ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Rea, Chris ─ Road to Hell w serwisie ArtRock.pl

Rea, Chris — Road to Hell

 
wydawnictwo: ATCO Records 1989
 
"The Road to Hell (Part 1)" — 4:52
"The Road to Hell (Part 2)" — 4:30
"You Must Be Evil" — 4:20
"Texas" — 5:09
"Looking for a Rainbow" — 8:00
"Your Warm and Tender Love" — 4:32
"Daytona" — 5:04
"That's What They Always Say" — 4:27
"I Just Wanna Be with You" — 3:39
"Tell Me There's a Heaven" — 6:00
 
Całkowity czas: 50:53
skład:
Chris Rea — vocals, guitar, keyboards, producer/ Robert Ahwai — guitar/ Eoghan O'Neill — bass/ Kevin Leach — keyboards/ Max Middleton — piano, string arrangements/ Martin Ditcham — drums, percussion/ Linda Taylor, Karen Boddington, Carol Kenyon — additional vocals/ Jon Kelly — producer/ Neil Amor (with Diane BJ Koné) — engineer
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,2
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,5
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,5
Arcydzieło.
,4

Łącznie 16, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
28.12.2014
(Recenzent)

Rea, Chris — Road to Hell

Ćwiara Minęła™ AD 1989!

 

Adepci się przydają. Żeby coś napisać, to jeszcze się nie nadają, ale herbatę zrobią, po piwo skoczą. Ci bardziej zaawansowani politechnicznie to nawet ksero potrafią obsługiwać. Ale przede wszystkim jest komu redakcję sprzątać.

 

A dzisiaj było tak. Adept Kamil od rana był jakiś taki dziwnie pobudzony, do tego wesolutki jak szczypiorek.

 - Co on taki podjarany? – zapytałem kolegę Krzysztofa.

 - Nie wiem – zagadnięty wzruszył ramionami – Może wybiera się na rozbieraną randkę?

 - E, chyba nie – wtrącił się kolega Walczak – Ja  z tego powodu nie cieszę się jak głupi do sera.

 - Dla ciebie to codzienność, dla niego jeszcze święto. Nie każdy ma taki przerób jak ty.

 - A co, zazdrościcie? – lekko najeżył się kolega Walczak.

 - My? Nie – odpowiedzieliśmy z Krzysztofem zgodnym chorem, chociaż nieco nieszczerze.

 - Tak czy tak, trzeba go delikatnie wybadać – dodał Krzysztof.

Adept Kamil cały czas łaził po redakcji jak w skowronkach, a my próbowaliśmy go delikatnie wybadać („Te, młody, co się tak durno szczerzysz? Gorzej ci?”), ale indagowany pary z gęby nie puszczał. Dzień merdał się powoli dalej, szychta zbliżała się do końca. Naczelny wyszedł ze swojego gabinetu i rzucił sakramentalne: - No młodzi, na mopy i śmigać redakcję. Jak na zawołanie, adept Kamil wystrzelił jak z procy i pomknął prosto do kantorka z ze sprzętem gospodarczym. A gdy wrócił w redakcji zapadła cisza. Sprzęt Kamila… sprzęt Kamila… to było… Samobieżne wiaderko,  sterowane pilotem, kolor czarny metalik, wyciskarka też czarna, z chromowanymi okuciami, koła – szerokie, sportowe opony, alufelgi, kij do mopa  - mahoń, zakończony gałką z kości słoniowej, do tego srebrne okucia. I to cudo  sunęło przez redakcję, tylko silnik elektryczny cicho szumiał. Adept Kamil potoczył dumnym wzrokiem wokół i wziął się za mycie podłogi.

 - Bajera… - wyrwało mi się mimowolnie.

 - No – potwierdził kolega Strzyżu.

 - Cacuszko – westchnął kolega Krzysiek – Chciałbym takiego mieć.

 - A ja nie, wolałbym Porsche Cayenne. Sąsiad ma. Pięćset kucyków,  pięć litrów pojemności. Miód i malinka. Mniam. Mc Boski z „Chiriugów” takim jeździ, a przynajmniej jeździł dwa sezony temu. Tylko ja wolałbym z wiśniowa tapicerką – rozmarzyłem się.

 - Ale Cayenne to piłkarze jeżdżą – skrzywił się kolega Walczak  - Szczęsny to ma, Lewandowski. Nawet  koła mu ukradli.

 - Dobrze, że nie Balotelli, ci mogą być – machnąłem ręką – Bardzo mi się jeszcze podobało Porsche Panamera, ale jak się dowiedziałem, że kupił to młody Kosecki, to mi od razu cała sympatia do tego wozu przeszła.

 - Co ty, Kapała z tym prosiakiem? – Naczelny włączył się do dyskusji – Jakie boskie, doktór ty gustu nie masz? Nie podejrzewałbym ciebie o takie słowa! Prosiak Cayenne zawsze będzie prosiakiem dla karków-cwaniaków, słomy z butów i tępych japiszonów, to nie jest auto dla ludzi z klasą. Ludzie z klasą kupują Maserati, Aston-Martina, Alfę, DSa ... ale nie prosiaka!

 - Ale ja jestem prosty wioskowy doktór i chcę mieć prosiaka Cayenne. Poza tym pudli lubię – nie poddawałem się.

 - Żeś wioskowy doktór, to nie musi się ciebie utożsamiać ze słomą, poza tym w Usiech prosiak ma inny wizerunek. Wrocławskie felczery dupska wożą w Mieczysławach GL/ML/E/GLK/CLK. Panamera czy Cayenne traktowane jest na ulicy jako "zastaw się a postaw się", faktycznie później delikwenta nawet nie stać na opony do niego. Poza tym co ma pudel do prosiaka!?

 - Przedmówca chciał przez to powiedzieć, że jego gust faktycznie nie jest zbytnio wyrafinowany – podpowiedział usłużnie kolega Krzysztof. Naczelny machnął ręką i wrócił do swojego gabinetu.

 

A cała ta dyskusja przypomniała mi o takiej jednej bardzo zacnej płycie, której w Ćwiarze AD 1989 zabraknąć po prostu nie może. Samochodowej płycie.

 

Wcześniejsze rzeczy Chrisa Rei jakoś specjalnie mi się nie podobały, a niektóre single to raczej mnie nawet denerwowały. Jednak facet ciężko pracował na swoją popularność; płyt wydawał sporo, coraz popularniejszych i jakoś trudno było od tej muzyki uciec. Z czasem już nie było przed czym uciekać – to robiło się coraz ciekawsze. Co prawda jeszcze nie na tyle, żeby poświęcać  na to drogocenne  kasety magnetofonowe, ale już na tyle, żeby tego nie wyłączać, jak w radiu leciało.

 

Aż przyszła jesień 1989 roku i singiel „Road to Hell” (dokładnie „Road to Hell part II”) grane po wszystkich radiach, a właściwie po jednym,  Trójce (bo innego podobnego właściwie nie było), za to często. Nie powiem, spodobało mi się. Nie powiem, spodobała mi się i cała płyta, której posłuchałem w Trójce pewnego listopadowego popołudnia. Innym też się spodobało, bo był to największy przebój Rei, a duża płyta w samej Wielkiej Brytanii sprzedawała się w jakichś nieprawdopodobnych ilościach. A to w sytuacji, kiedy Rea nagrał swój najbardziej niekomercyjny krążek z dotychczasowych. Zawsze starał się grać pop-rocka „dla ludzi”, zawsze  na jego albumach można było znaleźć sporo utworów, które aż rwały się na single, jednak tym razem było inaczej. Mam wrażenie, że po sukcesie „Dancing with Strangers”, który ugruntował pozycję artysty na rynku muzycznym, doszedł do wniosku, że nic już nie musi. Dlatego nagrał taką płytę jaka chciał, nie oglądając się na cokolwiek – dość spokojną, nieco sentymentalną, niezbyt przebojową, dużo tu bluesa, a ewidentnego singla  dałoby się wykroić tylko jednego –  "That's  What They Always Say". No dwa –  "I Just Wanna Be with You". Nawet jedna z tych piosenek singlem była, ale wiele nie zwojowała na listach. Reszta utworów – ośmiominutowy „Looking for A Rainbow”, bujające „Daytona” i „Texas”, piękny „Your Warm And Tender Love” – świetne utwory, ale specjalnie nie nadawały się do tego, żeby grać je w radiu. Taki oto pasztet przyszykował Rea swoim szefom z Atco. Ale trzeba przyznać, że był to pasztet wyjątkowo starannie przyrządzony – najlepiej zrealizowany album artysty do tej pory. Brzmiący nieco konserwatywnie, a nawet staroświecko, zupełnie nie jak z lat osiemdziesiątych, nawet smyczkami wzbogacony („Tell Me There’s A Heaven”). Takie coś, co wydawałoby się, zupełnie nie nadaje się do ścigania po listach przebojów, bo jest zbyt osobiste i kameralne. Do tego nie jest to płyta na jeden raz. Po razie, to może się nam najwyżej spodobać, ale zabierze nam sporo czasu, żeby móc powiedzieć o niej coś konkretniejszego. I to nawet nie do końca zależy od tego ile razy jej słuchaliśmy, tylko bardziej od tego, ile czasu upłynęło, odkąd słuchaliśmy jej po raz pierwszy. No to jak to się stało, że taka mało komercyjna płyta stała się największym sukcesem komercyjnym Chrisa Rei? Nie mam zielonego pojęcia. Odpowiedź: „Bo była taka dobra” wcale nie jest wyczerpująca, bo czy to jedna znakomita płyta zginęła w pomroce rockowych dziejów zupełnie niedoceniona? Pewne za to jest jedno – „Road to Hell” oprócz tego, że sprzedawała się rewelacyjnie, to jeszcze pozwoliła przeskoczyć Rei o muzyczny poziom wyżej – z sprawnego pop-rockowego wykonawcy, stał się prawdziwym artystą przez duże „A”.

Wydaje mi się, że „Road to Hell” możemy nazwać arcydziełem, bo i muzyka, i produkcja bardzo dobrze zniosły próbę czasu – jak były nieco staroświeckie dwadzieścia pięć lat temu, tak dalej są nieco staroświeckie, takie pozaczasowe, albo nawet ponadczasowe. Myślę,  że sprawił to ten jakże wszechobecny w tej muzyce pierwiastek bluesowy, bo blues jest właśnie taki uniwersalny, zawsze będzie brzmiał tak samo   bezpretensjonalnie teraz, kilka dekad temu i za kilka dziesięcioleci też. Co prawda Ćwiara Minęła, ale tej muzyki słucha się tak samo dobrze, jak dwadzieścia pięć lat temu.

 

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.