ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
 

wywiady

21.05.2011

Wywiad z Johnem Etheridgem i Theo Travisem (Soft Machine), czyli po koncertowe orędzie Biskupów z Canterbury w poznańskiej archidiecezji jazzowej

Wywiad z Johnem Etheridgem i Theo Travisem (Soft Machine), czyli po koncertowe orędzie Biskupów z Canterbury w poznańskiej archidiecezji jazzowej
W sympatycznym towarzystwie przyjaciół udało mi się pokonać polską edycję highway to hell i po sześciu godzinach „ostrej” jazdy „odrzutowym” silnikiem BMW a'la Mad Max (czyt. Mad Beatrix) znalazłem się pod klubem Blue Note na poznańskim zamku. Koncert Soft Machine, który odbył się w nim 13. maja 2011, wypadł po prostu doskonale, o czym można było się samemu przekonać na miejscu lub czytając ciekawą i rzeczową relację Sebastiana Chosińskiego na naszej stronie. Utwory w stylu „Grape Hound” i „Facelift” rozpalały zmysły i wprawiały nieliczne bujne czupryny w ruch zgodny z synkopowanym beatem. Po gorącym występie, jak już emocje nieco ostygły, udałem się za kulisy umówiony wcześniej na rozmowę z dwoma z czterech Maszynistów. Pierwszy z nich – otwarty, rozmowny i uśmiechnięty John Etheridge (gitary). Drugi – spokojny, powściągliwy, ale i bardzo sympatyczny Theo Travis (saksofony, flet). W kwestii doboru rozmówców chyba udało mi się zastosować do rady Davida Gahana z Depeche Mode, który niegdyś śpiewał Get the balance right.

 

ArtRock.PL: Chciałbym zadać Ci kilka pytań dotyczących Soft Machine. W końcu zawitaliście do Polski. Jak Wam się tu podoba?

John Etheridge: Byłem już w Polsce dwanaście lat temu – albo jakoś tak (1996 rok w przyp. autora) – grałem wtedy na festiwalu jazzowym w Kaliszu. Grałem też z Nigelem Kennedym w Warszawie oraz Poznaniu. A dziś [w Poznaniu] było cudownie – wspaniała publiczność. Wiesz, w Polsce zawsze istniała solidna scena jazzowa, w istocie od dawna dużo działo się tutaj w muzyce jazzowej – kto wie czy nie więcej niż w innych krajach Europy.

AR: Muszę powiedzieć, że daliście niezwykle ekscytujący koncert tego wieczora.

JE: O tak. Tak, to po części też zasługa tej jazzowej publiczności, o której wspomniałem wcześniej.

AR: Osobiście czułem się jak w transie gdyście grali kompozycję ''Grapehound''.

JE: Super! To moja własna. Cieszę się, że Ci się podoba. To taka riffowata, mesmeryczna rzecz odbiegająca od utworów Hugh Hoppera i Eltona Deana i bardziej pasująca do Soft Machine Legacy. Wiesz, my nie jeździmy na typowe tournée, a to jest trzecie, na jakie udaliśmy się w granicach starego kontynentu w ciągu ostatnich dwóch, czy trzech lat. Po tym jak daliśmy niedawno kilka koncertów w Anglii – jako że nie koncertujemy zbyt często – jest nam naprawdę miło, gdy publiczność naprawdę lubi jak gramy, i czuje się niezwykle zadowolona, że przyszła na nasz występ.

AR: Chciałbym zadać pytanie dotyczące przeszłości zespołu Soft Machine. Pierwszą z nazw jaką przyjęliście była The Bishops Of Canterbury. I nawet przeglądając parę miesięcy temu Internet znalazłem informację na którejś ze stron, że canterburyjscy biskupi przyjeżdżają do Polski na jeden jedyny koncert.

JE: Naprawdę?! Straciliśmy koneksje z Canterbury wraz z odejściem Hugh Hoppera z zespołu. Hugh Hopper był człowiekiem stamtąd. Bardzo lubię Soft Machine z lat 70-tych, kiedy grali w nim Elton Dean, Mike Ratledge i właśnie Hugh Hopper... Po ich odejściu grupa kontynuowała działalność w innym składzie. Soft Machine mieli wiele wcieleń. Wszystkie były ciekawe na swój sposób i wszystkie były całkiem różne, co musiało być w tamtym czasie trudne dla fanów. Ta obecna grupa – Soft Machine Legacy – jest prawdopodobnie najlepszym wcieleniem ze względu na to, jakie ma możliwości. Ratledge, Wyatt i Hugh Hopper posiadali ducha dyletantyzmu, który był na swój sposób atrakcyjny. Tak więc, myślę, że warto pchać dalej tę maszynę.

AR: Pod koniec lat 60-tych istniało parę grup, które odważyły się spenetrować terytorium rocka i jazzu, żeby stworzyć coś zupełnie nowego w muzyce. Mam na myśli grupę Tony'ego Williamsa Lifetime i Iana Carr'a Nucleus...

JE: Tak, to prawda. Nucleus Iana Carr'a inspirował się poniekąd Milesem Davisem, czyż nie?

AR: W rzeczy samej. Nie uważasz, że Soft Machine zalicza się do tej samej grupy – rewolucyjnych – artystów?

JE: Klasyczny Soft Machine, w którego skład wchodzili Elton Dean, Hugh Hopper, Mike Ratledge, Robert Wyatt i John Marshall był zespołem jazzowym w tym sensie, że tylko przejawiał jazzowe aspiracje. Co ważne, jego muzycy nie mieli pełnej świadomości, tego co robią jak w przypadku profesjonalnych jazzowych muzyków. Grali to, co usłyszeli i w sposób, jaki im odpowiadał. I prawdopodobnie przez osobiste preferencje muzyczne poszczególnych członków bandu brzmieli inaczej niż zamierzali zabrzmieć, przy czym intrygowali świeżością. Początkujący artyści zawsze chcą brzmieć jak ktoś inny, ale czasem na szczęście nie osiągają tego i pozostają sobą. Wielu świetnych stylistów jazzowych zaczynało w ten sposób, na przykład John Scofield. On miał jednak to coś, co wyróżniało go spośród jazzowych twórców. Jeśli natomiast artysta wyłącznie naśladuje swoją grą kogoś innego i nie ma w tym cech autorskich, jego własnego „ja” to staje się to jego problemem, zmorą. A Soft Machine w tamtym wczesnym okresie po prostu grał. Grał jak potrafił. Wynikiem było zupełnie inne brzmienie. Oni nie mówili, że chcą brzmieć inaczej, oni po prostu brzmieli zupełnie inaczej.

AR: Naprawdę interesujące jest to, co powiedziałeś. Pozwolę sobie teraz zrobić skok do przodu i zapytam Cię o połowę lat 70-tych i twoje zastępstwo za Allana Holdswortha – kolejnego wyśmienitego gitarzystę SM. Opowiedz jak to się w ogóle stało?

JE: Tak, płyta (Bundles w przyp. autora) została nagrana jeszcze z Allanem Holdsworthem ale zaraz po jej wydaniu odszedł on z zespołu. I to ja musiałem zrobić całą promocję płyty grając utwory, które on wykonywał na tym albumie. Gra Allana na Bundles jest fantastyczna i tak samo wyglądała na żywo z zespołem. To było karkołomne wyzwanie dla mnie. Myślę, że zaaklimatyzowałem się do roli jego następcy całkiem dobrze dopiero na Alive & Well czyli jakieś 2 lata później gdy poczułem, że jestem szczęśliwy ze swojej gry w Soft Machine – że moja gitara brzmi tak jakby sobie tego życzył. Album Softs jest lubiany przez naszych fanów – też mi się podoba – jednak moja gra na nim nie spełniała moich ówczesnych aspiracji. Zabawne jak ludzie słuchają płyt, bo niektóre recenzje Alive & Well nie są pochlebne. Być może kompozycje nie są najlepsze, ale moja gra na tej płycie jest taka o jaką mi zawsze chodziło.

AR: A co sądzisz na temat dyskotekowego utworu „Soft Space” (Alive & Well)?

JE: Niewiele. W zasadzie nic. Nie miałem z tym nic wspólnego. To przykre, że taki song pojawił się na tej płycie ponieważ nie ma nic wspólnego z brzmieniem zespołu. Przypuszczam, że nie było wystarczająco dużej partii materiału na album i utwór „Soft Space” został doklejony...

AR: Istotnie nie przypomina on muzyki Soft Machine.

JE: Jasne, że nie. Sam nie wiem co to jest. Ja nawet tam nie gram. Słychać tam jakąś gitarę? Nie sądzę. Być może, John robił jakiś drumming do tego kawałka. Ja nie mam z tym nic wspólnego. Nie wiem jak to się mogło znaleźć w ogóle na płycie.

AR: OK. Jak wygląda przyszłość Soft Machine Legacy? Jaki będzie wasz kolejny krok?

JE: Nie wiem nic o żadnych krokach. Wiem, że cieszy nas wspólna praca; nawet, jeśli jej rezultaty nie są zawrotnie wielkie. Nasze obecne tournée jest krótkie. Po nim mamy dwa, trzy kolejne koncerty. Jeździmy czasem do Włoch. Mamy też managera w Nowym Jorku. Byliśmy w Brazylii dwa tygodnie temu. To jest to, co lubię najbardziej, bo masz okazję zagrać w różnych miejscach. Nie sądzę też by mój profil muzyczny był dobrze znany w Europie za wyjątkiem Wlk. Brytanii. Nie chodzi mi o to by flaga Soft Machine łopotała nieustannie na wietrze. Po prostu gra pod banderą Soft Machine sprawia mi radość i przy okazji takich koncertów jak ten w Polsce nadarza się okazja gry na starym kontynencie, co mnie niezwykle cieszy. Zresztą od samego początku istnienia Soft Machine Legacy – Elton, John, Hugh i ja uważaliśmy wspólne występy za coś niezwykle przyjemnego. Dobrze jest też wypośrodkować dobór utworów – trochę kawałków z przeszłości bo publiczność je lubi i ja też chętnie do nich wracam; no i te nowe. Trudno tak naprawdę się nimi znudzić bo gramy teraz niewiele gigów i nie ma sensu mówić, że mamy dosyć. Każdy koncert jest dla nas wyjątkowy.

AR: Wracając do Bundles chciałem na koniec zapytać Cię o utwór ''Hazard Profile'', który go otwiera. Czy nie został on czasem zainspirowany przez inny sztandarowy song – mianowicie ''Song For The Bearded Lady'' grupy Nucleus z 1970?

JE: Nie został. Autorem obu jest ta sama osoba – Karl Jenkins. Karl zaadaptował ten utwór zmieniając go trochę i umieścił na płycie Bundles. Typowa kompozycja Karla Jenkinsa w owym czasie. Sam ją grywałem na koncertach.

AR: Wszystkiego dobrego, John.

JE: Dzięki. Jutro jedziemy dać koncert w Niemczech.

Po tych słowach niestety John Etheridge musiał opuścić garderobę i dokończyć pakowanie sprzętu. Miejsce rozmówcy zajął Theo Travis.

ArtRock.PL: Na naszej stronie ArtRock.pl pojawiła się recenzja Twojej antologii All I Know. To już pięć miesięcy jak ukazał się ten retrospektywny album. Kiedy zamierzasz wejść do studia by nagrać nową płytę?

Theo Travis: Prawdę mówiąc jestem w połowie nagrywania nowej płyty z Robertem Frippem. Zarejestrowaliśmy dużo muzyki. Plan jest taki by złożyć wszystko ładnie i wydać na CD w wersji stereo i 5.1 oraz może jakieś video z różnych bonusowych utworów koncertowych.

AR: Czy będzie to kontynuacja tego, co zaczęliście na albumie Thread?

TT: Tak. Założeniem naszym jest zgłębić pewne dźwięki, które nie zostały jeszcze przez nas wydobyte na poprzednich dwóch płytach – Thread a zwłaszcza Live At Coventry Cathedral. Po części odkrywaliśmy nowe podczas ostatnich wspólnych koncertów w Hiszpanii, Włoszech i Wielkiej Brytanii.

AR: Chciałbym abyście razem zawitali do Polski na koncerty. Pozwolisz, że Cię zapytam o Twoją współpracę ze Stevenem Wilsonem. Z tego, co wiem upiększasz jego nowy album swoimi solówkami na saksofonie i flecie...?

TT: Jestem poważnie zaangażowany w pracę nad jego najnowszym albumem studyjnym. A tych solówek jest tam naprawdę sporo. Nagrywamy w jego studio jak i w innych. Oprócz mnie też kilku innych muzyków uczestniczy w nagraniach z rekomendacji, a nie z przypadku. Ścieżki, które miałem okazję posłuchać, zdradzają fascynację różnymi dźwiękami. Zawierają dużo instrumentalnej muzyki, którą chociażby z powodu jazzowych wpływów można by nawet przyrównać do niektórych rzeczy nagranych przez Soft Machine. Teksty i produkcja w rękach Stevena Wilsona, co myślę, sprawi, że jego najnowszy produkt będzie bardzo ciekawy.

AR: Jeżeli drugi solowy album Stevena Wilsona będzie brzmiał jak Soft Machine z pewnością go zakupię. Poprzedni – Insurgentes był rewelacyjny. Chciałbym teraz zadać Ci pytanie dotyczące utworu z twojej ostatniej jazzowej płyty Double Talk, który zagraliście dziś wieczorem, czyli „The Relegation Of Pluto”. Jakie zdarzenie miało wpływ na powstanie tego utworu?

TT: Hmm... Pluton został poddany rekategoryzacji i nie jest już planetą. Astronomowie przyznali, że się pomylili. Pluton nigdy nie był pełnowymiarową planetą, a jedynie planetą karłem. Został zdegradowany, przeklasyfikowany na tzw. dwarf planet – jak zwykle nazywa się obiekty tej wielkości. Sam utwór jest w dużej mierze poszukiwaniem; spisana część jest niezwykle krótka – chodzi o główny riff na początku i końcu utworu – środek stanowi freejazzowa improwizacja. Jest to po prostu taka nieograniczona kosmiczna, międzyplanetarna eksploracja muzycznych przestrzeni zainspirowana zmianą klasyfikacji jednej z planet.

AR: Szczęśliwie Pluton ciągle znajduje się w naszym układzie słonecznym. A czy muzycznie główny motyw utworu oparty na saksofonowym riffie nie został przypadkiem zainspirowany muzyką King Crimson?

TT: Nie sądzę, żebym uległ jakiejś szczególnej karmazynowej inspiracji. Wyglądało to tak, że bawiłem się dźwiękami grając na fortepianie próbując stworzyć jakąś konkretną melodię, która by nadała kompozycji kształtu i spójności. Czasami trudno wyjaśnić skąd biorą się nasze pomysły. Muzyka otacza nas. Chłoniemy ją. Jak piszesz utwór niektóre zasłyszane dźwięki przelewają się na papier w innym szyku, innej kombinacji i dzieje się to zupełnie podświadomie. Dużo słucham King Crimson i kto wie może coś przeniknęło do mojej muzyki.

AR: Chyba zbyt mocno skoncentrowałem swoją uwagę na Twojej solowej karierze tak więc pozwól mi zapytać Cię o twój udział w Soft Machine. Kiedy dokładnie dołączyłeś do grupy?

TT: Dokładnie stałem się członkiem Soft Machine w lutym 2006 roku. Dostałem telefon od Hugh Hoppera. Powiedział do słuchawki: „Hi Theo! Słuchaj, mamy koncert za dwa dni. Elton Dean jest bardzo chory, leży w śpiączce w szpitalu. Czy jesteś wolny w środę? Jeśli tak to czy przyjedziesz już jutro na próbę?” Odpowiedziałem, że zgadzam się. Wiesz, znamy się z Johnem Marshallem i Johnem Etheridgem od całkiem dawna. A zaproszenie od Hugh sprawiło mi wielką przyjemność, a że akurat byłem wolny od innych zobowiązań zagrałem z nimi ten koncert. Niestety, Elton Dean zmarł w szpitalu niedługo później. Więc zapytano mnie, czy zagram z nimi pozostałe koncerty, które były już zabukowane. Oczywiście, spełniłem ich prośbę. Sprawdziłem się w roli następcy zmarłego kolegi tak, że zaproponowano mi, żebym został w zespole na stałe. No i jestem.

AR: Co czujesz jak wykonujesz wielkie utwory Soft Machine typu „Facelift”?

TT: Czuję zadowolenie. Nie czuję żadnego obciążenia historią. Jeszcze nie tak dawno nie znałem ich muzyki. Znałem tylko ich 5. Dopiero potem zaznajomiłem się z 1, 2, 3, 4. Tak więc, grałem ich muzykę jak się po prostu gra muzykę. Nie czułem presji związanej z wielką legendą, jaką jest Soft Machine. Słuchając ich płyt stałem się tylko bardziej świadom tego, czym jest ich muzyka. Podszedłem do tego jak się podchodzi do muzyki. Duży mój wkład, kreatywność, zaangażowanie, żeby wyszło jak najlepiej. Będąc w Soft Machine starałem się nie tylko grac, ale również pisać muzykę.

AR: Jak wiemy połowa pierwotnego składu Soft Machine odeszła. Jakie są Twoje wspomnienia o Eltonie Deanie i Hugh Hopperze?

TT: Znacznie lepiej znałem Hugh Hoppera niż Eltona Deana. Oczywiście z Eltonem spotykaliśmy się, dyskutowaliśmy, razem graliśmy. Ale to z Hugh rozmawialiśmy o zespole (Soft Machine) te parę lat temu (kiedy poprosił mnie o wsparcie) i nawet zorganizowaliśmy duo koncert – tylko nas dwóch na scenie. Hugh był wyjątkowym muzykiem, wielkim duchem Soft Machine. Czasem nazywaliśmy go duszą Soft Machine. Połączenie nieograniczonej improwizacji i jazzu przełomu lat 60. i 70., muzyczne poszukiwania, psychodeliczny pop, ciekawa elektronika i loopy – to wszystko z czym kojarzy mi się Hugh muzyk. Hugh był raczej spokojnym człowiekiem, poukładanym, rozmownym i takim, z którym lubiłem grać i wyjeżdż na tournée. Same dobre wspomnienia. Podróżowaliśmy razem tu i tam – raz do Japonii, dwa razy po Europie i Wlk. Brytanii. Jestem uprzywilejowany, że miałem w ogóle szansę współpracować z Hugh. Inspirował mnie. Czerpałem wiedzę z jego podejścia do muzyki.

AR: Wracając do tematów astronomicznych chciałem Cię spytać o przyszłość Gonga, z którym też dużo ostatnio występowałeś?

TT: Nie wiem nic na temat przyszłości Gonga i chyba nikt nie wie. Gong pracuje w swój określony sposób.

AR: Nieprzewidywalny?

TT: Bardzo nieprzewidywalny. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, co się stanie z Gongiem. Byłem związany z Gongiem od 1999 do 2009. Kiedy Steve Hillage wrócił nagraliśmy płytę 2032 i występowaliśmy na festiwalach w Glastonbury w Anglii, w Fuji w Japonii i w Europie. Miło było ponownie ruszyć w trasę ze Stevem Hillagem. Zrobiłem dużo z Gongiem. A co do jego przyszłości – kto wie!?

AR: Kiedy zatem po raz ostatni odwiedziłeś planetę Gong?

TT: Ostatni raz odwiedziłem planetę Gong w 2009. To było w trakcie brytyjskiego tournée, które składało się z dziesięciu występów, z których żadnego nie opuściłem, jako muzyk. Na początku 2010 daliśmy kilka koncertów. Pamiętam, że jeszcze w 2009 nie mogłem zagrać na wszystkich i dlatego poleciłem grupie bardzo dobrego saksofonistę i flecistę – Iana Easta – który mnie zastąpił. Zastępował mnie również następnego roku podczas dalszego etapu trasy. Ponieważ teraz Steve Hillage jest zajęty swoim projektem System 7 aktywność Gonga jest żadna.

AR: Theo, dziękuję za rozmowę. Myślę, że nie będziesz miał teraz nic przeciwko pamiątkowemu zdjęciu w gronie moich przyjaciół.

TT: Skądże. Cała przyjemność po mojej stronie.
 

Po opuszczeniu klubu grubo po północy dosłownie utknęliśmy na przy zamkowym parkingu na resztę nocy, ale to już – jak mawiają Brytyjczycy – another story for another time.


[Rozmawiał Tomasz Ostafiński]


 

Słowa podziękowania dla Tomka Kamińskiego, Krzysztofa Ranusa, Łukasza Modrzejewskiego i Adama Mańkowskiego.

Foto: Łukasz Modrzejewski

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.