ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 20.04 - Lipno
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 20.04 - Sosnowiec
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 26.04 - GDAŃSK
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
 

koncerty

14.10.2008

Pendragon, Credo, Final Conflict, Katowice, Teatr Śląski, 13.10.2008, godz. 17.30

Pendragon, Credo, Final Conflict, Katowice, Teatr Śląski, 13.10.2008, godz. 17.30 Wielu z pewnością ciśnie się na usta pytanie - jak długo, formuła katowickich, progresywnych maratonów przetrwa? Nie wiem, choć jednego jestem pewien. Po tym koncercie, miłośnicy artrocka jeszcze nie raz zasiądą na przepięknych balkonach Teatru Śląskiego.

Otwarcie powiem, że jestem trochę bezradny pisząc po raz kolejny relację z progresywnej imprezy organizowanej w Teatrze Śląskim. To samo miejsce, ten sam schemat morderczego maratonu muzycznego i… ciągle znajome, te same twarze, mijane w foyer „Wyspiańskiego”. Uczucie wszechogarniającego „deja vu” dopada mnie na każdym kroku i… wcale nie zniesmacza. Tak, śląskie progresywne koncerty, to już niemalże socjologiczne zjawisko, którego nie rozumiem ale skutecznie, z dużą przyjemnością, owemu zjawisku się poddaję, zawsze wynosząc dużą dozę wrażeń. Nie inaczej było i tym razem, choć obiektywne przesłanki wcale nie musiały na to wskazywać. Tym razem, organizator koncertów - katowicki Metal Mind, zaprosił bowiem, po raz… nie zliczę który, brytyjski Pendragon oraz dwie, nie czarujmy się – raczej drugoplanowe neoprogresywne formacje: Final Conflict i Credo. Wyznawcy pięknych solówek, długich form i patetycznych klimatów nie mogli jednak narzekać. Po raz kolejny otrzymali bowiem kilka godzin muzyki, którą wielbią. 

Zaczęło się, a jakże, tradycyjnie od… lekko stremowanej prezenterki, zapowiadającej koncert. Przyznam się szczerze, że zaczyna mieć to już swój urok (choć pewnie nie dla pani, która na scenie zmaga się z ogromną tremą), gdyż zebrani odbierają to niezwykle sympatycznie, z lekkim uśmiechem ale i sporą wyrozumiałością.

Jako pierwsza na scenie pojawiła się, z małym, dziesięciominutowym poślizgiem, grupa Final Conflict. Nie ukrywam, że ustawieniem kolejności występujących zespołów byłem nieco zaskoczony. Wszak Final Conflict, w niektórych kręgach, zyskał już status niemalże kultowy i ze swoimi pięcioma płytami prezentował się bardziej okazale niż Credo. Jak się okazało wybór takiej kolejności był ze wszech miar słuszny, gdyż z każdym występem napięcie rosło. Bo choć tego wieczoru kiepskich występów nie było, Final Conflict zaprezentował się najsłabiej z całej trójki. Ich występ był najmniej energetyczny z wszystkich obejrzanych na deskach Śląskiego. Można to złożyć oczywiście na karb tego, iż grupa zaprezentowała się jako pierwsza a to raczej niewdzięczna rola. Gdzieniegdzie puste krzesła i lekko rozleniwiona po późnym obiedzie publiczność, nieskora do spontanicznych uniesień, w jakimś sensie zadziałały na podświadomość zespołu. Zespołu – dodajmy od razu – który miał prawo czuć się niepewnie podczas swojej pierwszej wizyty w Polsce. To jedno. Pies pogrzebany leżał jednak w… panu akustyku. Szczególnie druga część koncertu była po prostu za głośna, a co za tym idzie, jego selektywność nijaka. Można powiedzieć, że muzycy dobrze przygotowali się do występu. Setlista była przemyślana i przekrojowa, zawierając najlepsze, najbardziej znane i… nośne kompozycje. Z debiutu „Redress The Balance” usłyszeliśmy zatem „Rebellion”, z najlepszego w dyskografii „Quest” dostaliśmy „All Alone”, ze „Stand Up”, kawałek tytułowy oraz długie i wielowątkowe „Stop” wraz z uroczym „Miss D’Meanour”. „Can't Buy Experience” reprezentowało „Hindsight”. Najwięcej kawałków wybrzmiało z krążka „Simple” („Solitude”, „The Following”, „The Janus”). Prym na scenie wiedli założyciele formacji, gitarzyści i wokaliści w jednym, Andy Lawton i Brian Donkin. Ich wokalne harmonie ciekawie wybrzmiewały na tle klawiszowych pasaży serwowanych przez Steve’a Lipca. Trójkę seniorów uzupełniała „młokosowata” sekcja rytmiczna w osobach Henry Rogersa na perkusji i Barry’ego Elwooda na basie. Po godzinie i dziesięciu minutach grupa zeszła ze sceny, żegnana ciepłymi brawami. 

Niecałe dwa kwadranse później wparowało na deski „Wyspiańskiego” Credo. Wparowało to dobre słowo. Frontman grupy – Mark Colton, wysoki postawny mężczyzna z… przydużym brzuszkiem – doskonale wiedział jak kupić publiczność od samego początku. Zaraz na wstępie wyskoczył za szyny, którymi wędrowała nagrywająca kamera i z brzegu sceny, niezwykle blisko zebranych, rozpoczął występ swojej kapeli. Rozochoceni fani ulegli jego spontaniczności i bezpośredniości na tyle, że już do końca bardzo emocjonalnie reagowali na każdy dźwięk płynący ze sceny. Credo nie miało większego problemu ze skonstruowaniem swojego zestawu kawałków. Oprócz jednej nowości, koncert oparty został o dwie dotychczasowe płyty formacji, z tym, że „Rhetoric” wybrzmiało w całości, zaś z „Field Of Vision” grupa skonstruowała „Medley”, łącząc cztery kawałki z tej płyty (w późniejszym terminie pojawił się jeszcze z tego krążka utwór „A Kindness”). Imponował wszędobylski Colton, biegający po scenie, przyjmujący różne pozy i miny a nawet… wkładający maskę. Nie przeszkadzało mu to, w przerwach między utworami, szczegółowo i z przejęciem przybliżać treść kolejnych kompozycji. Niezwykle ciepło przyjęła katowicka publiczność Tima Birrella – nobliwego, starszego pana, którego solowe, gitarowe popisy nagradzane były gromkimi oklaskami. Owacjom nie było końca, niemniej Credo musiało ustąpić, po ponad półtoragodzinnym występie, gwieździe wieczoru. 

Pendragon wyszedł na scenę dokładnie o 21.30, kwadrans po wcześniej zaplanowanym terminie i... Boże drogi! No i cóż ja mam napisać? Że po raz kolejny zaczarował polskich fanów? Banalne? Tak, ale… jeszcze raz prawdziwe. Grupa Nicka Barretta i tym razem była skazana na sukces. Muzycy świętowali trzydziestolecie istnienia zespołu, zatem materiał, który zaprezentowali musiał być przekrojowy. I był. Przed taką lawiną „hitów”, każdy miłośnik Pendragonu musiał klęknąć. „The Walls Of Babylon”, „Breaking The Spell”, „The Shadow”, „The Voyager”, “Masters Of Illusion” i “Queen Of Hearts” to tylko niektóre perły, jakie wybrzmiały tego wieczoru. Artyści, którzy mieli już za sobą tygodniową trasę po Polsce, zaprezentowali się jak młodzi bogowie, dając trzygodzinny spektakl (!!!) zakończony już dnia następnego niezniszczalnym „The Last Waltz”, przy stojącej już publiczności. A po drodze były też trzy kompozycje, z najnowszego, sprzedawanego podczas koncertu, albumu „Pure” („Eraserhead”, „The Freak Show”, „It’s Only Me”). Momenty? Było ich sporo: a to prezentacja muzyków podczas „Stargazing” z podawaniem ich stażu w zespole, a to reggae w „Two Roads” – wyjątku z „The Wishing Well”, a to polska (z orzełkiem), czerwona czapeczka, założona na chwilę przez Barretta, tuż przed ostatnim bisem. A wszystko to na tle interesujących prezentacji filmowych, widocznych na ekranie znajdującym się za sceną. Myli się jednak ten, kto myśli, że to ubrany w wojskowe rybaczki Barrett lub nie posiadający swojego kultowego płaszcza Nolan byli „gwiazdami dnia”. Moim skromnym zdaniem, tym razem człowiekiem numer jeden w Pendragonie był nowy perkusista formacji Scott Higham. Człowiek o niesamowitej witalności i niezwykle widowiskowym sposobie bębnienia. Jego bogata i „gęsta” gra dodała paru pendragonowym klasykom autentycznej, świeżej krwi.

Kolejny magiczny wieczór za nami, podsumowanie sobie daruję. W zasadzie wszystko jest we wstępie. Archiwistów – szperaczy zapraszam do setlist poszczególnych występów (z góry przepraszam za ewentualne nieścisłości), tych których nie było a chcą wiedzieć, jak to wszystko wyglądało i nie mogą się doczekać metalmindowych wydawnictw, zapraszam do galerii obok. 

FINAL CONFLICT: 

Solitude
Stand Up
The Following
Miss D’Meanour
Stop
Rebellion
Can’t Buy Experience
All Alone
The Janus
Waiting 

CREDO: 

The Game
Turn The Gun
Skintrade
Seems Like Yesterday
Fields Of Vision Medley:
- Power To The Nth Degree
- Phantom
- Rules Of Engagement
- Goodboy
Round & Round
Too Late… To Say Goodbye
A Kindness
The Letter
From The Cradle… To The Grave 

PENDRAGON: 

Walls Of Babylon
A Man Of Nomadic Traits
The Wishing Well
Eraserhead
Total Recall
Nostardamus (Stargazing)
Learning Curve
Breaking The Spell
Sister Blue Bird
The Shadow
The Freak Show
The Voyager
It’s Only Me
Masters Of Illusion
King Of The Castle
And We’ll Go Hunting Deer
Queen Of Hearts

 

Zdjęcia:

Pendragon (2) Pendragon (3) Pendragon (4) Pendragon (5) Pendragon (6) Pendragon (7) Pendragon (8) Pendragon (9) Credo (1) Credo (2) Credo (3) Credo (4) Credo (5) Credo (6) Credo (7) Credo (8) Final Conflict (1) Final Conflict (2) Final Conflict (3) Final Conflict (4) Final Conflict (5) Final Conflict (6)
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.