ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Ayers, Kevin ─ Whatevershebringswesing w serwisie ArtRock.pl

Ayers, Kevin — Whatevershebringswesing

 
wydawnictwo: Harvest Records 1971
 
1. There is Loving/Among Us/There is Loving (7:22)
2. Margaret (3:20)
3. Oh My (2:59)
4. Song from the Bottom of a Well (4:37)
5. Whatevershebringswesing (8:13)
6. Stranger in Blue Suede Shoes (3:24)
7. Champagne Cowboy Blues(3:56)
8. Lullaby (2:14)
 
Całkowity czas: 36:09
skład:
Kevin Ayers – vocals, guitars, bass
Mike Oldfield – bass, guitar
David Bedford – keyboards, orchestral arrangements
Dave Dufort – drums
Will Murray – percussion
Tony Carr – drums
Didier Malherbe – saxophone, flute
Robert Wyatt – harmony vocals
Gerry Fields – violin
Johnny Van Derek – violin
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,2
Arcydzieło.
,2

Łącznie 7, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Recenzja nadesłana przez czytelnika.
Ocena: 8+ Absolutnie wspaniały i porywający album.
28.02.2013
(Gość)

Ayers, Kevin — Whatevershebringswesing

Zdarza się. Tymi właśnie słowami Billy Pilgrim, bohater Rzeźni numer pięć Kurta Vonneguta, kwitował czyjąś śmierć. Szkoda, że 18 lutego br., w langwedockim miasteczku Montolieu, śmierć zdarzyła się właśnie Kevinowi Ayersowi, jednemu z założycieli Soft Machine, legendzie angielskiej psychodelii i sceny Canterbury. Jego bogaty dorobek jest jak najbardziej wart uwagi. Sądzę, że w pierwszej kolejności wypadałoby poświęcić kilka akapitów jego trzeciemu solowemu albumowi.

Po wydaniu debiutanckiej, przesiąkniętej duchem psychodelii płyty Soft Machine Ayers rozstał się z kompanami, by kontynuować artystyczne poszukiwania pod własnym nazwiskiem. Nie znam co prawda jego wszystkich albumów, jednakże spośród tych, które miałem okazję usłyszeć, największe wrażenie zrobiło na mnie jego trzecie solowe wydawnictwo, ogłoszone światu w listopadzie AD 1971. Sądzę, że zasłużenie cieszy się statusem dzieła dużego kalibru. Znaczne zróżnicowanie utworów, mnogość nieszablonowych pomysłów w zakresie kompozycji i aranżacji, a w końcu doborowa obsada, sprawiają, iż mimo upływu ponad czterech dziesięcioleci wciąż jest to album świeży, frapujący, świecący jasnym blaskiem. A do tego unosi się nad nim trudna do opisania, sympatyczna i ciepła atmosfera, będąca zapewne pochodną usposobienia samego twórcy. Dzieciństwo w Malezji i życie pośród artystycznych dusz lat 60. niewątpliwie wywarły na niego znaczny wpływ; z pewnością była to postać nietuzinkowa i wielce utalentowana.

Poza samym Ayersem duży wpływ na Whatevershebringswesing mieli David Bedford i Mike Oldfield  - ten pierwszy odpowiadał za partie instrumentów klawiszowych i orkiestrowe aranże, nierzadko wcale wyszukane, natomiast 18-letni zaledwie Oldfield zajął się przede wszystkim grą na gitarze basowej. W niektórym utworach wystąpili też Robert Wyatt i Didier Malherbe, znany sympatykom grupy Gong. Nawet najbardziej prominentna obsada niewiele by jednak znaczyła, gdyby materia muzyczna miast z talentu i kompetencji stworzona była z dyletanctwa i epigoństwa. Na szczęście w tym wypadku warstwa kompozycyjna jest doprawdy pierwszego sortu. Osiem utworów zawartych na zdobnej w pomysłową (dzieci wykluwające się z jajek) okładkę płycie zaskakuje szerokim spektrum brzmień. Począwszy od opartego na sugestywnej, należycie dramatycznej orkiestrze There is Loving/Among Us/There is Loving, które choć mieści się w stylistyce progresywnej, zdaje się sięgać jeszcze dalej, w rejony klasyki, a może i nawet muzyki zwanej umownie współczesną. Margaret to natomiast subtelna, choć wcale bogata instrumentalnie piosenka, w której znalazło się miejsce zarówno dla gitary i fortepianu, jak i wibrafonu czy skrzypiec. W pełnej krasie pokazuje nam się tu także Ayers w roli wokalisty – jego rozpoznawalny z daleka, dość niski głos prowadzi tę zwięzłą balladę. Oh My stanowi natomiast ukłon w stronę starych dobrych czasów, pełnych gentlemanów w eleganckich frakach, dam w zdobnych sukniach, kabaretów i teatrów rewiowych wystawiających wdzięczne acz naiwne wodewile. A przynajmniej takie właśnie obrazy przesuwają się przed moimi oczyma podczas słuchania tego numeru. Song from the Bottom of a Well jest bez wątpienia najbardziej enigmatyczną, odjechaną częścią płyty, łączącą złowieszczą aranżację, pełną nietypowych, zniekształconych dźwięków gitary i dudniącego basu, z tajemniczą, chyba nieco przekształconą melorecytacją Ayersa. Pieśń z dna studni kończy się gwałtownie atonalnym zgiełkiem, analogicznym do finału znanego wszem i wobec Schizofrenika XXI wieku. Na drugiej stronie nastrój ulega diametralnej zmianie – utwór tytułowy, choć przez przeszło osiem minut eksploatuje jedną melodię, wcale nie nuży. Wprost przeciwnie – mile łechce uszy nietuzinkową introdukcją wykonaną na basie przez przyszłego twórcę Tubular Bells, wdzięcznymi współbrzmieniami organów z gitarą (bardzo ładne solo) oraz przyjemnym, a ośmielę się nawet napisać, że romantycznym wokalem lidera. Rzecz w gruncie rzeczy nieskomplikowana, a jednak łapiąca za serce. Trzy ostatnie kawałki są w istocie prostymi piosenkami, pokazują jednak rozległe zainteresowania muzyczne ich twórcy. Singlowy Stranger in Blue Suede Shoes nie przypadkiem nawiązuje tytułem do jednego z przebojów Elvisa Presleya – muzycznie także odnosi się do rock’n’rolla lat 50. Champagne Cowboy Blues nawet nie trzeba opisywać – tytuł tego utworu świadczy sam za siebie. Na uwagę zasługują specyficzne, quasi-skrzypcowe partie gitary. Jeśli wierzyć Mike’owi Oldfieldowi, pierwotna wersja tego nagrania została zarejestrowana przez niego w pojedynkę, a dopiero później Ayers gruntownie ją przerobił. Ile w tym prawdy, nie mnie oceniać. Delikatna Kołysanka wieńczy ten znamienity album, za pomocą odgłosów pluskającej wody wyciszając słuchacza. Chociaż akurat na mnie działa raczej usypiająco. Aczkolwiek jedyną płytą, przy której uważnym odsłuchu oddałem się mimowolnie w objęcia Morfeusza, nieodmiennie pozostaje The Dark Side of the Moon – ongiś udało mi się stracić świadomość zaraz po Money i nie ocknąć się już do końca.

Zostawmy Pink Floyd na boku i wróćmy na moment do pewnego jasnowłosego gitarzysty. Na swej trzeciej płycie Kevin Ayers udowodnił, że z mocno różniących się elementów można ułożyć spójną całość, która łamie skostniałe schematy, nie będąc przy tym dla słuchacza dziełem nazbyt trudnym w odbiorze. Nie tak wielu artystom taka sztuka się udaje, a zatem tym bardziej powinniśmy z uznaniem spoglądać na skrywający się pod dziwacznym tytułem album.

Reallygoodrecord, trulyrecommended.

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.