszystko - jeden z gitarzystów to Bill Kelliher, a za garami Brann Dailor. Wcześniej obaj byli w (według mnie) najgenialniejszej kapeli na tej planecie - Lethargy - więc nie mogło tu być mowy o jakimś przeciętniactwie. No i rzeczywiście - mamy tu muzykę z najwyższej półki, prawdziwą sztukę, całkowicie inną od tego co prezentowało Lethargy, ale nadal cudowną.

Jest w niej to coś, co stworzyć potrafią nieliczni - nie ma tu spektakularnych zagrań (poza tym, co wyprawia perkusista, ale o tym potem), kaskaderskich riffów czy wyjątkowo wyrafinowanych struktur. Mastodona trzeba poznać, dać mu trochę czasu by w nas "wsiąknął". Dopiero po kolejnym przesłuchaniu możemy zauważyć, że w tych z pozoru "zwyczajnych" patentach jest jakieś ukryte piękno, drugi wymiar, które nakazują nam słuchać i słuchać. Kolejną, i chyba ważniejszą, sprawą jest to jak ci kolesie potrafią symfonicznie rozwijać motywy, wydobywać jeden riff z drugiego (jedyna rzecz, którą Kelliher wyniósł z Lethargy) - efekt powala na kolana. Struktura utworów jest stosunkowo prosta, może poza utworem numer 10 - Mother Puncher - który w pewien sposób nawiązuje do mathmetalu czy mathcore'a. Wszystko to składa się na jedyny i niepowtarzalny styl - styl Mastodona - który (mogę się założyć) jeszcze długo nie zostanie skopiowany na zadowalającym poziomie. Chyba jedyną znaną mi kapelą potrafiącą podobnie wykrzesać piękno z, wydawałoby się, niewyszukanych zagrań jest Keelhaul. A gdybym miał określić co (a nie jak) gra Mastodon - mamy tu wszystko od core'a, przez rock, metal po odrobinkę bluesu (przynajmniej ja to tak odbieram), wszystko oczywiście (przepraszam bardzo, że się powtarzam) zagrane w charakterystyczny tylko dla nich sposób.

Wspomniałem o perkusiście... Już wielokrotnie spotkałem się ze stwierdzeniem, że Dailor to obecnie najlepszy drummer. Ja na pewno stawiam go w jednym rzędzie z pałkerami takich zespołów jak Parade Of The Lifeless, Spiral Architect, Hella, Spastic Ink, Dillinger Escape Plan, Petrified czy Power Of Omens (czyli absolutna czołówka), a być może jeszcze wyżej. Żeby spróbować przekazać to słowami... wyobraźcie sobie, że ktoś przez 90% czasu trwania utworu gra jedną, wielką solówę, ale nie tylko po to, by pokazać swoje umiejętności, ale aby urozmaicić muzykę, uczynić ją jeszcze bardziej interesującą. I to się Dailor'owi udaje! Naprawdę genialna sprawa... Mam nadzieję, że uzyska należny mu szacunek słuchaczy, nie tylko tych, którzy interesują się brutalniejszą formą muzyki. Brzmienie jest dobre, wokal charakterystyczny i chociaż jak dotąd żaden z utworów nie wydaje mi się być lepszym od Battle At Sea z Lifesblood (zdecydowanie jedna z piosenek wszechczasów jak dla mnie), to ten album jest jednym z lepszych krążków w mojej nieskromnej kolekcji. Polecam wszystkim - od fanów mathcore'a i mathmetalu, po miłośników muzyki progresywnej i klasycznej. I mam nadzieję, że to nie jest ostatnie słowo Mastodona.

Dobas:

Cóż - po opinii człowieka, który mnie wprowadził w świat dźwięków Mastodona i który nieporównanie lepiej zna brutalną, ekstremalną, a jednocześnie niezwykle ciekawą, poszukującą i po prostu artystyczną muzykę trudno mi dodać od siebie coś w miarę konstruktywnego. Niemniej spróbuję bo inaczej nie mógłbym spać spokojnie.

Korzenie Mastodona rzeczywiście tkwią w niezłym Lethargy, a także w jeszcze nie słyszanym przeze mnie Today Is The Day. Lethargy uprawiał coś co ja nazywam when rzeźnia i bezklawiszowy progmetal unite. Terminu "rzeźnia" proszę nie rozumieć opacznie, oznacza on tu po prostu pierwiastek dość głębokiego zburatalizowania maniery prog/reg metalowej, oznacza jej odświeżenie i wyprowadzenie na inne obszary doznań słuchowych. W tym kontekście Mastodon również gra "rzeźniczo" dla osób stawiających na piedestale takie formacje jak Fates Warning, Dream Theater, Magellan czy Pain Of Salvation, ale cóż za zachwycająca to maniera! Klasyczny progmetal zawsze odwołuje się do wpływów rocka progresywnego tymczasem okazuje się, iż można grać naprawdę progresywnie mając ów - zastany już styl hm... gdzieś tam z tyłu...

Epka Lifesblood zachwyciła mnie od razu, choć kompletnie nie wiedziałem z czym mam do czynienia - krótkie, mocarne, walcujące słuchacza kawałki z nieprawdopodobnie ekspresyjną i wirtuozerską perkusją na czele, wzbogacone o niezwykle udanie wpasowane, klimatyczne, filmowe sample. Nosz obłęd. Nasunęło mi się tu zrazu bardzo wygodne skojarzenie - to taki opętany przez stado demonów Vauxdvihl. Niech mi ktoś zdefiniuje muzykę owych genialnych Australijczyków to ja mu zdefiniuję muzykę Mastodona. Jednego i drugiego nie da się zrobić, odetchnąłem więc z ulgą. Tę opinię - przynajmniej co do Lifesblood, podtrzymuję do dziś, do czego przekonują mnie zwłaszcza takie kawałki jak otwierający Shadows That Move i zamykający Battle At Sea. No ale ma być przecież mowa o pełnoczasowym debiucie Remission z bieżącego roku.

Dzieło to wzbudziło dość dużą konsternację w świecie netowych recenzentów związanych z brutalniejszą muzyką. To jest prog-death, piszą jedni, inni wspominają o intrygującym post-core metalu, jeszcze inni akcentują pierwiastki rock-and-rollowe czy nawet bluesowe. Wynika z tego jedno: Mastodon stworzył nową niemal jakość stylu opartą na wyeksponowanym eklektyzmie podlanym cudowną ekspresyjnością muzyki i jej wybitnym, technicznym wykonaniem. Remission stanowi dla mnie oczekiwane i spełnione rozwinięcie pomysłów z Lifesblood. Pojawiają się kompozycje dłuższe, a także momenty delikatniejsze, uspokajające słuchacza po przedstawionym szaleństwie. Ta płyta powinna być dostrzeżona i odsłuchana przez wszystkich fanów tradycyjnego progmetalu by im uzmysłowić odmienne podejście do sztuki, by im wyrobić trzecie ucho - na tej samej zasadzie jak zatwardziali progrockowcy winni sięgnąć po dokonania Henry Cow, Magma, Art Zoyd, Univers Zero, Shub Niggurath czy Doctor Nerve. Nie, nie chodzi mi tu o kontrowersyjne pojęcie "awangardy", raczej o dopuszczenie do siebie niby to odmiennej, a jakże uroczo dopełniającej ich fascynacje, pozornie tylko "niestrawialnej" muzyki. Gdy się człek raz odważy na coś takiego wyzbyty z niepotrzebnych uprzedzeń, nic nie będzie już takie jak przedtem, zyskamy jedynie nowe, miłe w eksploracji obszary.

Remission od początku kopie dupsko utworem Crusher Destroyer - to tutaj owa agresywna, bluesujaca wstawka. March Of The Fire Ants wciąż pozostaje w owych "rzeźniczych" obszarach z pięknym jednakże solem gitarowym i nieco słabszym tempem, nieco, hi hi. Następne w kolejności dwa tracki hipnotyzują masywną, opętańczą grą Dailora i bardzo mięsitym brzmieniem gitar. Znów stutonowy walec, a jakże lekko-finezyjny. Rozkoszna miazga dla słuchacza. Nie można się wydostać, można tylko jęczeć z ekstazy. Intrygująco brzmieniowy finał zwiastuje Mastodona w wersji soft, aczkolwiek to tylko zawiązanie i końcówka Ol'e Nessie bo panowie znów potrafią nieźle przyłoić w tak zwanym międzyczasie. Teraz Burning Man - znów ciężko i znów do przodu, bez smędzenia i bez kompromisów, technika w szkolnej skali na szóstkę. MIAZGA!!! Dla odmiany nieco uspokojenia w postaci długiego Trainwreck, oczywiście z odgłosami pociągu w tle. Piękne, motywy gitarowe, które rychło spotężnieją uzbrojone w śliczną, wokalną melodię. Jakże mocno i z przytupem podany podkład, walec zwolnił może tempo, ale przetacza się po nas w dalszym ciągu, Dailor szaleje na bębnach, niemniej to już standard - zdążyliśmy się przyzwyczaić. Wchodzi Trampled Under Hoof (nawiązanie do Ledd Zeppelinowskiego Trampled Underfoot? :-) - krótko, rasowo, rozwalająco, a gitary tak niebanalne. ŻYWIOŁ!!! Kontrast - spokojnie i nieco rozlazło daje znać o sobie Trilobite, niemniej to tylko pozory - robiąca nam laskę rzeźnia trwa przerywana kolejnymi zadumanymi, gitarowymi zagrywkami, można przynajmniej łyknąć momentami świeżego oddechu, co za kompozytorskie wyrafinowanie! Kiedy to się skończy bo mam już dość wrażeń na cały tydzień? Ano jeszcze dwa tracki. O nieludzkiej precyzyjności Mother Puncher pisał już Marcin, więc się nie będę powtarzał - ŻYLETA!!! Na chwilę wytchnienia chłopaki pozwalają dopiero na sam koniec - Elephant Man to jedyna na albumie kompozycja instrumentalna doskonale się rozwijająca - główny motyw, przetwarzany w miarę trwania kawałka pojawia się stopniowo w coraz cięższych ujęciach brzmieniowych, po czym wraca do łagodnego punktu wyjścia. Teraz chwila ciszy i końcowy szum radiowy.

W sumie wyszedł mi text dłuższy niż mojego mentora, ale zrzućcie to na karb wrodzonego gadulstwa tudzież zupełnego zachwytu recenzowanym materiałem. Mastodon ze swoim debiutanckim albumem zrobił na mnie piorunujące wrażenie sytuując się tuż za nowym Magellanem i spokojnie przebijając Klub Odkrywców II. Prawdziwymi odkrywcami tego roku jest ekipa Mastodona.

"Do You understand?! Finaly?!!!!!!"

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.