ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Beatles, The ─ Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band w serwisie ArtRock.pl

Beatles, The — Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band

 
wydawnictwo: Parlophone 1967
 
1. "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" [2:02]
2. "With a Little Help from My Friends" [2:44]
3. "Lucy in the Sky with Diamonds" [3:28]
4. "Getting Better" [2:48]
5. "Fixing a Hole" [2:36]
6. "She's Leaving Home" [3:35]
7. "Being for the Benefit of Mr. Kite!" [2:37]
8. "Within You Without You" [5:04]
9. "When I'm Sixty-Four" [2:37]
10. "Lovely Rita" [2:42]
11. "Good Morning Good Morning" [2:41]
12. "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band (Reprise)" [1:19]
13. "A Day in the Life" [5:39]
 
Całkowity czas: 39:43
skład:
John Lennon – lead, harmony and backing vocals, lead, rhythm and acoustic guitars, Hammond organ, piano, handclaps, harmonica, tape loops, sound effects, kazoo, tambourine, maracas, comb and paper (on "Lovely Rita") / Paul McCartney – lead, harmony and backing vocals, lead, acoustic and bass guitars, piano, Lowry and Hammond organ, handclaps, vocalisations, tape loops, sound effects, kazoo, comb and paper (on "Lovely Rita") / George Harrison – lead, rhythm and acoustic guitars, sitar, lead vocals on "Within You Without You", harmony and backing vocals, Hammond organ, tambura, harmonica, kazoo, handclaps, maracas, comb and paper (on "Lovely Rita") / Ringo Starr – drums, percussion, congas, tambourine, maracas, handclaps, tubular bells, lead vocals on "With a Little Help from My Friends", harmonica, kazoo, final piano E chord Additional musicians: Neil Aspinall – tambura and harmonica / Geoff Emerick – tape loops and sound effects / Mal Evans – counting, alarm clock and final piano E chord / George Martin – tape loops and sound effects; harpsichord on "Fixing a Hole", harmonium, Lowry organ and glockenspiel on "Being for the Benefit of Mr. Kite!" Hammond organ on "With a Little Help from My Friends", piano on "Getting Better" and the solo on "Lovely Rita", final harmonium chord / Session musicians – four French horns on "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band", (Neill Sanders, James W. Buck, John Burden, Tony Randall), arranged and conducted by Martin and McCartney; string section and harp on "She's Leaving Home”; harmonium, tabla, sitar, dilruba, eight violins and four cellos on "Within You, Without You"; clarinet trio on "When I'm Sixty Four"; saxophone sextet on "Good Morning Good Morning"; and forty-piece orchestra (strings, brass, woodwinds and percussion) on "A Day in the Life”.
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,1
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,4
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,2
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,3
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,15
Arcydzieło.
,147

Łącznie 182, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
04.04.2012
(Recenzent)

Beatles, The — Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band

Ten album. Najważniejszy. Najsłynniejszy. Najczęściej nagradzany. I wspominany. Epokowy. Przełamujący pewien schemat i wytyczający kierunki. Będący znakiem swoich dni i zarazem ponadczasowe wydawnictwo wskazujące całej rzeczy artystów jak bardzo  bezkompromisowe powinny być poszukiwania. Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Arcydzieło.

I ten Bojsband. Tak mówią niektórzy u nas w redakcji. Inni – chcąc nie drażnić tych, którym Fab Four jawi się faktycznie WIELKA – lojalnościowo używają sformułowania quasibojsband. Bo to ponoć lepiej i mniej obcesowo brzmi. Cóż, nie będę wywoływał ich do tablicy, ani tym bardziej deprecjonował wielkości zespołów (artystów) stawianych przezeń na piedestałach. Ostatecznie każdy własną ma krzyżową drogę…

Zatem – jeśli Sgt. Pepper’s Lonely Heart Club Band jest epokowym dziełem, to w czym tkwi jego wyjątkowość? W samym tylko 1967 roku takich „wydawnictw” pojawiło się co najmniej kilka, więc przebicie się przez znakomitą konkurencję już samo w sobie wyczynem jest wartym odnotowania, ale chyba nie dlatego poważamy ten album. Możliwe rzecz jasna, że idealizowanie historii muzyki rockowej weszło nam w krew i właśnie za sprawą własnych sentymentów i uprzedzeń wyszukujemy dlań uzasadnienia? Ale tak po prawdzie – to nie sądzę. Żeby tak przyziemne kwestie kierowały naszymi poczynaniami. Poszukajmy więc prawdziwych „przyczyn” wyjątkowości tego albumu.

Przyjmuje się, że „Sierżant Pieprz” to album koncepcyjny. Ok, pochylmy się nad tą kwestią, bo co jak co, ale my – słuchacze artrocka – jesteśmy w końcu specjalistami od concept-albumów. Koncepcyjny… eee, no tak… pomogę – nie męczcie się: Sgt. Pepper ‘s Lonely Heart Club Band w swojej warstwie tekstowej (a do takowych konceptów przywykliśmy) nie zawiera ŻADNEJ wspólnej myśli przewodniej. Powiedziałbym nawet, że gdyby skupić się na tekstach, to niektóre kawałki sprawiają wrażenie, jakby je zestawiono ze sobą przypadkiem. Może więc ta koncepcja tkwi gdzie indziej?

Ano, być może, za taki jej skąpy, bo skąpy, ale zawsze przejaw konceptu uznać by można… tło fabularne. Okładka, stroje, cały ten blichtr wymyślony przez McCartneya, w którym pozostali członkowie zespołu wzięli udział – niewątpliwie jakaś koncepcja w tym drzemie. Kiczowatość niektórych tekstów i cukierkowatość melodii też minimalnie, bo minimalnie, ale ową mistyfikację wspierają. Wodewilowe brzmienia w The Benefit of Mr. Kite znikąd się nie wzięły i z całą pewnością do Please Please Me by nie pasowały. Zatem dyskretnie, ale dajemy malutki plusik. Niech będzie.

Kolejną, wymagającą analizy kwestią (cały czas przemyśliwamy, gdzie tu owa koncepcja tkwi) będzie ułożenie nagrań. Otwierający album kawałek tytułowy i następująca pod koniec płyty repryza sugeruje zastosowanie sonatowej formy muzycznej siłą rzeczy spinającej klamrą większość utworów. To już nam pachnie koncepcyjnością, nawet można powiedzieć, że do takowych przywykliśmy. Ale The Beatles nie byliby sobą, gdyby nie wywinęli nam kolejnego numeru: najlepszy, najbardziej niesamowity, porywający i zupełnie odjechany utwór na albumie pojawia się już … PO DOMKNIĘCIU  cody za pomocą Sgt. Pepper’s Lonely Heart Club Band (Reprise). Więc … znowu tak nie do końca się nam udało..

No to ... używki? Dalibóg one stanowią perfidną i zakulisową władczą siłę sprawczą albumu? Mrugają do nas namiętnie z rzeczowników Lucy in the Sky with Diamonds, drzemią w gazetowych taksówkach wychodzących na brzeg, słowem… opary mniej lub bardziej uzależniających środków unoszą się nad niejedną piosenką z Sierżanta Pieprza. Ale… jak to u Beatlesów bywa, NIE NAD KAŻDĄ. Więc… EEEE, znowu wtopa.

Podsumowując – nazywanie Sierżanta Pieprza albumem koncepcyjnym to jakaś koszmarna porażka. I basta. No, to jeden mit z głowy…

Ten album to cała masa takich „mitów”. Postacie na okładce, te które są lub ich nie ma, tudzież inne kwestie, jak choćby że Paul nie żyje, to tylko nieliczne przekazy, jakie w odniesieniu do Sgt Pepper’s Lonely Hearts…  przez te lata narosły. Nie ma co się nimi zajmować. Skupmy się lepiej na muzyce, bo tu jest na czym. Najpierw – nokaut. Czyli finał albumu. Dzień z życia… A Day In The Life, nawet gdyby pozostałe kawałki z tej płyty były takie sobie – ów wywindowałby longplay na artystyczne wyżyny. Utwór napisany przez Johna Lennona, jeden z tych, obok których niełatwo przejść obojętnie. Znakomity tekst (ileż to było interpretacji wersów w nim zawartych), genialny muzycznie i narzucający nowe standardy dźwiękowe. Najważniejsze, najlepsze i bezwzględnie najbardziej nieziemskie nagranie w historii zespołu. To raz. Dwa, to cała seria drepczących zaraz za A Day In The Life kawałków wybitnych. Jak choćby wspomniana wyżej Lucy In The Sky With Diamonds, piosenka zainspirowana obrazkiem namalowanym przez małego Juliana, syna Johna Lennona (każdy może sobie wygooglać, kim była Lucy O’Donnell). Chyba najbardziej wieloznaczny tekst, jaki napisano w XX wieku.  Albo zatrważające w swojej prostocie When I’m 64. Macca napisał wodewilowy kawałek jeszcze w czasach Cavern, jednak z perspektywy lat jego wymowa nabrała zupełnie innego kształtu. Jeśli ktoś tego nie dostrzega, znaczy ma jeszcze trochę czasu do wspomnianego wieku. A ten wierzcie mi – ciągnie ku nam nieubłaganie. Sam autor zdaje się to wiedzieć najlepiej. I jeszcze Ringo Starr śpiewający na albumie hit nad hity: With A Little Help From My Friends. Oczywiście Lennon i McCartney wspólnie napisali ten kawałek, ale w przypływie dobroci rzucili go swojemu perkusiście, zaś ten wywiązał się z roli znakomicie. Powstało w związku z tym nagranie, które jest klasyką gatunku. I to nie dziś, po latach, ale już od momentu wydania tegoż nagrania na płycie.

I tak można by się przerzucać historiami, mitami i faktycznymi zdarzeniami, jakie tyczą się Sierżanta Pieprza. A takimi, jak choć te, że utwór tytułowy – wyrazisty, riffowi kawałek wręcz dedykowany do prezentacji scenicznej nigdy przez The Beatles nie był na żywo wykonywany. Za to jak wieść niesie – trzy dni po wydaniu płyty zagrał go live … nie kto inny, jak Jimi Hendrix (zresztą grywał go później niejednokrotnie). Albo, że podczas nagrywania Getting Better (swoją drogą autoplagiatu piosenki Penny Lane) Lennon nafaszerował się LSD i poszedł… się przewietrzyć na dach studia. Co usłyszawszy pozostali członkowie zespołu ruszyli na ratunek…

Mity, zależności, zagadki, zdarzenia. Ot, cały Sierżant Pieprz. Dwuznaczność poganiana wieloznacznością, a to wszystko wplecione w dźwięki, które za pierwszym razem zafrapują. Za drugim – wciągną. Za trzecim owiną wokół palca i zmuszą do spotkań z muzyką, której nie wolno nie znać.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.