ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 25.04 - Kraków
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 26.04 - GDAŃSK
- 27.04 - Złocieniec
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
 

koncerty

03.08.2002

Voyage 51
20-21 lipca 2002, Warszawa, Paragraf 51

Polski festiwal muzyki progresywnej

Doktorek: A było to tak: w trzeci weekend lipca 2002 roku, w warszawskim klubie Paragraf 51 odbył się Voyage 51, nowopowstały festiwal, którego głównym założeniem jest prezentacja młodej, undergroundowej sceny art-rockowej i prog-metalowej w Polsce. Przyznam się szczerze, że przed imprezą znane mi były dokonania zaledwie jednego z sześciu zapowiadanych zespołów, jednakże powodowany ciekawością i jak się później okazało, wysokim poziomem artystycznym poszczególnych koncertów, miałem przyjemność uczestniczyć w całości przedsięwzięcia. Impreza odbywała się we wnętrzu starego bunkra na terenie stadionu „Skra”. Miejsce to, o ile jeszcze nienajgorzej położone i posiadające całkiem miłą atmosferę, charakteryzowało się niestety fatalną akustyką, co też było największym mankamentem tej imprezy…

Dobasisko: Się zgadza, pragnąłbym tylko dodać, iż wystrój klubu jest mocno industrialny i całkiem sympatyczny. Tam to powinny młócić kapele w rodzaju mocarzy industrial metalu typu Schnitt Acht, choć wspomniana już akustyka jest generalnie wrogiem cięższych brzmień. Poza tym na uwagę zasługuje niska, jak na Warszawę, cena piwa - 5 zł (odbili to sobie z kolei na półtora litrowej mineralce :-)

Dzień Pierwszy

Doktorek: Festiwal rozpoczął, z zaledwie półgodzinnym opóźnieniem, Fatal Tragedy z Brzeska - zespół złożony z bardzo młodych muzyków, wykonujących techniczny prog-metal z wpływami thrash’u i fusion. Wbrew nieco ironicznej nazwie, grupa zaprezentowała się całkiem udanie, a pokręcone i ciężkie utwory spod znaku Meshuggah na niejednym zrobiły spore wrażenie. Najmocniejszym punktem Fatal Tragedy były niewątpliwie niebanalne umiejętności techniczne poszczególnych członków zespołu (a w szczególności, skupiającego na sobie całą niemal uwagę gitarzysty), trochę gorzej było natomiast ze zgraniem i stroną kompozycyjną… Niepotrzebnie także w ostatnim utworze wspomniany gitarzysta zaczął śpiewać, co trochę popsuło ogólne wrażenie, sam koncert zaliczam jednak do udanych, tym bardziej, że grupa już teraz prezentuje spory potencjał, a ma jeszcze mnóstwo czasu na nadrobienie mankamentów i dopracowanie repertuaru. Niewątpliwie przy obecnym zaangażowaniu muzyków, Fatal Tragedy jest zespołem rokującym duże nadzieje na przyszłość…

Dobasisko: Się zgadza. Sam początek występu zaliczyć należy do fatalno-tragicznych, bo basiście zerwała się struna, mimo to chłopoki podeszli do całej sprawy z luzem, tudzież jajem. Chwała im za to, zaś szczególna porcja adoracji trafić winna do gitarzysty Rushdreama. Jestem naprawdę pod wrażeniem muzycznego warsztatu tego pana.

Doktorek: To racja… a po szybkiej wymianie sprzętu mogliśmy zobaczyć na scenie miejscowy Naamah, grupę prezentującą mieszankę gotyckiego metalu z progresywnymi naleciałościami, która jednak wypadła zdecydowanie najsłabiej tego wieczoru. Zespół, posiadający w swym składzie dwóch gitarzystów, całkowicie przegrał walkę z nagłośnieniem, dzięki czemu przez cały występ z głośników dobiegała jedynie skomasowana ściana hałasu, zza której bardzo sporadycznie przebijały się inne, pojedyncze dźwięki. Ogólne wrażenie psuły także, śpiewające nieczysto i bardzo monotonnie wokalistki, co szczególnie dało się odczuć w zupełnie niepotrzebnym coverze Nightwish, zagranym na bis. Dużo lepiej bowiem wypadły zaserwowane nam pod koniec nowsze kompozycje, które zdradzają wyraźnie prog-metalowe inklinacje członków zespołu. I właśnie one (z doskonałym „Noli Me Tangere” na czele), plus spora żywiołowość i spontaniczność grupy, były chyba najjaśniejszymi punktami ich występu.

Dobasisko: Się zgadza. Czuję się w tym miejscu wybitnie zawstydzony, bo lwią część występu przespałem na kanapie na tyłach klubu. Zbudził mnie cover Nightwish - dokładniej "She Is My Sin" z płyty „Wishmastah” - dobrze odegrany, ale nienajlepiej odśpiewany - no ale trudno w końcu dorównać Tarji Turunen. Niezależnie od oceny występu Naamah (do której nie jestem uprawniony) chciałbym złożyć wielką kontrybucję na ręce gitarzysty Adama "Kalisza" Kaliszewskiego, będącego głównym organizatorem Festu ( z całym szacunkiem dla pozostałych organizatorów - in alphabetical order - Michała "Booli" Bułczyńskiego, Wojciecha "Druida" Kutyły, tudzież Grzegorza "Gancza" Ganczewskiego) - świetna robota. Nowy materiał Naamah, z tego co słyszałem na Prognichu IV jest naprawdę dobry i z radością usłyszałbym go z wydanego, srebrzystego, oryginalnego krążka.

Doktorek: Na ostatni tego dnia Forgotten przyszło nam całkiem długo poczekać, ale opłaciło się… Po pierwsze dlatego, że grupa zabrzmiała naprawdę przyzwoicie od strony technicznej, a po drugie, ponieważ posiadający już przecież spore doświadczenie muzycy dali naprawdę porywający koncert. Dojrzałe i interesujące kompozycje, w umiejętny sposób łączące elementy tradycyjnego art-rocka z bardziej metalowymi brzmieniami i popisowa gra sekcji to zdecydowanie największe atuty zespołu, choć pozostałe elementy ich muzyki prezentowały się również interesująco. Trochę słychać było brak dobrego wokalisty, jednakże występujący w tej roli basista, Tomek Szmidt, sprawował się co najmniej przyzwoicie. Tym bardziej, że Forgotten postawili w głównej mierze na instrumentalne kompozycje, co wyszło chyba wszystkim na dobre, bowiem w tych zespół spokojnie równa się ze światową czołówką. Piorunujące wrażenie zrobiła przygotowana specjalnie z myślą o festiwalu, kompozycja na bas i perkusję, ale pozostałe niewiele jej ustępowały, tak więc nawet mimo małej wpadki w środku występu, zaliczam ten koncert do bardzo udanych.

Dobasisko: Taaaaa... Forgotten to był prawdziwy „killer” tego wieczoru. Polecam wszystkim demówkę zespołu – "Legenda", o której coś by trzeba napisać na Caladanie, jeśli kapela się zgodzi. Na wspomnienie zasługuje zapewne świetne, luzackie zachowanie się Marcina (tak, tak - tego od Abraxas) za klawiszami, tudzież gitarowego Przemka. Mogliby chłopoki bardziej popracować nad textami, ale i tak jest zacnie. Uroczy progmetal z małymi (takimi tyci, tyci - wpływami folku :-)) - warto posłuchać.

Doktorek: Niestety nie odbyło się zapowiadane przez organizatorów jam session, tak że, chcąc nie chcąc, występ Forgotten stał się dla wszystkich zwieńczeniem pierwszego dnia festiwalu.

Dzień Drugi

Doktorek: Nie będę ukrywał, że rozpoczynająca drugi dzień imprezy warszawska formacja Indukti zrobiła na mnie naprawdę duże wrażenie. Ze swoją ciężką i mroczną muzyką, umiejętnie łączącą progresywne smaczki z masywnymi, hipnotyzującymi riffami i świetną grą skrzypiec zespół idealnie trafił w mój gust. Słychać w ich twórczości inspiracje King Crimson, ale także naleciałości grup, stawiających bardziej na klimat, takich jak Tool, czy Neurosis, dzięki czemu ich muzyka niesamowicie wciąga. Jeśli dodamy do tego całkiem przyzwoite brzmienie i dobre wykonanie oraz żywiołowe reakcje publiczności, to wniosek nasuwa się jeden: Indukti zaprezentowało się najbardziej kompletnie ze wszystkich występujących dotychczas grup, prezentując naprawdę wysoki poziom i spore umiejętności. Jedyne czego żałuję, to że po koncercie nie mogłem kupić ich płyty, bowiem w moim odczuciu zespół mógłby już teraz rozpocząć „profesjonalną” działalność, tym bardziej, że z taką muzyką chyba i tak nie mają co liczyć na komercyjny sukces…

Dobasisko: Się zgadza. Indukti to kapela doskonale rozumiejąca, że darcie mordy warto sobie darować dla muzyki, pięknej muzyki. Ten (w uproszczeniu) metalizujący Komitet Centralny wybitnie przypadł mi do gustu. Sam chciałbym dorwać płytkę kapeli, tym bardziej, iż reprezentacja Pawn Hearts specjalnie przybyła na ten występ , poinformowała mnie (w osobie Cozy'ego), że rzeczona płytka to tylko kwestia czasu. Oby jak najkrótszego. Pewnie najazd ekipy pehowców ;-) zadecydował o tym, iż Indukti był zespołem wybitnie mocno oklaskiwanym i w efekcie bisującym. I bardzo dobrze zważywszy na poziom serwowanej muzyki. Uwagę widowni skupiała zapewne skrzypaczka Ewa, ale i reszta ansambla godnie reprezentowała. Zespół wybrzmiewał zaskakująco udanie co, być może, zaliczyć trzeba na konto przytarganego ze sobą akustyka.

Doktorek: A zanim zdążyliśmy dojść do siebie po koncercie Warszawiaków, na scenie zainstalował się Anamor, grupa z Płocka, wykonująca lekką i przyjemną odmianę art-rocka w stylu chociażby rodzimego Quidam. Proste, ciepłe melodie, rozbudowane partie instrumentalne i, co bardzo pozytywnie odróżniało grupę na tle pozostałych wykonawców, wreszcie dobry wokal, to podstawowe wyznaczniki ich stylu. Muszę przyznać, że muzyki Anamor słuchało mi się bardzo przyjemnie, tym bardziej, że z każdym następnym utworem zespół prezentował się coraz lepiej: kompozycje stawały się ciekawsze i bardziej emocjonalne, pojawiało się więcej interesujących rozwiązań i solówek, a wokal zaczął odgrywać coraz większą rolę… Innymi słowy Anamor udało się doskonale stopniować napięcie ich występu i umiejętnie uwypuklić wszystkie największe atuty zespołu, tak że w rezultacie pozostawili po sobie bardzo miłe wrażenie.

Dobasisko: Ponieważ nie trawię muzycznej maniery Quidam, ani temu podobnych dźwięków występ Aragorna ;-) spędziłem w ogródku przy kiełbasce i zacnym towarzystwie. No to tyle "w temacie" :-).

Doktorek: Na sam koniec na scenie pojawił się zespół Bronx z Wojkowic. Oglądając ich występ nasuwały mi się jednak podobne refleksje, jak podczas koncertu Namaah poprzedniego dnia. Po raz kolejny bowiem okazało się, że w klubie Paragraf 51 po prostu nie daje się nagłośnić zespołu, w którym pracują dwie gitary. I nawet mimo heroicznych wysiłków zespołu ich bardzo techniczny i bazujący na thrash’u prog-metal z pozycji widza wydawał się jednym wielkim łomotem. Do tego dochodziły znów kiepskie wokale i dość późna pora występu… A szkoda, bo z tego co podpatrzyłem, zespół prezentował naprawdę spore umiejętności, a rodzaj muzyki jaki wykonywali niejednemu mógłby się podobać…

Dobasisko: Się zgadza, acz nie do końca. Muzykę Bronxu łyknąłem w wielkiej obfitości przed samym festem, więc ów wielki łomot miał dla mnie zarysy znanych już kompozycji. Powiem tyle, iż ze stricte metalowego punktu widzenia występ dosłownie urywał dupę. Strasznie mi brakowało w tym momencie płyty pełnej metali, którzy ruchami głową, a zwłaszcza długimi włosami robią za stado wentylatorów. Bo to był proszę Państwa czad jak się patrzy! Szczególnie chcę tu uhonorować szalejącego za bębnami Rogola, który miażdżył dowolnego garmana występującego na feście udowadniając, iż skomplikowane, rytmiczne podziały to absolutny punkt wyjścia dla wszelkiej progmetalowej cyberiady. Kapela wypadła znacznie ostrzej i drapieżniej niż na udokumentowanych nagraniach, radując serce starych tharshowców, tudzież serwując małe kawałeczki z twórczości takich jednych nieudaczników z USA, nazywających się Dream Theater :-) Naprawdę ostre i dobre zakończenie festiwalu.

Doktorek: No i właśnie tak oto skończył się Voyage 51... Muszę powiedzieć, że jak na imprezę bez wielkich gwiazd, festiwal wypadł naprawdę znakomicie i pozostawił po sobie masę pozytywnych wrażeń. Warto w tym miejscu zwrócić szczególnie uwagę na sprawną organizację, miłą atmosferę oraz dużą różnorodność i wysoki poziom artystyczny poszczególnych zespołów… Cóż, pozostaje tylko życzyć sobie więcej takich imprez i mieć nadzieję na kolejną, jeszcze lepszą odsłonę festiwalu za rok…

Dobasisko: Nic dodać, nic ująć. Dziękuję zespołom i wspaniałej publice. Może się powtórzę, ale inaczej nie mogę zakończyć: atrakcji mieliśmy kupa - kto nie był ten dupa ! ;-)))

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.