ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
 

koncerty

23.09.2007

Antimatter, Leafblade – 18. września (Poznań, Johny Rocker), 19. września (Wrocław, Od Zmierzchu Do Świtu)

Wiadomość o tym, że Antimatter zagości wreszcie w Polsce obiegła kraj już kilka miesięcy temu i na pewno na wielu twarzach wywołała uśmiech. Dowodzony przez Mike’a Mossa zespół nagrał przecież udany krążek Leaving Eden. Poza tym Antimatter nie rusza w trasy koncertowe zbyt często.

Oczywiście można ponarzekać, co byłoby gdyby zespół zaprezentował się w całej okazałości, z klawiszami, elektryczną gitarą i... Dannym Cavanaghem ;-) (który jest przecież także członkiem Leafblade). Ale narzekać nie będziemy...

Antimatter, a w zasadzie Mike Moss, przyjechał do Polski na kameralne, akustyczne koncerty.

LEAFBLADE

[Lorak, Poznań]: Bez prądu zagrał także poprzedzający występ gwiazdy, Leafblade. I był to koncert udany. Leafblade reprezentowała dwójka muzyków Sean Jude i Pete Gilchirst. Ciekawe, dość rozbudowane i różnorodne kompozycje w akustycznym brzmieniu zabrzmiały mniej mrocznie niż ma to miejsce na krążku „To The Moonlight” (który nabyłem po koncercie i wysłuchałem po powrocie do domu). Momentami były nawet trochę przesłodzone. Szkoda tylko, że część widowni prowadziła w trakcie koncertu, jakieś najwyraźniej nie cierpiące zwłoki, dyskusje bardzo utrudniając odbiór.

[Wandowicz, Wrocław]: We Wrocławiu sytuacja podobna. Trwający trzy kwadranse występ, wzbogacony w rozmowy gawiedzi. Główną postacią był Jude, dwumetrowy Pete Gilchirst zajmował się raczej chórkami i zastępowaniem sekcji rytmicznej. Było, ładnie, kameralnie, nie było Cavanagha i, Bogu dzięki, nie było syndromu Cavanagha. Czym jest ten syndrom? O tym później.

[Lorak, Poznań]: Nie lubię tak zwanych umoralniających wstawek, ale muszę taką właśnie w tej relacji zamieścić i przyznać, że było to po prostu żenujące, kiedy muzycy uspokajali publiczność niczym pani nauczycielka dzieci w klasie III c. Sam ze zdziwieniem przyglądałem się grupce osób, dyskutującej przez cały koncert (gdy muzycy grali nieco głośniej, towarzystwo także podkręcało volume...) – przerywali tylko na oklaski. Trzeba przyznać, niekonwencjonalny sposób odbioru muzyki.

Leafblade zagrało około 40 minut.

[Wandowicz, Wrocław]: Na drugim koncercie muzycy publiki nie uspokajali – zrobił to organizator pomiędzy występami Leafblade i gwiazdy wieczoru. Grajkowie albo przyzwyczaili się dzień wcześniej, albo faktycznie było ciszej. Jeśli tak, nie chcę wiedzieć jak wypadło audytorium poznańskie.

ANTIMATTER

[Lorak, Poznań]: Wreszcie na scenie pojawił się Mike Moss. Wokalnie wspierał go jeszcze jeden z muzyków Leafblade. Szczerze mówiąc, wybierając się na akustyczny koncert Antimatter spodziewałem się otrzymać zestaw utworów podobny do tego, który znalazł się na albumie „Live @ K13” – tak jednak się nie stało.

[Wandowicz, Wrocław]: Ja nie spodziewałem się niczego. Z muzyką Antimatter spotykałem sie w życiu raczej przelotnie, słyszałem kilka utworów i, raz, jakiś miesiąc temu, ostatnią płytę. A także masę ochów i achów pod adresem zespołu, co (wraz z sympatią do Anathemy, z którą zawsze kojarzyłem gwiazdę sprzed paru dni) sprawiło, że z chęcią udałem się na koncert. Żadnym fanem jednak nie jestem i patrzyłem na wszystko niejako z zewnątrz.

[Lorak, Poznań]: Po pierwsze (i szczerze mówiąc nie wiem czy było to udane rozwiązanie) koncert nie był w pełni unplugged – Mike Moss wspierał się dźwiękami klawiszy „z taśmy”. Nie przeszkadzało to co prawda w odbiorze, no ale pewien niedosyt pozostał. Niewielki niedosyt, gdyż koncert był świetny.

[Wandowicz, Wrocław]: No właśnie. Syndrom Cavanagha, gdyż pół roku temu na solowym koncercie Danny'ego spotkałem się dokładnie z tym samym. Idąc na koncert akustyczny naprawdę do szczęścia nie są mi potrzebne hiperdodatki, tylko bliższy niż podczas setu elektrycznego kontakt z muzykiem. Takie niespodzianki nie pomagają, a przeszkadzają. To było pierwsze deja vu, jakie spotkało mnie w środę. A w zasadzie drugie, bo najpierw zdziwiłem się, że Micka Mossa wspomaga ten sam Pete Gilchirst, który przed chwilą akompaniował Seanowi Jude'owi. Z wyglądu zresztą bardzo sympatyczny facet, nieustannie uśmiechnięty i nucący sobie nawet, gdy nie ma przyń mikrofonu.

[Lorak, Poznań]: Po drugie... repertuar. Inny niż na Live@K13 co, aż tak dziwne nie jest zważywszy iż trochę czasu od tamtego występu minęło.

Posłuchaliśmy między innymi: Everything You Know Is Wrong, świetnie przearanżowanego In Stone, The Weight Of The World, Legions, Leaving Eden. Mike zajrzał też na chwilę do repertuaru zaprzyjaźnionej Anathemy i zagrał, mój ukochany utwór Hope (choć, gwoli ścisłości jest to kompozycja, którą w oryginale wykonuje przecież Roy Harper). Nie zabrakło także coverów: Pysznie zabrzmiało lennonowskie Working Class Hero, czy zagrane na zakończenie (trzeba przyznać zaskakujące) The Power Of Love.

[Wandowicz, Wrocław]: Trzecie deja vu to wspomniany przez Loraka cover Lennona. Cavanagh, w tym samym miejscu, zagrał dokładnie to samo. I jego wersja mnie nieco bardziej przekonała. Co nie zmienia faktu, że koncert naprawdę ładny – choć krótki – a twórczością Micka Mossa zainteresuję się nieco bardziej. Ciekawe, klimatyczne kompozycje, smutny głos – w sam raz na zbliżające się jesienne wieczory.

[Lorak, Poznań]: Mike Moss dysponuje znakomitym głosem, który w połączeniu z delikatnym brzmieniem gitary stworzył intrygujący, melancholijny klimat. Potwierdził starą prawdę, że można zagrać interesujący koncert nie stosując żadnych fajerwerków, slajdów, odwracanych scen etc... Nie żałuję przejechanych do Poznania kilometrów. Warto było.

Mieszko Wandowicz & Lorak

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.