ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
 

wywiady

04.11.2016

Spróbować czegoś innego – rozmowa z Maciejem Mellerem, współtwórcą projektu Meller Gołyźniak Duda

Spróbować czegoś innego – rozmowa z Maciejem Mellerem, współtwórcą projektu Meller Gołyźniak Duda

To może być jedna z płytowych sensacji tego roku. Trzy osobowości w jednym projekcie, w absolutnie zaskakującym dla siebie muzycznym świecie. O wszystkim co związane z „Breaking Habits” opowiedział mi pewnego sobotniego wieczoru jeden z twórców tego wyjątkowego tria, Maciej Meller…

Mariusz Danielak: Zacznę od mojego ostatniego z tobą spotkania, krótkiej rozmowy jaką odbyliśmy prawie dokładnie 4 lata temu podczas jednego z ostatnich koncertów Quidamu w Aleksandrowie Łódzkim. Nie wiem czy pamiętasz ten koncert…

Maciej Meller: Tak pamiętam, nawet pamiętam tę rozmowę.

Byłeś już wtedy po decyzji o opuszczeniu zespołu i wyglądałeś raczej na lekko rozczarowanego tym wszystkim, co wokół twojego muzycznego życia się działo. Powiedz zatem na początek, co działo się z tobą przez te cztery lata i co się stało, że dziś – wraz z projektem Meller Gołyźniak Duda – mam przynajmniej takie wrażenie, promieniejesz? Przeżywasz swoją drugą, czy wręcz kolejną muzyczną młodość!

Najpierw może odpowiem na tę drugą część pytania, gdyż to dzieje się tu i teraz. Trudno nie być zadowolonym i szczęśliwym w takim momencie, kiedy owoc trzyletniego oczekiwania w końcu ujrzy światło dzienne. Ludzie będą mogli wreszcie tego posłuchać. A dodam – nie wiem czy nieskromnie - w każdym razie mam prawo do własnych ocen, że płyta nam wyszła świetnie, znakomicie. Stąd może ta moja euforia, którą zauważyłeś. Aczkolwiek doświadczenie mówi mi, że tak naprawdę jeszcze słuchacze zweryfikują ten mój stan. Przecież nową muzykę nagrywa się po to, żeby dzielić się nią ze światem, po to, żeby ludzie mogli jej słuchać. Na tę chwilę zna tę płytę wąskie grono osób. Ja jestem przezadowolony z efektów tej pracy. A odnośnie tego rozczarowania. Rozmowa z Tobą była cztery lata temu i to był - o ile dobrze pamiętam - faktycznie pierwszy koncert po ogłoszeniu tej decyzji. Wiesz, odchodziłem od zespołu, który zakładałem i w którym bardzo aktywnie przez dwadzieścia lat działałem, a przez ostatnie lata – płyty Alone Together, Saiko czy koncertowy album z Konina – byłem już mocno wkręcony, bardziej niż na kilku wcześniejszych płytach. Więc jakiś żal we mnie wtedy na pewno był, że tak to się zadziało. Ale ja tę decyzję podejmowałem świadomie, przygotowywałem się do niej bardzo długo. Można zatem powiedzieć, że w tamtym momencie zaczynała się taka moja żałoba, którą chciałem jakoś przeżyć. Nie chciałem mówić, że jest super, fajnie, świetnie, i że odchodzę  rozpoczynając nowe życie. Jakiś ważny etap w moim życiu jednak się kończył i był to powód do smutku, któremu starałem się nie zaprzeczać. Nie ukrywam, że wówczas w tym stanie wspierał mnie właśnie mój przyjaciel, Maciek Gołyźniak. W naszych wspólnych rozmowach zaczął pojawiać się temat wspólnej pracy: kurczę, może byśmy razem coś wreszcie stworzyli swojego? Na początku byłem do tego nastawiony dosyć sceptycznie, myślałem, że to za wcześnie, że może jednak warto nabrać do tego pewnego dystansu i poczekać…

No właśnie, pozwolisz, że wpadnę ci w słowo. Wynika zatem z tego, że osobą, która niejako rozpoczęła składanie do kupy projektu Meller Gołyźnak Duda był Maciej Gołyźniak. To on zachęcił cię do tworzenia, potem pojawił się Duda…

Tak, Maciek zachęcił mnie do podzielenia się tym co mam, do zrobienia czegoś wspólnie. Jeszcze wtedy nie wiedziałem na jakich zasadach i w jakiej formie. Jak się domyślasz, w takich sytuacjach ciągnie wilka do lasu. W tym moim smutku pomyślałem sobie: jest mój przyjaciel, znakomity muzyk, którego bardzo cenię i szanuję, który proponuje mi wspólne posłuchanie materiału i znalezienie jakiejś wspólnej płaszczyzny. Głupio było odpuścić i nie spróbować. Miałem w komputerze parę rzeczy, których zespół wcześniej nie chciał, czasami sam sobie coś tam wymyślałem. Najpierw chciałem to zrobić w taki sposób, aby poczyścić te pomysły, poszlifować i wysłać Maćkowi w takiej dopracowanej wersji. Mówię tu tylko o samych gitarach, nie dogrywałem żadnych innych instrumentów. Ale stwierdziłem ostatecznie, że pójdę na żywioł i wyślę mu to takim,  jakie jest, z błędami, jakimiś niedoskonałościami. Bo jeśli coś ma mu się spodobać, coś zaintrygować, to i tak mu się spodoba. A jeśli coś nie będzie na tyle ciekawe, żeby przykuć jego uwagę, to czy ja to zagram prześlicznie, równo, ładnie, strojąco i z jakąś super barwą, to i tak nie będzie to. Liczy się bowiem przede wszystkim pomysł. Wyszedłem z takiego założenia i wysłałem mu pewien brudnopis. On do tego podszedł bardzo poważnie, na każdy pomysł odpisał mi w paru zdaniach co mu się podoba, a co nie. Pojawił się zalążek pewnych ruchów i ziarno zostało zasiane. Mnie to zainspirowało do sięgnięcia po gitarę, do próbowania, do tworzenia czegoś dalej i doskonalenia pomysłów, które mu wysłałem. Bo z kilkoma można było pracować dalej – jego odpowiedź była obiecująca. Zacząłem zatem tworzyć nowe rzeczy i wysyłać mu na bieżąco. One Maćkowi się spodobały, a jednym z pierwszych riffów, który wtedy powstał od nowa, na fali tych maili, był Feet On The Desk, który jest pierwszym singlem z tej płyty. Maciek praktycznie natychmiast, tego samego albo następnego dnia, odesłał mi ten riff z nagranymi przez siebie bębnami. Gdy usłyszałem jak zaczyna to brzmieć – praktycznie sama gitara i bębny – to mnie popchnęło, żeby robić dalej. Z kolei Maciek zaczął mi przysyłać swoje pomysły, na przykład cztery minuty grania na bębnach, ale tak ładnie poukładanego, że było czuć, iż są w tym zwrotki, refreny, bridge, taki pełny aranż! I zacząłem sobie z tymi bębnami coś grać, komponować. Tym sposobem, wymieniając się wspólnie, troszeczkę tych szkiców narobiliśmy. Zobaczyliśmy, że to znakomicie wręcz działa. Byliśmy tym mocno podekscytowani i postanowiliśmy szukać kolejnych partnerów. Zaproponowałem oczywiście Mariusza (Dudę – przyp. MD), z którym od bardzo dawna miałem fajny "przelot", którego bardzo cenię, i z którym zawsze chciałem coś zrobić. Znaliśmy się wcześniej, od czasów Xanadu, ale gdy zaczął się Riverside, Mariusz bardzo się rozwinął jako autor, kompozytor, muzyk, twórca. Od dawna chciałem z nim coś nagrać. Nie liczę tu epizodu na pierwszym albumie Lunatic Soul, na którym zagrałem solo w utworze Adrift. Tym sposobem poszliśmy dalej. Mariusz zainteresował się tym bardzo ostrożnie, gdyż na początku chciał tylko w jednym, dwóch utworach zaśpiewać, może zagrać na basie. Ale wysłałem mu wszystko co mieliśmy, żeby sobie ewentualnie wybrał to, co mu pasuje. Okazało się, że więcej rzeczy go zaintrygowało. Odesłał mi bodajże cztery szkice z dogranym basem i zarysowaną linią wokalną. Niestety, musiało to wszystko poczekać rok, dwa, bo zaczął się nowy Lunatic Soul, potem Riverside, wywiady, trasy koncertowe. Jednym słowem pojawiły się jego zobowiązania i priorytety.

I tak zaczął powstawać album o tytule, który mówi bardzo wiele. Jest symbolem tego, iż każdy z was łamie pewne muzyczne szuflady, z którymi był dotychczas kojarzony. Czy tworząc ten projekt założyliście to od początku, że ma być kompletnie inaczej dla każdego z was?

Prawie zawsze w Quidamie tak miałem i teraz też… Ja niczego nie zakładałem, może trochę pod koniec Quidamu, przy "Saiko". Tu po prostu płynąłem z prądem, nie wiedziałem, w którą stronę to popychać, zwyczajnie chciałem pograć i spędzić czas z przyjaciółmi, muzykami, których cenię i szanuję, zostawiając raczej każdemu wolną rękę - sobie też. Nagrałem tylko gitary, specjalnie nie dogrywałem żadnych innych instrumentów po to, żeby jeśli ktoś dojdzie do tego projektu, mógł się sam wypowiedzieć i stworzyć jakąś swoją historię, na swoim instrumencie. W końcu tej jednej wersji się trzymaliśmy. To co słychać na płycie, to jest ta frajda, którą mieliśmy grając razem ze sobą w pomieszczeniu, ale to też jest historia każdego z osobna grana na jego instrumencie. Nie było żadnej ingerencji w instrument kolegi. Myśmy tylko się umawiali jak aranżujemy, w sensie: teraz robimy jakąś improwizację, czy zwrotkę,  gramy krócej, czy dłużej. To były tego typu rozmowy, a nie: zagraj na gitarze, albo bębnach tak, czy tak. Zatem z mojej strony wyglądało to tak, ale Mariusz jest osobą, która zawsze wszystko planuje, a Maciek Gołyźniak z kolei wymarzył chyba sobie, żeby ta płyta była taka. Trudno mi powiedzieć, czy jak jeden mąż wymyśliliśmy taki plan. Chyba nie, ale chłopaki wcześniej ode mnie poczuli potencjał takiego rockowego grania, surowego, bez jakichś wielkich nakładek, bez wielkich kombinacji, takiego nagrywania na setkę, z wieloma improwizacjami. Poszedłem za nimi.

Skoro wspomniałeś o sobie i Quidamie w kontekście tego pytania, przyznam, że gdy słucham albumu mam wrażenie, że już na mało progrockowym Quidamowym Saiko ty byłeś blisko tej surowej, brudniejszej formy. U ciebie było to w pewnym sensie naturalne…

Dokładnie. Ja chyba wcześniej skręciłem na tę ścieżkę, natomiast to chłopaki namówili mnie, żeby to zrobić w sposób jeszcze bardziej surowy. Trochę się tego bałem, ale bałem się z racji tego, że to miało być trio. W końcu spotkaliśmy się w Warszawie na takiej sympatycznej kolacji i Mariusz powiedział: słuchajcie, zróbmy krótki album, taki w starym, czterdziestominutowym stylu, tyle ile trwa winylowa płyta. Zróbmy to w trio, surowo, po staremu, metodami vintage’owymi. Z Maćkiem zresztą rozmawiali już wcześniej o tym i on temu przyklasnął. Bałem się, że w tej formule nie będę mógł się odnaleźć. Zawsze grałem w zespole, w którym były instrumenty klawiszowe i mogłem się schować trochę z tyłu. Tutaj miała być sekcja rytmiczna i gitara, jako – nazwijmy to - ten wiodący instrument. Od razu zacząłem sobie to wyobrażać i stawały mi przed oczami nazwy Cream, The Jimi Hendrix Experience, Rush i wiele innych zespołów, które znakomicie sobie radziły w takiej konfiguracji. Jednym słowem nie byłem tego pewny, ale zaufałem chłopakom. Niewątpliwie oni – powiem to bez bicia - bardziej na początku w to wierzyli. Po tej kolacji umówiliśmy się, że spotkamy się za miesiąc w Warszawie. W dwa grudniowe dni zagraliśmy takie sześciogodzinne sesje, żeby pograć te pomysły mailowe i zobaczyć, czy to ma sens. I wtedy uwierzyłem w to, że ma. Zresztą to był grudzień 2014, a na 10 lutego 2015 mieliśmy już zarezerwowane studio. Więcej razy na próbie się już nie spotkaliśmy, tylko od razu w studio. Zatem, to co słychać na płycie, to tak naprawdę... tyle było grania.

Słuchając tego materiału mam wrażenie, że udało wam się nagrać album, w którym każdy z was jest postacią pierwszoplanową! Twojej gitary jest mnóstwo, Duda nie tylko śpiewa, ale operuje wyrazistym i ekspansywnym basem, a Gołyźniak gra na bębnach bardzo melodyjnie i gęsto.

Fajnie, że to tak pięknie odbierasz. Mariusz - zresztą tak jak we wszystkich zespołach, w których gra – przejął na końcu rolę reżysera całego wydarzenia. Jest w tym zresztą znakomity i kocham go za to (śmiech), bo po prostu fantastycznie to robi. Ma umiejętność ogarnięcia całości takim czujnym okiem i ponazywania różnych kwestii. Na koniec stanęło na nazwie składającej się z naszych nazwisk. I jest to symboliczne. Każdego z nas jest na tej płycie po równo. A skoro mowa o Mariuszu – jest on dla mnie na tej płycie ogromnym zaskoczeniem. Nigdy nie słyszałem, żeby tak grał na basie, a przecież znam płyty Riverside i Lunatic Soul. On tu gra inaczej i pokazuje się z innej strony. Podobnie Maciek Gołyźniak. Posłuchaj Sorry Boys, czy Brodki. Wiadomo, że tu konwencja jest inna, ale bęben wbija w fotel…Założenia były takie, że gramy totalnie od siebie, nie było producenta płyty, w związku z tym nie znajdziesz na albumie zapisu: produkcja: ktoś tam. Nie ma tam tego słowa! Ta płyta po prostu wyprodukowała się sama. Z naszej gry, z tego co wnieśliśmy we trójkę do tego projektu. A Robert Szydło bardzo pięknie wszedł w tę naszą ideę organicznego brzmienia i absolutnie fenomenalnie ukręcił dźwięk. Uwielbiam z nim pracować. Zatem zgodzę się z tobą. Chcieliśmy, aby na tej płycie każdy instrument był na równi. Żebyśmy wszyscy grali w pewnym sensie solo. Nie chodziło oczywiście o to, żeby był bałagan w tym wszystkim, ale żeby było… po równo.

Wspominałeś tu już o wielkich rockowych triach. Czy możesz w związku z tym  powiedzieć, że przy powstawaniu tej muzyki one was inspirowały?

Zupełnie nie! Oczywiście bardzo lubię Hendrixa, czy Cream - to klasyka. Także Led Zeppelin - nie licząc wokalisty - to była klasyczna trójka instrumentalistów. Ale tutaj kompletnie się nikim nie inspirowałem. UK, Emerson Lake & Palmer – tę progresywną klasykę też doskonale znam, mam w głowie i w serduchu, ale przyznam szczerze, nie łączyłem tych faktów, nie przywoływałem sobie tych zespołów. Raczej słuchałem tego, co nam wychodzi, jakie to robi na mnie wrażenie. Nagrywaliśmy demówki i wysyłaliśmy je mailami. Każdy, gdy dograł swoją partię, odsyłał reszcie do posłuchania. W ten sposób słuchałem tego, co się u nas dzieje. Nie staraliśmy się odtwarzać klimatu, który już gdzieś był u innego artysty. Natomiast na pewno chcieliśmy uzyskać jakąś energetyczność tego materiału. Żeby to kopało. Ale priorytet był jeden – aby nam się to dobrze grało i dobrze tego słuchało. Chcieliśmy uzyskać klimat i moc, nad czym szczególnie czuwał Maciek Gołyźniak. Mam wrażenie, że właśnie bębny nadają temu materiałowi taki ton. Na nich oparta jest spora część naszego brzmienia. Bo Maciek wiedział jakie mikrofony mają być użyte, jak mają stanąć, jak wszystko ma zostać zarejestrowane, aby uzyskać ten pałer i oddać to, co było między nami. Czy się udało? Musisz ocenić sam. Mnie się wydaje, że tak.

Mnóstwo tu padło słów określających tę waszą muzykę. Pojawiła się energia, moc, brud, surowość. Wydaje mi się jednak, że jeszcze dwie rzeczy muszą się tutaj pojawić. Przede wszystkim czuć w niej ducha improwizacji. Do tego takie kompozycje jak znakomite Breaking Habits, czy Floating Over mają psychodeliczne odjazdy.

Tak. Kompozycja tytułowa, to jeden z dwóch utworów, które zrobiliśmy podczas prób. To nie było wysyłane mailami tak jak reszta. Mówiąc „reszta” mam na myśli oczywiście pewne szkice i zręby kompozycji. Bo tak naprawdę każdy utwór zyskał część improwizowaną, którą robiliśmy już razem. Breaking Habits zrobiliśmy w Warszawie na próbie od początku do końca. Maciek zaczął grać rytm, Mariusz dołączył się z riffem na basie a ja zagrałem tę melodię, która przez cały temat jest rozwijana i mieliśmy z improwizacji gotowy utwór. W studiu w Lubrzy powtórzyliśmy to, co zagraliśmy ze dwa, trzy razy w Warszawie i co Mariusz nagrał na telefon, żeby to nie zniknęło. Do Lubrzy przyjechaliśmy bogatsi o jakieś przemyślenia i chcieliśmy odtworzyć ten klimat i nastrój. I rzeczywiście, pod koniec któregoś dnia pogasiliśmy sobie lampy, zostawiliśmy ten utwór na później, jak już było lekkie zmęczenie, żeby swobodniej do tego podejść. I zarejestrowaliśmy to. Tam nie ma żadnych dogrywek. Natomiast w przypadku Floating Over ta pierwsza część była wysyłana mailami, aranżowaliśmy to wspólnie w taki sposób. Jednak po wybrzmieniu ostatniej solówki w tej części zasadniczej, w której jest jeszcze wokal, ktoś puścił akord, Mariusz zaczął grać figurę na basie. Stojąc w słuchawkach spojrzeliśmy się na siebie, mrugnęliśmy do siebie i stwierdziliśmy, że gramy dalej! Zobaczymy co wyjdzie z tego. Tak naprawdę ten cały psychodeliczny ogon powstał w studio podczas spontanicznej improwizacji! Pewnie mówiąc o tych elementach psychodelicznych masz na myśli właśnie te ogony...

Tak, tak…

No właśnie, w przypadku kilku kompozycji, które są na płycie, tak to wyglądało. Przyjeżdżając do Lubrzy mieliśmy przemyślane 50 – 60% materiału a te pozostałe 40% mieliśmy dograć na końcu. Nie wiedzieliśmy jeszcze co nam z tego wyjdzie, ale grało się nam fantastycznie i chcieliśmy sobie tak po prostu pograć, nie napinając się specjalnie na odkrywanie nowych lądów i tworzenie jakichś muzycznych rewolucji.

Sporo było o muzyce, teraz o słowach. Wiem że to działka Mariusza Dudy. Czy mógłbyś jednak, choć pobieżnie, przybliżyć tematykę albumu, który jak rozumiem, ma charakter pewnego konceptu?

Tak. Wiele na ten temat mówi już sam tytuł płyty. U Mariusza takie rzeczy nie dzieją się przypadkowo - to że płyta zatytułowana jest w taki, a nie inny sposób. Cała sytuacja dla każdego z nas od początku była przełamywaniem swoich przyzwyczajeń, próbą wyzwolenia w sobie jakichś nowych pokładów emocji, próbą pokazania innej części siebie. To między innymi mogło być chyba dla niego inspiracją do sięgnięcia po taką, a nie inną tematykę. On ją pokazał oczywiście w różnych odcieniach. Głęboko jakoś nie wejdę w to zagadnienie, ale każdy, kto prześledzi te teksty, na pewno odnajdzie w każdym z nich tę wspólną myśl – przełamywanie przyzwyczajeń, odejście od pewnych schematów, czy rutyny, która w życiu każdego się pojawia w różnych sytuacjach.

Mówiłeś tu już o winylowej długości albumu. Trzy kwadranse muzyki sugerują, że możemy się spodziewać jego winylowej edycji. Czy już wiadomo kiedy to nastąpi?

Szczerze mówiąc plan był taki, żeby najpierw ukazał się winyl…

Tak mocno chcieliście podkreślić charakter tej muzyki?

Tak, mocno chcieliśmy pójść w taką stronę. Miałem okazję na razie usłyszeć tylko tak zwany rip. Niedawno był zrobiony taki press test, kolega zrobił nam wave’a, żebyśmy posłuchali jak wyszedł mastering. I ja jestem oczarowany. Nie siedzę w tej winylowej działce, nie mam gramofonu, ale powiem szczerze, że jak już posłuchałem tych wave’ów, to zapragnąłem mieć. Zatem był taki plan. Jednak długo to wszystko trwało – myśmy tę płytę robili trzy lata, a samego grania i miksowania z tego wszystkiego było ze dwa, trzy tygodnie. Jednak pisanie tekstów, różne dramatyczne wydarzenia, które w naszym życiu się działy, a szczególnie w życiu Mariusza, spowodowały, że ta płyta musiała poczekać na swój moment. Te podstawowe ścieżki instrumentalne nagraliśmy w lutym 2015 roku a teraz mamy listopad 2016…Mariusz ostatnie ślady nagrywał pod koniec sierpnia tego roku. Zatem czekaliśmy długo, cierpliwie, choć pojawiał się pośpiech i chęć podzielenia się tą płytą ze światem jak najszybciej. Może się uda, że wersja kompaktowa i winylowa będą razem i na razie trzymajmy się tej wersji. Ale może się stać, że winyl będzie ciut później. W każdym razie, obie rzeczy są po masteringu i w tłoczni. 18 listopada jest premiera, więc może uda się zdążyć.

Mówiłeś przed chwilą o długim procesie powstawania albumu ze względu na różne ciężkie sytuacje i zobowiązania. A jak to wygląda przyszłościowo? Jak wobec intensywnych przyszłorocznych planów Dudy (Riverside, Lunatic Soul) i Gołyźniaka (nowy album Sorry Boys i koncerty) może wyglądać przyszłość tria Meller Gołyźniak Duda? Po pierwsze, jest szansa na choćby krótką mini – trasę, po drugie, czy myślicie już o kolejnym kroku, kolejnej płycie?

W miarę rozkręcania się tego projektu - gdy Mariusz nagrywał już pierwsze ślady wokalu w Serakosie a Robert Szydło przefantastycznie poprzez miks oddał to co chcieliśmy uzyskać, czyli tę naturalność brzmienia, tę esencję takiego organicznego grania – zaczęliśmy myśleć, że ten materiał zasługuje na pokazanie go w wersji live. To byłoby chyba coś fantastycznego. Chociaż kilka razy się spotkać i uderzyć w struny. Wiadomo, że nic nie mogę na tym etapie powiedzieć, bo plany chłopaki mają intensywne, ja jestem najbardziej dyspozycyjny w tym momencie, bo nie jestem zaangażowany w żaden zespół, oprócz tego projektu, który jest. Zresztą słowo projekt jest tu bardzo adekwatne. Wiesz, efekt jest dla nas wszystkich na tyle znakomity, że rozmawiając mówimy, że byłoby super znowu się spotkać i razem zagrać w trio. Zresztą nawet nie wiem, czy w trio! To jest kwestia otwarta, tu jest wolność. Możemy zrobić wszystko, byleby nie zahaczać o znane nam wszystkim tereny i nie powtarzać tego, co gramy gdzie indziej. Jest duża wola, żeby parę koncertów się odbyło, ale na tę chwilę nic konkretnego nie ma i nic nie mogę powiedzieć ponad to, że… chcielibyśmy. Plany, które pojawią się u chłopaków, dopiero będą mogły zweryfikować nasze marzenie, bo wiem, że każdy z nas by chciał zagrać kilka koncertów promujących tę płytę. Bo pole do grania jest fantastyczne. Materiał przecież jest tak otwarty, że aż prosi się o pisanie tych historii od nowa. Chcielibyśmy kontynuować nagrywanie kolejnych wydawnictw, ale czas pokaże jak to się wszystko potoczy.

To na zupełny koniec, pytanie, na które odpowiedź chciałoby usłyszeć pewnie wielu naszych czytelników. Czy po tych czterech latach Quidam to temat dla ciebie absolutnie zamknięty?

Tak! Zdecydowanie. Nawet chyba bardziej dziś, niż wtedy, po przeżyciu tego okresu pewnej „żałoby”, tego rozstania, które wyniknęło z mojej inicjatywy. Dodam, że rozstania przemyślanego, "z brzucha" - czułem wtedy, że jakaś historia się dla mnie kończy i coś się we mnie wypaliło. Ułożyłem się już z tą decyzją, a to co się wydarzyło później tylko mnie w tym utwierdziło. Odkryłem nowe przestrzenie, nowe obszary, zagrałem z innymi ludźmi, co było też moim celem – spróbować czegoś innego. Spróbowałem, okazało się, że jest fantastycznie,  że można dalej jakąś inną historię opowiadać, "przełamać swoje przyzwyczajenia" (śmiech) I będę chciał się tego trzymać. Wiadomo, że Quidam mnie w pewnym sensie "stworzył" i w tym momencie jest to bardzo istotna część mojej muzycznej historii i mojego życia. Nic tego faktu nie zmieni i zawsze będę z sentymentem i szacunkiem wspominał ten czas, to czego się tam nauczyłem, co wyniosłem, co przeżyłem dzięki temu, że uczestniczyłem w tej historii. To są rzeczy absolutnie bezcenne i za to jestem wdzięczny losowi, sobie i ludziom, z którymi miałem okazję grać. Ale dla mnie teraz czas na "drugie życie"...

Rozmawiał: Mariusz Danielak

Zdjęcie: Radek Zawadzki

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from BloodStainedd with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.