ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Hillage, Steve ─ Fish Rising w serwisie ArtRock.pl

Hillage, Steve — Fish Rising

 
wydawnictwo: Virgin Records 1975
 
1. "Solar Musick Suite" – 16:55
a) "Sun Song (I Love its Holy Mystery)" – 6:15
b) "Canterbury Sunrise" – 3:25
c) "Hiram Afterglid Meets the Dervish" – 4:05
d) "Sun Song (reprise)" – 3:10
2. "Fish" – 1:23
3. "Meditation of the Snake" – 3:10
4. "The Salmon Song" – 8:45
a) "Salmon Pool" – 1:17
b) "Solomon's Atlantis Salmon" – 2:08
c) "Swimming with the Salmon" – 1:37
d) "King of the Fishes" – 3:43
5. "Aftaglid" – 14:46
a) "Sun Moon Surfing" – 1:36
b) "The Great Wave and the Boat of Hermes" – 1:51
c) "The Silver Ladder" – 0:40
d) "Astral Meadows" – 2:01
e) "The Lafta Yoga Song" – 2:42
f) "Glidding" – 2:23
g) "The Golden Vibe"/"Outglid" – 3:33
 
Całkowity czas: 44:59
skład:
Steve Hillage (aka Steve Hillfish) – lead vocals, electric guitar
Miquette Giraudy (aka Bambaloni Yoni) – background vocals, glockenspiel, percussion
Mike Howlett – bass
Pierre Moerlen – drums, percussion, marimba, darbuka
Tim Blake (aka Moonweed) – synthesizers, tambura
Didier Malherbe (aka Bloomdido Glid de Breeze) – sax, Indian flute
Lindsay Cooper – bassoon
Dave Stewart – organ, piano
 
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,1
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,3
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,10

Łącznie 20, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Ocena: 8++ Arcydzieło.
03.05.2012
(Recenzent)

Hillage, Steve — Fish Rising

Fish Rising to ogłoszony w kwietniu 1975 roku debiut solowy Steve’a Hillage’a, jednego z najznakomitszych gitarzystów, jakich nosiła Matka Ziemia. Uprzednio, będąc członkiem, a niejednokrotnie także (współ)twórcą kilku zespołów, dla przykładu, kolejno, kwartetu Uriel, przemianowanego następnie na Arzachel, nadto grup Khan i Gong, wziął Hillage udział w skomponowaniu i zarejestrowaniu pamiętnych i szalenie inspirujących dzieł, takich jak Arzachel (1969), Space Shanty (1972) oraz trylogia Radio Gnome Invisible (1973-1974). Nie dziwi tedy, że w okresie nagrywania Fish Rising ten niespełna 24-letni muzyk, nadal wchodzący w skład Gonga, był już twórcą nad wiek rozwiniętym, dojrzałym i świadomym, artystą rozpoznawalnym i cenionym, szczególnie w środowisku Canterbury Scene, z którym podówczas blisko był związany.

Nie wyłącznie za sprawą owocnej współpracy z Gongiem był Hillage wcale dobrze znaną postacią sceny kanterberyjskiej, jeszcze bowiem u schyłku lat 60., studiując historię i filozofię na University of Kent w Canterbury, zaprzyjaźnił się i jammował z członkami kapeli Caravan, zaś po rozwiązaniu w 1972 roku Khan przejściowo kooperował z Kevinem Ayersem, jednym z założycieli niezapomnianej grupy (The) Soft Machine, należącej do czołowych reprezentantów brytyjskiego podziemia muzycznego drugiej połowy lat 60. Co godne wzmianki, w swoim czasie u boku Ayersa grywał również młodziuteńki Mike Oldfield, który potem zaprosił Hillage’a do występu w studio BBC w listopadzie ’73 w celu odegrania świeżo wydanego Tubular Bells. Nie był to zresztą ani jedyny, ani ostatni wspólny gig obu artystów.

Szczególnie wiele przyniosła jednak Hillage’owi gra u boku kilkorga starszych, więc i dysponujących pokaźniejszym odeń doświadczeniem kompanów z jakże kreatywnego, na wskroś zwariowanego, zorganizowanego na kształt komuny, hipisowsko-protopunkowego bandu Gong,  któremu liderował Daevid Allen, zaliczany do „ojców” i koryfeuszy sceny kanterberyjskiej. Za sprawą All(i)ena i jego partnerki Gilli Smyth, saksofonisty Didiera Malherbe’a oraz reszty zasiedlających pokojową Planetę Gong muzyków, a także panującej pośród nich ciepłej i familiarnej atmosfery, podgrzewanej najróżnorodniejszymi, naturalnymi i nienaturalnymi, niekoniecznie legalnymi specyfikami, Hillage poszerzył swoje i tak już wcale rozległe horyzonty oraz popuścił cugle i nieraz przedtem swobodnie bujającej w obłokach, śniącej o niebieskich migdałach wyobraźni. Mając zaś w zanadrzu kilka własnych, stopniowo dopracowywanych w ciągu wielu miesięcy pomysłów i kompozycji, z których lwia część bez wątpienia złożyłaby się już wcześniej na drugi album Khan, gdyby tylko ten był powstał, powziął Hillage decyzję o zarejestrowaniu pierwszego sygnowanego rodowym nazwiskiem longplaya.

Sesje nagraniowe trwały z przerwami od sierpnia lub września 1974 do stycznia 1975 roku. Odbywały się głównie w położonym w Oxfordshire, a znajdującym się w posiadaniu Richarda Bransona, jednego z założycieli Virgin Records, sławnym The Manor Studio, tym samym, w którym narodziło się tyle innych, jakże ważkich a fenomenalnych, „klasycznych” już pereł współczesnej muzyki mniej lub bardziej popularnej, Tubular Bells Mike’a Oldfielda, Phaedra Tangerine Dream czy You Gonga, że wymieni się zaledwie garstkę spośród nich. Oprócz głównego zainteresowanego, będącego kompozytorem, gitarzystą i wokalistą, w nagraniach uczestniczyło siedmioro zaproszonych przezeń gości, każdy związany z Canterbury Scene. W przeważającej mierze byli to zaprzyjaźnieni muzycy z kapeli Gong, zatem klawiszowiec Tim Blake, basista Mike Howlett, saksofonista Didier Malherbe, perkusista Pierre Moerlen oraz partnerka Hillage’a Miquette Giraudy, odpowiedzialna za śpiew, obsługę instrumentów perkusyjnych i dzwonków, a także współautorka ubogacających poszczególne utwory wymyślnych wierszy, nasyconych wyszukanym i eklektycznym, sięgającym rozmaitych tradycji i wierzeń europejskich i pozaeuropejskich ezoteryzmem i mistycyzmem. Wkład w brzmienie dzieła wniosła ponadto fagocistka Lindsay Cooper, dotąd współdziałająca między innymi z Oldfieldem i Henry Cow, jak również stary kolega Hillage’a, pianista Dave Stewart, niegdyś członek Uriela/Arzachela i jeden z liderów Egg, a podówczas – muzyk należący do składu Hatfield and the North. W ‘74 zarówno Cooper, jak i Hillage partycypowali w nagraniu The Civil Surface, trzeciego i ostatniego wydawnictwa studyjnego Egg.

Na tylnej okładce płyty gramofonowej niektóre z wymienionych osób zostały wyróżnione nie pod własnymi nazwiskami, lecz pod doraźnie ukutymi, żartobliwymi pseudonimami. Warto nadmienić, że dowcipnie przekształcono też nazwy poszczególnych instrumentów. I tak na przykład Hillage, który już przy okazji nagrywania post-Urielowego albumu Arzachel wystąpił jako Simon Sasparella, zaś na Gongowym Angel’s Egg wcielił się w postać Kapitana Okrętu Podwodnego (Sub. Capt/Submarine Captain), tu przemianował się na Steve’a Hillfisha, grającego – podług zamieszczonych informacji – nie na gitarze, lecz na gitarrybie (gitfish), której w studio zaakompaniowały pianoryba (pianofish), saksoryba (saxofish), fagotryba (basoonafish) i inne. Nie powinno przeto dziwić, że dzięki zestawieniu tak cudacznego instrumentarium, wśród którego znalazły się też egzotyczne marimba, darbuka i tambura, powstała tyleż fantazyjna, co frapująca płyta, Fish Rising, trwający trzy kwadranse, absolutnie porywający popis Hillfisha i reszty, którym delektując się tracący zmysły odbiorca już sam nie wie, czy lada chwila dusza jego nie wymknie się z ciała i drogą transmigracji nie wnijdzie a to w smukłą sylwetkę pławiącej się w morskiej głębinie ryby, a to w zgrabne ciało szybującego w nieogarnionym przestworzu ptaka.

Solar Musick Suite to otwierająca płytę, niesamowicie przestrzenna, czteroczęściowa suita-majstersztyk. Jest to, jak wyjaśnił Hillage w trakcie pewnego koncertu, danego w Niemczech w marcu ’77, the song about the magic of the Sun, „pieśń o magii Słońca”. Momentami przywołująca skojarzenia z The Beatles i  Hawkwind, to znowuż z Mahavishnu Orchestra, wczesnym Pink Floyd lub Close to the Edge Yes, kiedy indziej zaś z Arzachelem, Khan czy Gongiem, jest Solar Musick Suite pełną przełomów kompozycją-rzeką, raz mniej, a raz bardziej bystro toczącą swe nurty. Zrazu (Sun Song) stosunkowo leniwie płynie śród jaśniejących promieniami słońca dźwięków złotostrunnej gitary, świetlistych i wielce czarownych, kreujących odrealnioną, błogą i niewinną aurę syntezatorowych brzmień, w nagłym porywie radosnych uczuć łączących się z odjazdową partią saksofonu, jednakże, gwoli uczciwości trzeba przyznać, nie tak szaloną jak jedna z tych, które zdarzało się Malherbe’owi wykonać w pozytywnie zbzikowanym Gongu. Po wytłumieniu uczuć utwór miękko przepływa do swej drugiej, mocno psychodelicznej, tęczowo-eterycznej części (Canterbury Sunrise), równie czarodziejskiej jak poprzednia, z wplecioną w nią fantastyczną, podobną niebiańskiej pieśni anioła żeńską wokalizą, wijącą się niczym unoszona wrześniowym wiatrem nitka babiego lata, cudnie splatającą się w miłosnym uścisku z grą instrumentów, w tym gitarą Hillage’a, który dobywa ze swojego wiosła solówkę pierwszej wody. Najlepsze dopiero jednak wciąż przed słuchaczem, bowiem to, co dzieje się w nieziemskiej trzeciej odsłonie pieśni (Hiram Afterglid Meets the Dervish), aż trudno oddać językiem ludzkim. Niespodziewanie, aczkolwiek płynnie dochodzi bowiem do zmiany palety barw, z jasnych na ciemne, nieboskłon zasnuwa się burzową nutą, następuje zaćmienie Słońca czy ma miejsce jakowaś poważniejsza na nim eksplozja, dość będzie stwierdzić, iż w tym fragmencie odbywa się erupcja tak feerycznych dźwięków, takie jest ich nagromadzenie i wirtuozerskie rozkiełznanie, że człowiekowi bynajmniej nie zdaje się, że oto drzemiąca w słyszanej, misternie i z rzadkim przepychem fakturowanej, kosmicznej muzyce, niemożebna do ujęcia potęga dosłownie wyrywa jego duszę z materialnej powłoki, dając jej ulecieć tam, dokąd ani rozum, ani myśl nie sięga. No bo cóż się tu nie dzieje! Aaach, te przebogate i przepyszne, moogowe, klawiszowe, syntezatorowe inkrustacje i solówki, które, jakby jeszcze tego piękna i żaru nie było dosyć, przemieniają się w boskie i nieprawdopodobnie wyrafinowane solo gitarowe, mieniące się mocą najrozmaitszych kolorów, niczym w południowym słońcu łuska wypluskującej ponad modre zwierciadło ryby. Obdarzony i(s)krą geniuszu Hillage, który w tej wręcz epifanicznej chwili jawi się jako oddzielone od pospolitych śmiertelników, bytujące w sferze sacrum bożyszcze solarne czy pogrążony w ekstatycznym transie, roztańczony, elektryczny derwisz, zaprawdę krzesze tu płomień niesłychanie oczyszczającej i zapładniającej ducha i wyobraźnię muzyki. W zasadzie nie powinno to dziwić, skoro utkanym przez się arcymistrzowskim solo pragnął uczcić życiodajne Sol, Słońce. Suitę wieńczy powracająca do początku, rozkosznie rozpływająca się Sun Song (Reprise), a tym samym cała ta niemalże siedemnastominutowa opowieść zatacza koło, jak pozornie krążące po ekliptyce, obserwowane z Ziemi Słońce.

Solar Musick Suite, w słowach opiewająca pełną miłości i pokoju egzystencję, wzywająca tych, którzy poszukują odpowiedzi na rozmaite pytania do zwrócenia się ku sobie (And the answers that we sit and hope to find/are living here inside of we) oraz do wejścia na ścieżkę samodoskonalenia, celem nauczenia samych siebie pozytywnego korzystania z umysłów i serc (We’ve got to learn to use our hearts and minds), tak by te stać się mogły podwalinami Elektrycznej Świątyni Świata New Age (as the building stones to make the New Age World Electrik Temple), znalazła swą kontynuację na drugim Hillage’owym longplayu, L. Zamieszczona na nim Lunar Musick Suite jest godną następczynią Solar Musick Suite, także, a może głównie dzięki temu, że upiększył ją swą brzemienną w czucie i intymność partią solową wybitny trębacz jazzowy Don Cherry.

Właściwie jest Solar Musick Suite tym, co na prezentowanym albumie najlepsze. Wcale nie oznacza to, że na pozostałe cztery utwory powinno się opuścić zasłonę milczenia. Bynajmniej, gdyż i one są wyśmienite. Najkrótsza na płycie, skąpana w wodnistym, elektronicznym brzmieniu Fish, w warstwie słownej stanowiąca swoistą a zabawną gierkę logiczną ze słuchaczem (I will make you Fishers of Men said Fish to Fishes/For Fish is Fisher of Man who Fishes…), jest tętniącą życiem ambientalną humoreską, poza grą zwykłych instrumentów ozdobioną śpiewem fletu i wielogłosem marimby. Można przyjąć, że jest piosnka ta zapowiedzią przyszłych zainteresowań i dokonań Hillage’a, który już pod koniec lat 70. wydał awangardowy, wypełniony ambientem album Rainbow Dome Musick (1979), stając się później – wraz z Miquette Giraudy - szacowną personą na scenie muzyki elektronicznej. O tym, że i z tą spuścizną artysty warto jest się zapoznać, świadczy też kolejny utwór, instrumentalny Meditation of the Snake, obficie wykorzystujący tak lubiany przez Hillage’a delay, czyli efekt „opóźnienia”, którym gitarzysta udanie szafował również na ogłoszonej w ubiegłym roku płycie Microcosmic, Sacred Geometry IV.

Przedostatnią na Fish Rising kompozycją jest The Salmon Song, która, tak jak Solar Musick Suite, podzielona jest na cztery fragmenty. Przez wzgląd na zamiłowanie Hillage’a do kultur Dalekiego Wschodu można, słusznie lub niesłusznie, przypuszczać, iż w obu kawałkach liczba fragmentów ściślej bądź luźniej miała nawiązywać do klasycznej indyjskiej ragi, także złożonej z czterech części, nadto pozwalającej na nieskrępowaną improwizację, która w każdym z pomienionych utworów w niemałym wszakże stopniu się pojawia. Warto przy tym pamiętać, że odbywający w naturze niezmiernie długie i wycieńczające, nagrodzone tarłem i śmiercią wędrówki łosoś (ang. salmon) to symbol mądrości tradycji i pamięci źródeł, wytrwałości, zdrowia i siły, istota w licznych kulturach przyrównywana do człowieka, a nawet z nim utożsamiana. Mieści w sobie The Salmon Song, której tekst jest zabawą słowną (np. Salty Salmon Solomon Seal/Soulmender Salamander Soul of Man/Salar Salmon Semen SalMundi/Solver of the Mystery – Wow!), wyborną pracę sekcji rytmicznej Howlett/Moerlen, ma charakterystyczny riff gitarowy, zawiera fletowe i saksofonowe wstawki Malherbe’a oraz, podczas ociekającej instrumentalnymi igraszkami „kąpieli z łososiem” (Swimming with the Salmon), trochę marsowe, trochę baśniowe intarsje fagotowe Lindsay Cooper, wreszcie – długie i finezyjnie wyfrazowane, supermocne solo lidera w sławiącej łososia królewskiego partii King of the Fishes.

Koroną Fish Rising jest nieomal piętnastominutowy, siedmiowątkowy utwór Aftaglid, jedyny, który w całej swej okazałości, od pierwszej do ostatniej nuty skomponowany został już w okresie współpracy Hillage’a z Gongiem. Po łagodnym, dzwoneczkowo-gitarowym rozpoczęciu w Sun Moon Surfing oblicze utworu diametralnie zmienia się podczas nadejścia niosącej łódź Hermesa „Wielkiej fali” (The Great Wave and the Boat of Hermes), majestatycznej i pochłaniającej słuchacza w topieli gęstej psychodelii, z której ratunek przynosi mu rzucona z niebios „Srebrna drabina” (The Silver Ladder). Zachęcany figlarną grą saksofonu i innych instrumentów, po niejakiej chwili wstępuje wreszcie Aftaglid, niczym pokonujący w zaświatach kolejne przeszkody, pragnący doznać objawienia i dostąpić stanu iluminacji śmiały adept nauk tajemnych, na „Astralne łąki” (Astral Meadows), rozbrzmiewające niosącym się dookoła dźwiękiem gitary akustycznej, po trosze przywołującej na myśl folkowe dokonania Led Zeppelin, chociażby Black Mountain Side z „Jedynki”. Do uszu snującego się po łąkach, spragnionego odpowiedzi na trapiące go pytania, chcącego rozwikłać na pozór nierozwiązywalne zagadki Aftaglida dobiega wreszcie niezwykle wysublimowana, medytacyjna a udzielająca wszelkich wyjaśnień sekretna pieśń (The Lafta Yoga Song), umajona wybijanym przez darbukę rytmem, nade wszystko zaś przenikającym czas i przestrzeń brzmieniem tambury, otwierającym zawarte dotąd przed mistykiem pałacowe wrota poznania, mądrości i wiedzy. A potem nie pozostaje już jaśnie oświeconemu, buddzie, nic innego, jak tylko poszybować  hen w przestworza (Glidding), odfrunąć dokądś wpośród surrealistycznego akompaniamentu optymistycznie nastrajającej, zjawiskowej, polifonicznej, gitarowo-klawiszowo-syntezatorowo-saksofonowej, z wolna zanikającej wirtuozerii (The Golden Vibe/Outglid).

Reasumując powyższe, przesycone ciepłym brzmieniem lat 70., udanie i rozumnie czerpiące z tego, co w muzyce było, do pewnego stopnia zapowiadające to, co w niej dopiero nastąpić miało, innymi słowy – z powodzeniem wiążące przeszłość z przyszłością, eklektyczne, lecz koherentne Fish Rising to dzieło, które przypadnie do gustu wielbicielom sceny kanterberyjskiej, psychodelii, progresji, space, jak i jazz rocka. Ujmując zwięźlej i zgrabniej – natchnione bodaj przez samego Apollina arcydzieło najszerzej pojętego art rocka.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.