ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 26.04 - GDAŃSK
- 27.04 - Złocieniec
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
 

koncerty

18.05.2008

"Pod czujnym okiem kamer czyli…" - Riverside, Toya TV, Łódź, 17.05.2008, godz. 20.00

Naprawdę zaskakujące historie potrafi pisać życie. Prawie dokładnie cztery lata temu - 8 maja 2004 roku - Riverside zagrał swój pierwszy koncert w Łodzi. Oglądała ich wtedy garstka najwierniejszych fanów. Nigdy nie pomyślałbym, że po tych paru latach, w tym właśnie mieście, zagrają koncert podsumowujący tak ważny w ich karierze etap…

Warszawianie są tak często koncertującym zespołem, że muzyczna prasa, internetowe serwisy czy muzyczne fora dosłownie huczą od emocjonalnych wrażeń po ich występach. Praktycznie za każdym razem jest bardzo dobrze i trudno cokolwiek oryginalnego o ich scenicznych zmaganiach napisać. W ubiegłym roku miałem przyjemność relacjonować ich ostatni łódzki koncert. Tym razem jednak okazja była szczególna. Panowie postanowili bowiem zarejestrować w studiu telewizji Toya swój pierwszy oficjalny materiał DVD. Aby choć trochę odejść od sztampy i wszelkich kalek, postanowiłem tym razem przygotować dla naszych czytelników „alfabet” tego niecodziennego koncertu i na nim oprzeć swoje wrażenia. Zatem…

A jak atmosfera. Pełna oczekiwania i napięcia. Spore studyjne hale telewizji Toya mają w sobie jakąś monumentalność. Ogromny, szeroki tunel prowadzący wprost do miejsca występu z każdą minutą zaczerniał się kolejnymi, podążającymi na występ fanami. Niemała liczba samochodów na pobliskich parkingach znamionowała doniosłość wydarzenia. Podczas krótkiego spotkania z muzykami – Piotrem Kozieradzkim i Michałem Łapajem – pół godziny przed występem, dało się zauważyć na ich twarzach lekkie spięcie. Tym bardziej zaskakujące było to, iż już na scenie kompletnie tego widać nie było. Ale o tym nieco później.

S jak scenografia. Autentycznie robiła wrażenie. Przestronna scena, ze specjalnymi podwyższeniami dla poszczególnych muzyków, na niej imponujące zestawy: perkusyjny i klawiszowy. Nad tym wszystkim wisiały cztery ogromnych rozmiarów „nieme” obrazy, z ramami „wyjętymi” niemalże z okładki singla „Conceiving You”. Na jednym z nich podczas koncertu prezentowane były krótkie filmy. Zwracała uwagę szeroka paleta pomysłowo wykorzystywanych świateł – od mocnej czerwieni, po jaskrawą zieleń i błękit, ładnie rozmywający się w koncertowych dymach. Nie można zapominać o geometrycznych, świetlistych motywach, które co rusz „latały” nad głowami zebranych. W tym miejscu nie mogę sobie odmówić pewnej dygresji. Dotyczy ona naturalnie drogi, jaką pokonał zespół od przysłowiowego „pucybuta” do rzeczywistej, pierwszoligowej gwiazdy europejskiego progrocka. Ile zespołów z tej muzycznej szuflady, przybywających do Polski w charakterze gwiazdy, może sobie dziś pozwolić na takie przedsięwzięcie? Pozostawię to pytanie bez odpowiedzi. Widać było ogrom zaangażowanych środków finansowych i włożonej w to wszystko pracy.

T jak… „technikalia”. Staję się monotonny w tych pochwałach, ale takiego nagłośnienia dawno w Polsce nie słyszałem. Bardzo soczyste, z wycyzelowanymi precyzyjnie wysokimi tonami i - po przeciwległej stronie bieguna – głębokim, mięsistym, wypełniającym każdy skrawek przestrzeni basem (może tylko przy „Loose Heart” trochę mi trzeszczało). Każdy instrument był właściwie nagłośniony, stąd publiczność miała duży komfort w odbiorze każdego dźwięku. Pisząc o „technikaliach” nie mogę zapomnieć o - obserwujących każdy ruch muzyków - kamerach. Było ich chyba dziesięć: stacjonarne – umieszczone na podestach za publicznością, jedna wędrująca po szynach w scenicznej fosie, kolejna na długim „żurawiu”, przemykająca tuż nad zebranymi. Z pozostałymi obiektywami operatorzy krzątali się po scenie, bacznie podglądając każdego instrumentalistę.

M jak muzycy. W formie wybornej. Ale to już standard. Widać było, że kilkudniowa, krótka trasa, odbyta ciut wcześniej i ogranie materiału zrobiły swoje. Pisanie po raz kolejny o magicznie brzmiących solówkach Piotra Grudzińskiego, porażającej sile uderzeń Piotra Kozieradzkiego czy błyskotliwym przekładaniu dłoni z jednego klawiszowego zestawu na drugi Michała Łapaja staje się już truizmem. Zatrzymam się chwilę przy Mariuszu Dudzie – prawdziwym frontmanie, dzięki któremu każdy, kto nosił w sobie choć trochę nerwów związanych z tym wydarzeniem, został skutecznie odstresowany. Wyluzowana konferansjerka z dowcipnymi wstawkami - ot, co!

P jak publiczność. Gorąca i żywiołowa. Niemalże z każdego zakątka kraju, a nawet i zagranicy. Nie zapełniła całej, sporej wielkości hali, ale i tak było jej… powiedzmy trzydzieści razy więcej, niż na wspomnianym, pierwszym łódzkim koncercie. Skandowała nazwę zespołu, imiona każdego z muzyków, nie zabrakło także „Sto lat!” odśpiewanego po wszystkim.

S jak setlista. Tu paradoksalnie napiszę najmniej. Zapraszam po prostu na sam koniec relacji. Tam jest ona wyszczególniona. Praktycznie niczego ważnego nie zabrakło podczas tych 2 godzin i 25 minut grania (nooo… mój redakcyjny kolega Ca’ir był nieco rozczarowany brakiem „Schizophrenic Prayer”). Miało był podsumowanie trylogii „Reality Dream” i… było. Wszystko zagrane z pietyzmem ale i odpowiednim feelingiem.

M jak momenty. Oczywiście były! To głównie tak zwane „techniczne”, dwuminutowe przerwy, zagospodarowywane słowami przez Dudę oraz klawiszowymi improwizacjami przez Łapaja. Uzupełniały je szczere salwy śmiechu i spontaniczne brawa. Szkoda, że – jak powiedział wokalista – „to się i tak wytnie”!

Z jak zakończenie. Podwójne. Najpierw to oficjalne. Punktualnie o 22.25 wraz z ostatnim dźwiękiem „Ultimate Trip”. Po paru chwilach Duda wyszedł raz jeszcze i zapowiedział, że jeżeli ktoś ma parę chwil do odjazdu pociągu i nie ma co z tym czasem zrobić, za dziesięć minut grupa zagra kilka poprawek. No i zagrała - „Dance With The Shadow” i „Ultimate Trip”. Po tym ostatnim panowie nie kłaniali się po raz drugi, gdyż jak powiedział Mariusz – „ten ukłon weźmie się z pierwszej rejestracji”. Najwierniejsi otrzymali jeszcze na koniec prawdziwy rarytas – „Beyond The Eyelids” - utwór, którego w podstawowej setliście zabrakło.

F jak fotki. Troszkę odbiegające od tych tradycyjnych. Obok muzyków na scenie, możecie także na nich zobaczyć cały ten „rejestracyjny blichtr”.

Setlista: 1. The Same River / 2. Out Of Myself / 3. Volte-Face / 4. Rainbow Box / 5. 02 Panic Room / 6. I Turned You Down / 7. Reality Dream III / 8. Loose Heart / 9. Dance With The Shadow / 10. Parasomnia / 11. Lucid Dream IV / 12. I Believe / 13. Second Life Syndrome / 14. The Curtain Falls / 15. Back To The River / 16. Conceiving You / 17. Before / 18. Ultimate Trip / Poprawki: Dance With The Shadow / Ultimate Trip / Beyond The Eyelids

 

Zdjęcia:

Mariusz Duda,Michał Łapaj Piotr Grudziński Piotr Grudziński,Mariusz Duda Riverside w ciemności Riverside na różowo Riverside po występie w Toya TV Riverside - scena Riverside - kamera na żurawiu Riverside - rejestracja Riverside - stół mikserski Riverside - światła
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Natalie C with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.