ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 26.04 - GDAŃSK
- 27.04 - Złocieniec
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
 

wywiady

30.11.2010

"Nie chcę, żeby presja zaczynała mnie zżerać" - wywiad z twórcą Lunatic Soul, Mariuszem Dudą

Pod koniec października ukazał się na rynku drugi krążek solowego projektu Mariusza Dudy, Lunatic Soul. I to właśnie on stał się głównym tematem naszego wywiadu z artystą.

ArtRock.PL: Gdy rozmawialiśmy dwa lata temu przy okazji premiery debiutu Lunatic Soul powiedziałeś mi, że faktem, który zdecydował o wyborze tematyki, była śmierć kliniczna bliskiej ci osoby. Czy gdyby to bolesne dla ciebie zdarzenie nie miało miejsca, ten dyptyk, w takiej formie, powstałby?

Mariusz Duda: Myślę, że nie tylko pewna specyficzna muzyka jest wyznacznikiem stylu, nad którym stale pracuję, ale również teksty. Teksty będące zawsze gdzieś pomiędzy rzeczywistym, a nierealnym, pomiędzy jawą a snem, teksty dwuznaczne, wielokrotnie związane z jakimś wewnętrznym rozbiciem, zahaczające o psychologię i zaburzenia tożsamości. Nawet w przypadku tekstów na „Anno Domini High Definition”, płycie o czasach współczesnych opowiedzianej w bardziej surowy sposób, nie wiemy do końca, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy też jest tylko wytworem wyobraźni głównego bohatera. Śmierć kliniczna to dla mnie temat idealnie pasujący do tworzonych przeze mnie historii. To kolejny świat pomiędzy. Ci, którzy ją przeżyli widzieli różne rzeczy, ale tu znowu pojawia sie pytanie, czy te rzeczy były naprawdę, czy też może działy się tylko w ich świadomości? Myślę, że nawet gdybym nie doświadczył tego ze strony bliskiej mi osoby, prędzej czy później zainteresowałbym się tym tematem, bo jest fascynujący. Nie chcę jednak dywagować i zastanawiać się nad tym, co by było gdyby. Dany temat w mojej głowie zwykle pojawia się w wyniku jakiegoś impulsu, jakiegoś zdarzenia, sytuacji, myśli, która rozpoczyna większy proces. To chyba naturalne w przypadku większości tych, którzy tworzą. Tym razem impulsem była właśnie śmierć kliniczna bliskiej mi osoby. Gdyby wspomniane zdarzenie nie miało miejsca być może dyptyk powstałby w innej formie. Na pewno jednak związany byłby z tematem śmierci.


ArtRock.PL: Czysto zewnętrznie, poprzez kolory okładek, wyraziłeś śmierć w dwóch barwach: czerni i bieli. Czy twoim zdaniem, taka ascetyczność najlepiej ją oddaje. Nie ma w niej miejsca na nic „pomiędzy”?

Mariusz Duda: Tutaj wszystko jest pomiędzy (śmiech). Myślę, że szarość jest pomiędzy, szarość - czyli kolor smutku. A czarny i biały to kolory żałoby, a więc kolory związane ze śmiercią. O czarnym wiemy wiele, dominuje w znanych nam kręgach kulturowych, biały zaś, jako kolor żałoby, pojawiał się np. na Dolnych Łużycach. Tam kobiety nosiły podczas obrzędów białe chusty. Z kolorem białym wiąże się również dużo symboli związanych ze śmiercią, np. w kulturach anglosaskiej i germańskiej występują „białe rumaki”, czyli przewodnicy po zaświatach. Czerń i biel w tematyce śmierci stanowiły wcześniej nierozerwalną całość. Wzięło się to od kultu czerwonego boga zmarłych, który domagał się krwi. A krwi tej domagał się, żeby respektować czarno-białe bóstwa przeznaczenia, wywodzące się od księżyca. Czarno-białe moce przeznaczenia przyjmowały role towarzysza zmarłych w jego ostatniej wędrówce. Te dwa kolory w zupełności mi wystarczyły. A że po trylogii z Riverside chciałem zrobić jakiś dyptyk wszystko świetnie się ze sobą zazębiło.

ArtRock.PL: Pewnym kontrastem dla wspomnianej zewnętrznej ascetyczności jest szczególne bogactwo instrumentalne. Niecodzienność i oryginalność użytych instrumentów jest już swoistym znakiem firmowym Lunatic Soul. Czy w wypadku tego krążka był to efekt kolejnych poszukiwań dążących do znalezienia najodpowiedniejszego dźwięku, czy może jednak przypadku lub podpowiedzi kogoś z zewnątrz?

Mariusz Duda: Pomysł na muzykę i brzmienie Lunatic Soul miałem od początku. Takie było założenie, taki był plan. Łączę muzykę orientalną z tym, co do tej pory udało mi się wypracować z Riverside, używając jednak bardziej terminologii „Alternatywny” niż „Progresywny”. Brudzę instrumenty, dodaję przestery gdzie się da, ale nie używam ich w najbardziej klasycznej formie, czyli w postaci najpopularniejszego brzmienia gitary elektrycznej. Wykorzystuję w muzyce wszystkie dziwaczne zabawki perkusyjne, które kolekcjonuję od lat. Zalewam wszystko pogłosami i mrocznymi efektami nie zapominając jednak o melodii. To było główne założenie. Inżynier dźwięku, który ze mną pracuje musi liczyć się z faktem, że wymagam zrealizowania swojej wizji w najdrobniejszym szczególe. To nie jest tak, że przynoszę do studia surowe pomysły i mówię „wyprodukuj mi to”. Nie, wszystko mam już w głowie. Dlatego cieszę się, kiedy trafiam na ludzi, którzy są w stanie nadawać ze mną na jednej fali. Oczywiście pojawiają się sugestie, podpowiedzi, i często z nich korzystam, ale są to sprawy dotyczące bardziej kosmetyki, niż generalnych założeń. W przypadku tej płyty chciałem się jeszcze bardziej odciąć od tego, co robię w Riverside. Myślę, że wyszło mi to o wiele lepiej niż na debiucie.

ArtRock.PL: No właśnie, przy okazji debiutu byłeś z pewnością nastawiony na reakcje odbiorcy znającego ciebie z Riverside i porównującego pomysł na Lunatic Soul z muzyką twojej macierzystej grupy. Być może pojawiło się nawet zaciekawienie – jak tę twoją „inność” przyjmą fani, grającego wtedy coraz bardziej agresywnie Riverside. Przy drugiej płycie nie jesteś już „stylistycznie anonimowy”. Czy oznacza to, że czujesz się teraz pod tym względem bardziej komfortowo? A może jednak dziś w to miejsce pojawił się niepokój, wiążący się z chęcią sprostania, bardzo wysoko ocenionemu, debiutowi?

Mariusz Duda: Na pewno pojawił się większy komfort, bo nie zaczynałem od zera, ale presja wciąż pozostała. Głównie przed samym sobą. Wiesz, ja zwykle zaczynam od tego, że stoję przed swoją półką z płytami, przeglądam ją i mówię - cholera, nie mam w ogóle ochoty na słuchanie tej czy tamtej muzyki. Muszę więc teraz nagrać coś, czego będę miał ochotę z przyjemnością posłuchać. I zabieram się za komponowanie. Oczywiście mógłbym nabyć sobie ileś tam innych nowych tytułów muzycznych i zacząć ich słuchać, ale wtedy już nie chciałoby mi się robić nic własnego. Pozostaję więc przy bramce numer jeden. Teraz tylko kwestia by zadowolić siebie samego. I tutaj jest zwykle największa presja i niepokój, bo początkom towarzyszy ogólne załamanie. Ale idziesz do przodu. Nie jest jednak łatwo, kiedy wiesz, że jesteś swoim najsurowszym krytykiem i wyrosłeś już z choroby, na którą chorują wszyscy młodzi artyści myślący, że są najlepsi i najzdolniejsi na świecie. Ja nauczyłem się pokory i cholernie trudno mnie zadowolić. Oczywiście wiem, że wszystko w muzyce zostało już powiedziane. Sprawdzono już wszelkiej maści muzyczne kombinacje i połączenia. Moim celem nie jest więc wymyślanie prochu na nowo. Tego typu eksperymenty z reguły najzwyczajniej w świecie nie nadają się do słuchania z przyjemnością. Dla mnie ważne jest by tworzyć coś charakterystycznego, żeby była dobra melodia i sprawny aranż, i żeby była w tym wszystkim jakaś głębia, drugie, trzecie dno. Jeśli przy okazji uda się jakaś oryginalna muzyczna kombinacja, będę mógł sobie przybić piątkę, ale lepiej się nie nastawiać, bo w 99% wchodzi się zawsze do tej samej rzeki. Nie chcę żeby presja zaczynała mnie zżerać. Dotyczy to zarówno Lunatic Soul jak i Riverside. Nie myślę o powiewaniu rewolucyjnym sztandarem. Najważniejsze żeby tworzyć taką muzykę, której słuchanie przynajmniej raz na jakiś czas sprawi ci przyjemność.

ArtRock.PL: Albumy Lunatic Soul to rzeczy, które wymagają od słuchacza pewnego skupienia, zupełnego zamknięcia się na te dźwięki, – choć zabrzmi to banalnie – najlepiej już w nocnych ciemnościach. Ciekawi mnie, czy ty tworząc ten album i pisząc nań muzykę oraz teksty, potrzebowałeś szczególnego wyciszenia? Robiłeś sobie jakieś specjalne, nazwijmy to „twórcze sesje”? A może jednak łapałeś pomysły, które spływały, to tu, to tam?

Mariusz Duda: Czasami spotykamy się z Maćkiem, gasimy światło, on zapala jakieś lampki i durne kadzidełka i sobie improwizujemy do czasu, kiedy nie poproszę go o przewietrzenie mieszkania. Z reguły jednak muzyka powstaje u mnie. Normalnie za dnia, na świeżo, bez żadnych wspomagaczy - no może z wyjątkiem tauryny - ani leków zwiotczających.

ArtRock.PL: Po raz kolejny ogromną wagę przywiązujesz do melodii. Mam jednak wrażenie, że „biały album”, choć zawiera, kto wie czy nie jeszcze ciekawsze pomysły melodyczne od debiutu, jest na starcie (powiedzmy, przy bardziej powierzchownym kontakcie), jakby mniej przystępny. Czy patrzysz na to w podobny sposób?

Mariusz Duda: Jest inny. Pojawia się na nim więcej elementów, których do tej pory nie było w żadnej mojej muzyce. Ja wiem jak ciężko jest się przystosowywać do nowych warunków. Najlepiej to czuć się wszędzie jak u siebie w domu. Myślę jednak, że na plus jest fakt, że w przypadku drugiego Lunatic Soul więcej jest tutaj Lunatic Soul, niż np. Riverside. W jedynce było jakoś tak pół na pół. Teraz jest odważniej. Może to właśnie sprawia, że dla niektórych jest teraz mniej przystępnie? Nie wiem, nie mnie to oceniać. Pod tym względem nie mam dystansu, bo się do tej płyty przekonywałem przez prawie rok (śmiech).

ArtRock.PL: W dalszym ciągu pokazujesz jak bliscy są ci Peter Gabriel, bądź Dead Can Dance. Jednak takie kompozycje, jak „Wanderings” czy „Transition” ujawniają twoje zainteresowanie muzycznymi latami osiemdziesiątymi, ale także triphopem i ambientem.

Mariusz Duda: Kocham trip-hop. Chciałbym kiedyś nagrać taką trip-hopowa płytę w stylu „Mezzanine” Massive Attack, czy też pierwszych płyt Gus Gus, Hooverphonic, Morcheeby, czy Portishead. Kocham ambient, kocham muzykę ilustracyjną, swoją drogą chciałbym kiedyś nagrać płytę, gdzie przez 60 minut nie będzie się działo nic, tylko jakieś syki, szumy i trzaski. Bardzo cenię sobie również lata 80-te, bo co by na nie nie psioczyć, była to ostatnia dekada, gdzie komponowano naprawdę świetne przebojowe piosenki. A ja bardzo lubię ładne piosenki. Cóż, wychowywałem się między innymi na liście przebojów Trójki więc chyba stąd mi sie to wzięło. Co by nie mówić, potem, może poza krótkim grungowym pierdnięciem, skończyły się świetne melodie w piosenkach i przez dłuuuugi czas nastała era rytmu.

ArtRock.PL: Znakomitym fragmentem albumu jest dla mnie „Gravestone Hill”. Coś drobnego, prostego, ale najzwyczajniej pięknego. Myślisz, że takie kompozycje lepiej wyrażają twoje muzyczne credo, czy raczej utwory bardziej rozbudowane, niosące więcej wątków i pomysłów - choćby „Transition” czy „Suspended In Whiteness”?

Mariusz Duda: No chyba najbardziej sprawiedliwie będzie, jeśli odpowiem, że jedno i drugie?

ArtRock.PL: Muzykę do „Limbo”, „Escape From ParadIce”, „Transition” i „Wanderings”, oprócz ciebie, tworzyli Maciej Szelenbaum i Rafał Buczek. Powiedz coś więcej o ich wkładzie w te kompozycje.

Mariusz Duda: Lubię pracować z Maćkiem. Raz na jakiś czas spotykamy się na wspólne jammowanie. Bardzo dobrze rozumiemy sie muzycznie. Kiedy przynoszę jakiś pomysł i go obrabiamy, wielokrotnie dodaje od siebie tyle, że mam ochotę wszystko pozmieniać i zacząć od nowa (śmiech). W Lunatic Soul wykorzystuję głównie utwory skomponowane przeze mnie, dlatego oficjalnie jest to mój projekt solowy, ale pojawiają się utwory, do których Maciek dodaje tak charakterystyczne zagrywki, że po prostu musi zaistnieć, jako współkompozytor. Bez takiego pochodu pianina jak w „Summerland”, utwór moim zdaniem nie brzmiałby tak dobrze. W wielu momentach dochodzi też do zjawiska akcja – interakcja, kiedy improwizujemy, tworzymy wspólnie. Ja zaczynam, a Maciek dopowiada, ale jest to na tyle jego, że nie mogę się tylko ja pod tym podpisać. Przykładowo w utworze „Transition” zagrał tak fantastyczne stringi w końcówce utworu, że gdyby nie one, ten utwór w ogóle nie miałby sensu. Kiedy więc tylko mogę dodaję Maćka, jako współautora. Co warto podkreślić, Maciek oprócz tego, że gra na instrumentach, jest również właśnie kompozytorem. Z „Wanderings” było zaś tak, że ten utwór skomponowaliśmy wspólnie z Rafałem Buczkiem z 15 lat temu. To znaczy on wymyślił muzycznego loopa i melodie końcową, a ja sobie do tego śpiewałem. Po latach poprosiłem go o wykorzystanie tego fragmentu, przerobienie i zaaranżowanie od początku. Z Rafałem bardzo dużo razem graliśmy w przeszłości, cieszę się, że epilog Lunatic Soul to właśnie nasza wspólna kompozycja. To dla mnie takie sentymentalne zamknięcie pewnych dawnych muzycznych czasów.

ArtRock.PL: Pozwól, że na koniec zapytam cię… - pewnie inaczej być nie mogło (śmiech) – o Riverside. Podczas naszych wcześniejszych rozmów mówiłeś, iż działacie według „biznesplanu”. Jakie są zatem jego kolejne punkty na najbliższe miesiące?

Mariusz Duda: Komponujemy materiał na nową płytę, właściwie na dwie płyty, bo chcemy jeszcze w następnym roku wydać taki nieoficjalny minialbum, który roboczo nazywamy „Voices In My Head II” i który będzie można nabyć podczas naszej jubileuszowej trasy koncertowej w maju 2011. Ponieważ kolejna duża płyta ukaże się dopiero w 2012, chcielibyśmy jakoś wynagrodzić oczekiwanie na nią w postaci tego specjalnego wydawnictwa. Nie wiem jeszcze do końca, co nam z tego wyjdzie, ale cokolwiek wyjdzie myślę, że efekt będzie interesujący.
 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.