ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lustmord ─ Paradise Disowned w serwisie ArtRock.pl

Lustmord — Paradise Disowned

 
wydawnictwo: Side Effects 1984
 
1. Beckoning - 4:15
2. Utterance - 6:02
3. Dreams Of Dead Names - 2:51
4. Pyre (Necro Cristi) - 6:05
5. Purge (Banishing) - 3:56
6. Terror Against Terror - 5:10
7. Comahon Q.Q. Comahon - 6:25
8. 735 - 4:13
9. Pure - 7:19
 
Całkowity czas: 45:26
skład:
Brian Williams – wszystkie instrumenty i efekty dźwiękowe
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,14
Arcydzieło.
,2

Łącznie 17, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
08.03.2012
(Gość)

Lustmord — Paradise Disowned

Brian Williams, pseudonim Lustmord, to główny prekursor dark ambientu. W 1984 wydał jeden z najdoskonalszych albumów w historii tego gatunku - Paradise Disowned. Płytę nagrywano w wielu niecodziennych miejscach, takich jak jaskinie, podziemne schrony i krypta katedry Chartres, niedaleko Bedlam w Wielkiej Brytanii, co dało początek zamiłowaniom Briana do korzystania z dźwięków otoczenia podczas sesji nagraniowych. Wszystko to, aby odtworzyć niepowtarzalny klimat tych miejsc. Według artysty w chrześcijaństwie i w każdej innej religii pojawia się interesująca forma muzyczna, którą można wykorzystać bez wgłębiania się w dogmaty danej wiary. Paradise Disowned stanowi ciekawą syntezę tych pomysłów oraz preludium do przyszłych eksperymentów muzyka w tej dziedzinie. Póki co jest to industrial z elektronicznymi beatami, jednak już wkrótce na albumie Heresy usłyszymy prawdziwy dark ambient. Tyle, jeśli chodzi o wstęp. Tego krążka nie da się opisać normalnie. Ja, pod wpływem odwiedzin w pobliskim kościele, dopasowałem moje wizualne wrażenia do dźwięków serwowanych przez imć Williamsa. W ten sposób doszedłem do wniosku, że mam przed sobą jedyne w swoim rodzaju arcydzieło.

Po strzelistych iglicach katedry spływały ostatnie łzy promienistego władcy. Ciepły oddech wiosny głaskał stare lipy drobnolistne, gęsto rosnące wokół świątyni. Po niebie leniwie dryfowały smoki zastygłe w locie. Zapewne wieki temu jakiś potężny czarnoksiężnik nadał im kłębiasty kształt. W zagajniku na wzgórzu drzewa ukoronowane złotym blaskiem zdawały się szeptać, wspominając dawne czasy. Zarośnięta ścieżka biegła z zagajnika do kotlinki, w której uwiły sobie gniazdo anioły zwabione majestatem budowli. W pewnym momencie nastąpiła metamorfoza rozproszonych łez w gęsty strumień ciepła, który zstępując z niebios wpadł w ekstazę. Wystarczyła kropla tej solarnej esencji, aby poprzez przeniknięcie wizerunku świętego na kolorowym szkle sfera sacrum zjednała się z umysłem kamiennej posadzki, po drugiej stronie portalu do raju. Natenczas zgrzytnęły złowrogo zawiasy z żelaza, a po chwili echo zamykanych z przerażającym grzmotem wrót ludzkiej świadomości zadudniło drżącym głosem i odbiło się ponad stutysięcznym rumorem pod rusztem surowych dachów świętego zamczyska. Gdy ucichły odgłosy zamykanych drzwi, słuchowi zgotowano rzeź. Z wysokości rozległy się dźwięki symfonii anielskich chorałów, nasyconych ogniem niebieskim trąb zwiastujących Apokalipsę i rozżarzonych nieziemskim patosem ponadpowietrznych hymnów tybetańskich mnichów. Punktem kulminacyjnym tego niezwykłego spektaklu było oślepienie świata, światłem lśniącym jaśniej od miliardowej duplikacji setek tryliardów słońc górujących w zenicie nad równikiem. Potem nastała ciemność. Cisza. Przerażająca cisza. Uczucie strachu i pustki. Coś poruszyło się w mroku katedry. Jakiś bliżej niezidentyfikowany dźwięk zakłócił spokój mojej duszy. To coś zbliża się. Jest już niedaleko. Słyszę jego złowieszcze szepty. One rozsadzają moją głowę. Wdzierają się do niej. Drążą w sercu dziurę na wylot, niczym świder. Kroki niewidzialnego demona ucichły tuż za moimi plecami. Nie mam odwagi odwrócić się, by spojrzeć mu w twarz. Czuję jak tysiące much wlatują do mojego gardła, a następnie wypełniają puste już oczodoły. Owady triumfują. To ich władca wyszedł mi na spotkanie.

Gdzie ja jestem? Dlaczego wokół panuje taka cisza? Gdzie wnętrze gotyckiej katedry? Po chwili uświadomiłem sobie, że znajduję się we własnym domu i przed kilkoma sekundami skończyłem słuchać Paradise Disowned...

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.