ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 26.04 - GDAŃSK
- 27.04 - Złocieniec
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
 

wywiady

17.03.2008

MARCO GLUHMANN - apologeta emocji

MARCO GLUHMANN - apologeta emocji Rozmowa z wokalistą zespołu Sylvan - Warszawa, 14/03/08, klub Progresja

Jak się czujecie po koncercie? Co myślicie o polskiej publiczności?

Publiczość w Polsce jest naprawdę niesamowita. Jesteśmy tutaj witani tak przyjaźnie, że chcemy grać dla was jak najdłużej; nawet nie wypada nam kończyć. Kiedy oglądam ze sceny emocję waszego tłumu, aż we mnie buzuje, wpadam w takie szaleństwo, jak nigdzie indziej. Zawsze staram się odpowiedzieć fanom tak samo intensywnymi emocjami, jakimi oni mnie naładują. W Polsce jest to wyjątkowo trudne - tak potężną energią rozporządzacie - ale dlatego właśnie uwielbiam grać w waszym kraju.

Czy w Niemczech też macie tylu fanów? Jak bardzo popularna jest muzyka progresywna tam?

Wszędzie, gdzie przyjeżdżamy zjeżdżają się ludzie z różnych środowisk, z różnych krajów. Na każdym koncercie są Niemcy, Brytyjczycy czy jacyś Słowianie. To naprawdę niezwykłe przeżycia, jeżeli grasz dla ludzi z całego świata. Wtedy mamy poczucie dzieła międzynarodowego [śmiech]. Dzisiaj w Progresji także chyba są fani nie tylko z Polski. Rozmawiałem przed chwilą z Niemkami, a także z kimś o tak naturalnym angielskim akcencie, że musiał być z jakiegoś kraju anglosaskiego. Tak więc fanów mamy zawsze tych samych bez względu na to, czy gramy w Hamburgu, Warszawie czy Poznaniu. Wszyscy oni są nam tak niezbędni, jak każdy element sprzętu obok na scenie. Gdybyśmy mieli większy autokar, zabrał bym ich wszystkich razem ze sobą.

Wasze początki sięgają lat 90. Jak się wszyscy poznaliście?

Sylvan jest kontynuacją zespołu szkolnego. Tak - chłopaki poznali się już w liceum. Od tego czasu grali razem. Ja dołączyłem dopiero w roku 1995. Wtedy też zmieniliśmy nazwę zespołu na Sylvan, wcześniej grupa istniała jako Chamäleon. Zmiana spowodował taki problem, że Kameleonów to w tej branży jest na pęczki [śmiech] – znałem przynajmniej pięć innych tak samo nazwanych kapel. Dlatego też nowa nazwanie dla naszego zespołu okazało się konieczne.

Dlaczego akurat Sylvan? Odwołaliście się tutaj do rzymskiego boga lasów - Sylvanusa. Czy chcieliście po prostu być oryginalni?

Nie. Pracowaliśmy wtedy nad albumem o tematyce „drzewnej”, dlatego połączyliśmy te dwa doświadczenia. Na okładce powstającej wówczas płyty widniało jakieś drewno, tak więc Sylvan – w domyśle Sylvanus – pięknie pasowało. Jeżeli ktoś zna łacinę, może skojarzyć dwa fakty i pomyśli, że jesteśmy sprytni; może nawet weźmie nas za erudytów. A tak na poważnie, to wszystkim przypadało do gustu brzmienie tych kilku głosek i tak już zostało.

Od zespołu „III Liceum w Hamburgu” do ambitnych odniesień z mitologii rzymskiej – ładnie! Czy wasza muzyka także poważniała wprost proporcjonalnie do zmian w nazwie?

Tak bym tego nie określił, ale rzeczywiście zdaje się, że z każdą następną płytą nagrywaliśmy bardziej poważną. Chodzi mi oczywiście o dojrzałość kompozytorską, realizatorską, przyswajanie dostępnych nowinek techniki, etc. Do wydania „Posthumous Silence” cały czas pięliśmy się w górę. Aż w końcu przyszedł ten moment spełnienia, jakim było właśnie wypuszczenie album. To naprawdę nasze najbardziej złożone dzieło i dlatego czuję szczególną dumę za każdym razem, kiedy mignie mi przed oczami okładka „Posthumous”.

Wśród miłośników progrocka krąży takie powiedzenie, że zespół staje się progresywnym dopiero po wydaniu pierwszego koncept-albumu? Czy Sylvan jest zespołem progresywnym dopiero od czasu „Artificial Paradise”? Czy dopiero od tego momentu możemy oceniać was przez pryzmat wymagań progrocka?

W ogóle nie chciałbym, żeby mnie oceniano przez pryzmat kanonu progresywnego. Etykietka progrocka nie będzie nigdy dla nas gorsetem, ale swobodną bonżurką. Poruszamy się w takich rejonach muzycznych, dlatego że tak nam wygodnie. Nie ma to nic wspólnego z jakimkolwiek formalizmem. Daleko nam do podporządkowywania się wyznacznikom gatunkowym. Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć, żebyśmy sami te wyznaczniki modyfikowali; cokolwiek rewolucjonizowali. Po prostu, poprzez naszą grę chcemy sami sobie zrobić przyjemność. Gitarzysta uwielbia słynne progresywne solówki – proszę bardzo, gramy. Klawiszowiec kocha pasaże Marka Kelly’ego z Marillion – gramy w ten sposób. Ja z kolei bardzo sobie cenię wszelką melodyczność i emocjonalność – i też takie elementy pojawiają się w naszej muzyce. Dlatego jeżeli ktoś mi wspomni o śpiewności spod znaku U2, to tylko będę zaszczycony. Nie widzę nic złego w byciu do bólu melodyczny, metalowym czy progresywnym, jeżeli robi się to niebanalnie. Mógłbym do znudzenia słuchać Queen i Gabriela, dlatego że właśnie oni potrafili odsączyć banał od swojej muzyki. Mówiąc krótko: lubimy słuchać progrocka, ale nie jako jedynego godnego uwagi gatunku muzycznego. Wpływy w muzyce Sylvan sięgają dużo dalej poza spuściznę Yesów czy Genesis.

Wracając do albumów konceptualnych: jeżeli tworzysz taki album, mogę się założyć, że cała historia twojego dzieła nie zaczęła się od chwycenia się etykietki „koncept-album”. Muzyczno-tekstowe Koncepty pojawiają się zazwyczaj mimochodem – wtedy, kiedy masz naprawdę dobry pomysł na swoją muzykę i wiesz, jak go zrealizować. Żeby być zespołem progresywnym, może i trzeba skompletować bogate instrumentarium, słuchać Genesis i nie liczyć na duże pieniądze, ale na pewno nie trzeba nagrać albumu konceptu.

Chciałem zapytać, jak odpowiesz na zarzuty o to, że wasze utwory opierają się niezmiennie na chwytliwych melodiach i silnych emocjach, ale chyba już to zrobiłeś...

Tak mówią? To świetnie. Jeżeli w grze jakiegokolwiek zespołu nie ma emocji, to nie ma powodu, żeby go słuchać. Emocje mają zdecydowanie największe znaczenie w kontakcie z fanami. Jedno to emocje na scenie, a drugie to emocje w studiu. Te drugie często można podstępnie wygenerować, tak że nawet się nie zorientujesz, że muzyk jest człowiekiem bez życia. Dlatego trzeba artystów sprawdzać na koncertach. Z samymi scenicznymi nudziarzami, ten biznes straciłby sens. Ale wy Polacy nie musicie się o to martwić. Macie znakomitych emocjonalnych kuglarzy, jak chociażby Riverside.

Zarówno Riverside, jak i Sylvan piosenki nagrywają tylko w języku angielskim. Do tego można by jeszcze dodać setki przykładów. Czy jest szansa, żeby progresywni muzycy z kraju nieanglojęzycznego kiedyś zaśpiewali w ojczystym języku?

Ciężko by było. Niemiecki nie nadaje się z uwagi na swoją kanciastość. Dużo osób nie lubi słuchać niemieckiego. Chyba nawet ich rozumiem. Pomijając wrażenia estetyczne, dochodzi do tego problem tekstów, które, gdyby napisane po niemiecku, dla przeważającej większości naszych słuchaczy, pozostałyby tajemnicą. W takim przypadku, jak chociażby „Posthumous Silence” myślę, że słuchacze dużo by stracili, nie rozumiejąc słów. Poza tym sama płyta zostałaby odarta ze swojego uroku. Można by się pokusić o takie rozwiązanie, jak zaproponowała Lacrimosa – czyli tłumaczenie tekstów w książeczce. Problem w tym, że ani nam by się nie chciało tego tłumaczyć, ani fanom tego czytać, jeżeli wydrukowane tam słowa nie miałyby to nic wspólnego z dźwiękami dochodzącymi z głośników/słuchawek. Teksty utworów przecież czyta się tylko w momencie słuchania. Inaczej nie ma żadnej przyjemności z czytania. Taki fan, który czyta je „na sucho” myśli sobie, że niestety ma do czynienia z poezją trzeciej klasy, a to tylko brak kontekstu sprawia to mylne wrażenie.

Jak znowu wspomniałeś o „Posthumous Silence” przypomniała mi się pewna sugestia jednego internauty, który tak pisał: skoro Marillion z „Brave” i Floydzi z „The Wall” doczekali się ekranizacji swojego konceptu, dlaczego nie miałoby być podobnie z Sylvanem? Myśleliście kiedykolwiek o ekranizacji „Posthumous Silence”?

Szczerze mówiąc, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Na taki projekt trzeba ogromnych nakładów finansowych. Skąd my mamy brać na to pieniądze? Zresztą na dzień dzisiejszy nie utrzymalibyśmy się z samego grania. Dla zarobienia na chleb każdy poza zespołem ciągnie jakieś swoje zajęcie. Z powodu tych ograniczeń musimy czekać aż ktoś się do nas zgłosi z pomysłem na zrealizowanie takiego pomysłu. Wtedy mógłbym liczyć na coś wspaniałego, zrobionego z pasją. Jeżeli ktoś wyłożyłby na to własne pieniądze, musiałby mieć nie lada powód – doskonałą wizję. Dopóki nie ma takiego magika-reżysera, nic w tym kierunku się nie ruszy.

Zresztą na dzień dzisiejszy, przygotowujemy DVD z zapisem koncertu z trasy „Posthumous Silence”. Kwietniowy termin wypuszczenia tego wydawnictwa wiemy już, że jest nierealny, jednak w czerwcu takie DVD powinno się w końcu ukazać.

Nasza rozmowa dobiega końca, a tu nie padły żadne słowa na temat waszego nowego albumu – „Presets”. Powiedz szczerze, czy to nie jest tak, że na tej płycie znalazły się materiały, które okazały się za słabe na wcześniejszą (nagrywane przecież w trakcie tej samej sesji co „Posthumous Silence”), jednak szkoda by było się ich całkowicie pozbyć?

Zdecydowanie nie. Nagraliśmy całość w oparciu o różne koncepcje treściowe i stylistyczne. Nie można było tego wszystkiego wrzucić do jednego worka. Musieliśmy to rozdzielić na dwie części. I nie zrobiliśmy tego ze względów marketingowych. Po prostu w trakcie sesji obok konceptualnego progowania czuliśmy potrzebę nagrywania kompozycji prostszych, krótszych, radośniejszych, ale jednocześnie z odpowiednim kopem. Materiał podzieliliśmy ze względu na różne emocje, jakie tamte utwory przekazują, a nie czas ich trwania. Wydanie tego materiału w postaci dwóch osobnych albumów było kompromisową decyzją całego zespołu. Przypominam naszą dewizę: „over-all agreement”.

Trudno osiągać to “over-all agreement”? W jakich sprawach najtrudniej się porozumieć?

Bardzo trudno osiągnąć i pewnie dlatego tak lubię ten zespół. [smiech] Nie możemy się dogadać w żadnej sprawie – co do realizacji technicznej, co do miksów, co do konceptu, co do stylu, etc. Dopiero w ostatniej chwili zrządzeniem opatrzności układamy całość we wspólny projekt, a nie wydajemy pięć osobnych krążków. Tak więc dwie płyty z jednej sesji to nic. Mogło być gorzej! [śmiech]

A zatem optymistycznie zakończyliśmy naszą rozmowę. Bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i jeszcze raz gratuluję świetnego koncertu!

Dzięki i dobranoc!

 

[rozmawiał Krzysztof Krakowski]
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.