ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 05.04 - Katowice
- 06.04 - Łódź
- 06.04 - Gdynia
- 11.04 - KRAKÓW
- 12.04 - ŁÓDŹ
- 26.04 - GDAŃSK
- 12.04 - Kraków
- 13.04 - Ostrowiec Świętokrzyski
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 12.04 - Olsztyn
- 13.04 - Bydgoszcz
- 12.04 - Kraków
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 13.04 - Warszawa
- 14.04 - Białystok
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 14.04 - Warszawa
- 16.04 - Gdańsk
- 17.04 - Kraków
- 14.04 - Radzionków
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 18.04 - Rzeszów
- 20.04 - Lipno
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
 

wywiady

24.12.2008

„Boję się tego, co nadejdzie, bo bardzo kocham życie” – wywiad z Mariuszem Dudą – twórcą projektu Lunatic Soul oraz wokalistą i basistą Riverside

Spotkaliśmy się dokładnie godzinę przed warszawskim koncertem Riverside w ramach „Reality Dream Tour”. Spokojny, wyluzowany, z białym kubkiem ciepłej wody w dłoniach, opowiedział mi o swoich dwóch muzycznych światach: Lunatic Soul i Riverside. W chłodnym pomieszczeniu „progresyjnego” zaplecza, zacząłem dosyć poważnie…

Artrock.pl: Dlaczego właśnie śmierć? 

Mariusz Duda: Bliska mi osoba przeżyła śmierć kliniczną. Opowiedziała mi różne ciekawe historie, związane z tym, że w pewnym momencie znalazła się w po drugiej stronie. Mówiła, że widziała siebie, jak unosi się nad swoim ciałem. Było to coś przerażającego, ale jednocześnie… fascynującego. Pomyślałem, że to mógłby być dobry punkt wyjścia do opowiedzenia historii o podróży w zaświaty. Podróży, w której pojawiają się elementy związane z mitologią i reinkarnacją, powtórnymi narodzinami. Pomyślałem, że skoro ta płyta jest początkiem czegoś nowego w moim życiu, a chyba jest, to spróbuję opowiedzieć ją tak, żeby odbierano ją nie jako album o śmierci, ale o możliwości ponownych narodzin. Ale czarna okładka zrobiła swoje (śmiech). 

A: Nie bałeś się jednak otarcia o pewien banał? Wszak tematyka śmierci dosyć często pojawia się na płytach wielu artystów.

MD: Miałem pewne obawy. Wiesz, ja zawsze staram się pisać takim trochę niedopowiedzianym językiem. I w tym przypadku myślę, że dosłowność jest tylko w utworze „Summerland”, gdzie widać czarny karawan, wszyscy płaczą, rzucają kwiaty na grób. Gdyby był inny ton, faktycznie mogłoby zahaczać o banał, ale starałem się do tego podejść z dystansem…: a przy okazji to twoja wielka chwila – mówi śmierć, stojąc obok głównego bohatera - Może chcesz coś powiedzieć, skoro masz ku temu okazję? Zgadzam się, że śmierć to oklepany temat. Ale to bardzo... życiowy problem, bo dotyczy każdego z nas. Jednak, jak wspomniałem wcześniej, myślałem tu raczej o ponownych narodzinach, a żeby takowe były… musi być śmierć. Stąd temat i chociażby utwór „The New Begining”, który zwiastuje początek czegoś nowego. 

A: Boisz się śmierci?

MD: (dłuższa chwila zastanowienia) Myślę, że w moim życiu nie było jeszcze takiej sytuacji, w której otarłbym się o śmierć. Nie zajrzała mi jeszcze w oczy. Ale chyba tak... Boję się tego, co nadejdzie, bo bardzo kocham życie. Moim zdaniem, życie wcale nie jest do bani. Trzeba po prostu nauczyć z niego korzystać. A wracając do śmierci - cały czas wydaje mi się, że mam czas. Ktoś ładnie to powiedział: żyj tak, jakby ten dzień miałby być twoim ostatnim. Ja niestety dużo rzeczy odkładam na później, wyznając zasadę - co masz zrobić dzisiaj - zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolnego (śmiech). Wierzę, mówiąc z pewną rezerwą, że uda mi się jeszcze przeżyć parę lat, a zatem tego strachu aż tak bardzo we mnie nie ma. Poza tym wydaje mi się, że śmierć i tak będzie się wiązała z początkiem czegoś nowego. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że zgaśnie światło i tyle. Chyba coś w tym jest, skoro ludzie poddawani hipnozie pamiętają swoje przeszłe życia. Nie jestem buddystą, nie mówię tu o reinkarnacji, ale myślę, że istnieje coś, co przy odpowiedniej interpretacji może zmniejszyć ten lęk. 

A: Sam pomysł na płytę zrodził się w tobie już dawno. Powiedz mi proszę, czy punktem wyjścia dla tego albumu była właśnie warstwa literacka, czy muzyka, do której później powstała treść? 

MD: U mnie zawsze na początku jest muzyka. Przynajmniej kilka dźwięków. Potem jest zamysł, o czym będzie dana historia, a na końcu są teksty, na przemian z ostatnimi muzycznymi dźwiękami. W przypadku Lunatic Soul, kiedy już miałem muzykę i gdy wiedziałem, że będzie to dosyć mroczna płyta, pojawił się koncept śmierci. Chciałem, żeby to była „czarna” rzecz, a z czernią kojarzyła mi się śmierć. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to ta, że bohater powinien udać sie gdzieś w zaświaty. 

A: A na ile twoja muzyczna koncepcja uległa modyfikacji już w trakcie realizacji płyty?

MD: Nieznacznie. Bardziej na zasadzie kosmetyki. Miałem konkretny zamysł i trzymałem się tego od początku. Cały proces powstawania płyty polegał na tym, że przyniosłem tych dziesięć pomysłów a one, z miesiąca na miesiąc, były w jakiś sposób modyfikowane. Co chwilę dochodziła jakaś nowa ścieżka, dochodził jakiś nowy głos. Nie było chyba żadnego utworu, który jakoś totalnie zmienił swoje oblicze w studiu. Wszystko dzięki Robertowi zabrzmiało w finalnym miksie tak, jak sobie to wyobrażałem. W trakcie powstawania płyty pojawiły się jednak pewne nowe pomysły, które z powodu braku czasu i konceptu płyty nie znalazły sie na albumie. Ale chyba nie przepadną. Kscope planuje w niedalekiej przyszłości wydać reedycję z tzw. bonusami, więc myślę, że będzie szansa je na niej usłyszeć. 

A: Przy okazji zatem dopytam, gdyż może się to wiązać z tym o czym mówisz. Czy wykorzystanie niestandardowego instrumentarium, takiego chociażby jak kalimba, było z góry zamierzone, czy pojawiło się spontanicznie?

MD: Chciałem uciec jak najdalej od tematu „muzyka z komputera”. Dlatego zdecydowałem sie na używanie przede wszystkim żywych instrumentów. Chciałem, żeby ten projekt miał orientalny charakter, ale żeby nie była to muzyka folkowa. Lubię orientalne klimaty. Już wcześniej takie motywy wplatałem chociażby w muzykę Riverside przy „Dna ts. Rednum or F. Raf”, „After” czy „Schizophrenic Prayer”. Chciałem, aby właśnie Lunatic Soul miał taki charakter. Oczywiście nie chciałem zrobić z tego drugiego Dead Can Dance ani Petera Gabriela czy „world music”. Chciałem po prostu stworzyć muzykę, w której będzie słychać, że jest to Mariusz Duda. Jak wspomniałem wcześniej, od początku miałem plan, którego sie trzymałem, typu – zero gitary elektrycznej, ale w trakcie sesji, oczywiście, dochodziły nowe instrumenty. Maciek, na przykład, bardzo chciał zagrać na harmonijce w jednym z utworów. Padło na „Near Life Experience”. Poza tym pojawił się „kraksz”. Wawrzyniec przyszedł do studia i powiedział: słuchaj, mam tu coś, kupiłem to w Maroku, to są takie blaszki i… na nich się gra w ten sposób. Odpowiedziałem: super! To grajmy na tych blaszkach! I zagraliśmy na nich w dwóch utworach. Zatem tego typu spontaniczne rzeczy się pojawiały, natomiast całe szkielety były przygotowane wcześniej. Część z tych utworów powstała dosyć dawno, gdyż utwór „Summerland” ma bodajże siedem czy osiem lat. Kiedyś graliśmy go już razem z Maćkiem. To jedna z tych kompozycji, które się nie zestarzały, więc bardzo chciałem umieścić ją na tym albumie. Ogólnie cały proces powstawania płyty, sposób, w jaki była nagrywana, podejście do tematu, bardzo mi się spodobały i powiem szczerze, że między innymi dlatego będę kontynuował ten projekt. 

A: W tej wypowiedzi odciąłeś się niejako od takich nazw jak Dead Can Dance czy Peter Gabriel, choć można byłoby, pytając o inspiracje, „wysunąć” tych artystów na pierwszy plan. Czy faktycznie nie były dla ciebie inspiracją? Czy rzeczywiście szukałeś ich gdzieś indziej?

MD: Dead Can Dance? Tak…, ale jeśli już, to tak naprawdę chodzi mi o całą wytwórnię 4AD, czyli na przykład This Mortal Coil, Cocteau Twins, nawet te nowsze rzeczy, jak np. pierwsza płyta „Gus Gus”. Ale kiedy należało płytę zareklamować, pomyślałem, że warto chyba użyć tych nazw, które ludzie kojarzą. Dlatego padło na Petera Gabriela i Dead Can Dance, choć równie dobrze mogłyby paść inne nazwy. W każdym razie inspirowała mnie głównie muzyka lat osiemdziesiątych, a nie z wcześniejszej dekady czy ta współczesna.

A: Czy wśród czytanych bądź zasłyszanych przez Ciebie recenzji, opinii, komentarzy na temat twojej muzyki, natrafiłeś na coś, co cię absolutnie zaintrygowało bądź zaskoczyło?

MD: Jestem zaskoczony faktem, że większość osób, która zetknęła się z tą płytą wypowiada się o niej pozytywnie. Zwłaszcza na metalowych portalach, które chyba z przyzwyczajenia do Riverside wzięły tę płytę do recenzji. Poza tym cieszy mnie, kiedy słyszę i czytam komentarze, że poszczególne piosenki prezentowane na myspace są może i ok, ale ich prawdziwy urok pojawia sie dopiero, gdy słucha się płyty od początku do końca.

A: A czy ktoś spojrzał na tę płytę zupełnie inaczej albo pokazał swoją opinią, taką stronę tej muzyki, o której w ogóle nie myślałeś? 

MD: W niemieckim Eclipsed, gdzie płycie dostało się 9/10, określono Lunatic Soul jako „trip rock”. Ciekawa definicja. Ale ogólnie to nie spotkałem się z żadną, że sie tak wyrażę, wywrotną opinią. Może tym razem koncept i przesłanie jest tak czytelne, że każdy to rozumie? Zaskoczył mnie może fakt, że tym razem dostałem dużo informacji o tym, że teksty są najlepszymi, jakie kiedykolwiek napisałem. Nie wiem, czy tak jest naprawdę, ale osobiście jestem zadowolony chociażby z „Adrift”. A co do muzyki, wiem, że wiele osób było zaskoczonych raczej spokojnym, dość ambientowym podejściem. No cóż, takie jest Lunatic Soul, tak wyobrażam sobie podróż w zaświaty – muzykę raczej na wieczór i na dobranoc, niż w dzień do samochodu. Jeśli ktoś chce sobie posłuchać czegoś z „przypieprzem”, to lepiej niech poczeka na nowy Riverside (śmiech).

A: Wspomniałeś o utworze „Adrift”, ja natomiast chciałbym zapytać o inną kompozycję – „Near Life Experience”, mającą lekko rozimprowizowany charakter. Czy utwór ten faktycznie zrodził się z jakiejś improwizacji?

MD: To kolejny utwór, który dawno temu robiliśmy z Maćkiem. Zaczynał się od charakterystycznego basu. Na początku myśleliśmy, że zrobimy z tego oddzielne dwa utwory. Potem dopiero połączyliśmy to z quasi-jazzowym pianinem, które przyniósł Maciej i stwierdziliśmy, że to jest to. Utwór początkowo nazywał się „Ten z basem”, bo zaczynał się od… basu (śmiech) i rzeczywiście w pewnym momencie zrobiło się w nim trochę za bardzo jazzowo. Dlatego dodałem do niego wokale a’la Clannad, które powodują, że cały utwór nabiera charakteru spójnego z resztą utworów. To jest to, na czym zależało mi najbardziej, żeby każdy z tych utworów się różnił, ale jednocześnie, aby wszystkie miały ten sam charakter. Wawrzyniec, który zagrał rytm do tego utworu, improwizował. To był kawałek, który usłyszał przez chwilę, po czym zagrał do tego perkusję. Powiedziałem mu tylko: słuchaj, graj i rób dużo przejść, niech będzie groove, niech będzie feeling i to wystarczy, a my już się resztą zajmiemy, ja już sobie resztę pokleję. No i pokleiłem.

A: Chciałem uniknąć jakichkolwiek porównań Lunatic Soul z Riverside, niemniej jednej rzeczy nie mogę sobie odmówić. Powiedz mi, czy jesteś w stanie porównać dwa niezwykle ważne dla ciebie początki – debiut Riverside oraz debiut Lunatic Soul i stwierdzić, który był dla ciebie bardziej szczególny i ekscytujący.

MD: Myślę, że wszyscy zawsze większym sentymentem darzą pierwszą płytę, pierwsze koncerty czy pierwszy kontakt z daną osobą bądź zespołem. Muszę powiedzieć, że doskonale pamiętam tę ekscytację przy nagrywaniu „Out Of Myself”, która była dla mnie pierwszym wyjściem z… czerni. Pamiętam jak razem z chłopakami z zespołu nakręcaliśmy się wzajemnie. Zdawałem sobie sprawę, że to, co robię, nie jest jakimś novum, bo nie chodziło o to, żeby kolejny raz odkrywać Amerykę. Dlatego też pierwszy utwór na tej płycie nosił nazwę „The Same River”. Teraz na albumie Lunatic Soul, pierwszym utworem jest „The New Beginning”, który też oznacza jakiś początek, ale inny niż w przypadku „Out of Myself”. Wtedy byłem takim jasno niebieskim ptakiem, teraz interesują mnie granaty i fiolety. Poza tym solowy krążek nie był dla mnie czymś totalnie nowym, gdyż dużo pomysłów, które znajdują się na Lunatic Soul, pochodzi z przeszłości. Chciałem to pozamykać i otworzyć nową furtkę. Wydaje mi się więc, że taka zupełna ekscytacja nastąpi dopiero na drugiej płycie Lunatic Soul. Skoro debiut się przyjął, to na kolejnym albumie z pewnością pod względem artystycznym będę mógł bardziej rozwinąć skrzydła. Wtedy ekscytacja może będzie się równała temu, co było w przypadku „Out Of Myself”. Nie zmienia to naturalnie faktu, że ja ogólnie ekscytuję się nowymi płytami, teraz np. ekscytuję się nową płytą… Riverside. Tylko, wiadomo, im człowiek starszy i bardziej doświadczony, tym trudniej go zadowolić (śmiech).

A: Nie wiem czasem, czy nie przyczyniliście się do powstania jakiejś nowej fali polskiego, progresywnego metalu: Votum, Division By Zero, Retrospective, Animations, Point Of View...

MD: No cóż, był pewien moment, z dziesięć, dwanaście lat temu, gdy na topie były takie młode zespoły jak Collage, Abraxas, Quidam itd. Ale nie trwało to jakoś specjalnie długo. Dwie, trzy płyty i do widzenia. Potem była cisza aż do nas. Teraz jest jakby nowa generacja… Po „Out Of Myself” jeszcze było spokojnie, ale po „Second Life Syndrome” coś się zaczęło dziać. Pojawiło się dużo nowych, podobnie myślących zespołów, a inne starsze, działające od wielu lat, w końcu wyrzuciły na rynek swoje płyty. Myślę więc, że coś w tym jest, że w jakiś sposób przyczyniliśmy się do nowego początku. Na pewno zachęciliśmy wielu. Oczywiście na naszym miejscu mógłby być ktoś inny, ale na szczęście dla nas, a na nieszczęście dla innych, to byliśmy my (śmiech).

A: Tak oto bardzo płynnie doszliśmy od Lunatic Soul do Riverside. Rozmawiamy podczas trasy „Reality Dream”, która zapowiada wasze pierwsze oficjalne DVD. Powiedz mi proszę, jak z perspektywy czasu wspominasz ten łódzki koncert, który będzie „głównym daniem” nadchodzącego wydawnictwa?

MD:
Och, jak ja bardzo chciałbym w końcu ten łódzki koncert zobaczyć! 

A: Naprawdę?!

MD: Tak, naprawdę! Jeszcze go nie widzieliśmy, dlatego DVD nie zostało do tej pory wydane, za co z góry przepraszamy, ale to nie do końca jest nasza wina. Będziemy się oczywiście starać, aby płyta ukazała się jak najszybciej. Wiem, że osoba odpowiedzialna za montaż pracuje nad tym materiałem, więc myślę, że coś się niedługo narodzi. Ten koncert, obecna trasa, są takim sympatycznym pożegnaniem z trylogią. Takim zwieńczeniem pewnego rozdziału w naszej karierze i dobrym podsumowaniem wszystkiego, co zrobiliśmy do tej pory. Szkoda byłoby tego nie zamknąć na jakimś audiowizualnym nośniku. No i najwyższy czas zacząć coś nowego, bo ileż można grać to samo (śmiech). Ale na razie jeszcze kombinujemy. Podczas tegorocznych koncertów staramy się nasze utwory ze wszystkich trzech płyt jakoś mieszać i układać w setlisty - inne niż te poprzednie. Z niektórych utworów musimy rezygnować, aby koncerty trochę się różniły. 

A: I chyba zaczyna się powoli problem bogactwa?

MD: Niestety nie każdy może mieć wszystko to, co chce. Ale tak jest i być powinno. Jeszcze będzie dużo niespodzianek. Ja na przykład cały czas trzymam „In Two Minds” w rękawie na kolejne trasy, więc… kto wie?

A: Gdy słucham twoich wypowiedzi o trylogii, widzę jak bardzo silnie jesteś z nią związany, widzę, jak ciepło o tym wszystkim, co jest i było wokół niej, mówisz. Nie obawiasz się, że zostaliście tymi trzema płytami silnie naznaczeni i teraz trudno będzie się wam od nich uwolnić kolejnymi krążkami?

MD: Jesteśmy podczas trasy „Reality Dream”, więc muszę o tym mówić! (śmiech) Prawda jest taka, że jestem związany emocjonalnie z każdą moją płytą i dźwiękami, które tworzę…, bo ogólnie jestem „emocjonalny”, niestety…albo „stety” - nie wiem. Wydaje mi się, że to jest tak: są zespoły, które nagrywają różne albumy, np. Metallica. U nich każda płyta brzmi inaczej, chociaż słychać, że to jest Metallica. Dla mnie był to zawsze pewien wzór do naśladowania. W naszej trylogii, pomimo że jest na niej jeden klimat muzyczny i jeden temat, płyty różnią się od siebie. „Out Of Myself” jest neoprogresywne, natchnione i melodyjne, na „Second Life Syndrome” pojawia się flirt z progmetalem, zaś „Rapid Eye Movement” jest jakby wysuszony z wszystkiego, co miała pierwsza płyta, gdyż ma bardziej alternatywny charakter. Naszym głównym celem jest tworzenie muzyki w charakterystycznym, rozpoznawalnym dla nas stylu. I mam gdzieś, czy ktoś powie, że na następnej płycie gramy to samo, co na trylogii. Litości, nie możemy przecież teraz nagrać płyty deathmetalowej, tylko po to, aby parę osób powiedziało: no, nareszcie grają coś innego! Jeżeli nie chcesz, nie słuchaj. Cały czas będziemy pielęgnowali nasz styl i obracali się wokół niego. Ale pojawią sie nowe elementy, nowe eksperymenty, zniknie trójczłonowy tytuł, zniknie dziewięć utworów… 

A: …czyli zniknie pewien schemat? 

MD: Schemat zniknie, muzycznie też na pewno będzie inaczej, choć – będę to podkreślał – w ramach wypracowanego przez nas stylu. Również temat będzie inny. Wiesz, marzy mi się, aby nowa płyta Riverside, była albumem, który ktoś pokaże palcem, jeśli trzeba będzie wymienić płyty, które mówią o współczesności. 

A: Czas szybko ucieka. Na koniec zatem jedno proste pytanie. O najnowszą płytę Riverside – „ADHD”. Kiedy możemy się jej spodziewać i czy mógłbyś powiedzieć o niej już nieco więcej, niż to, co pojawiło się w „zajawkach” na waszej oficjalnej stronie internetowej?

MD: Do studia wchodzimy w połowie stycznia, z końcem marca musimy oddać materiał do wytwórni, więc są duże szanse, że ta płyta ukaże się – po raz pierwszy – nie jesienią, czy zimą, tylko w okolicach czerwca. Jest to związane z charakterem tej muzyki, ponieważ bardzo zależy mi na tym, aby tej płyty można było spokojnie posłuchać w dzień, a nie tylko w nocy, z zamkniętymi oczami. Na pewno w jakiś sposób będzie pokazane, że jest to czwarta płyta zespołu, chociażby już przez tytuł. Ale jest też parę innych ukrytych smaczków. Marzy mi sie nagranie spójnej, zwartej, niedługiej, bogatej i żywiołowej płyty. Będzie energetycznie. Będzie rockowo. Zmieniamy studio. Nagrywamy w innym miejscu – Studiu X w Olsztynie. Po czerwcowej premierze, we wrześniu, ruszymy na dużą trasę, która będzie tę płytę promować. I na pewno będziemy chcieli ten album grać w całości, od początku do końca, ponieważ chcemy stworzyć z tego koncept, będący jedną opowieścią. Ale z pewnością nie będzie to pierwsza część kolejnej trylogii…

A: Dziękuję za rozmowę. 

[rozmawiał Mariusz Danielak]

Pół godziny później, artysta wyszedł na scenę warszawskiego klubu Progresja. Witany, wraz z innymi muzykami Riverside, niezwykle gorąco, dał wraz ze swoją grupą, kolejny, znakomity koncert... I zamknął ważny rozdział w swoim muzycznym życiu. W miejscu, w którym tak naprawdę wszystko się zaczęło… Słowa są już niepotrzebne. Niech te załączone fotografie będą komentarzem do tego magicznego wieczoru.

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.