ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 28.03 - Warszawa
- 05.04 - Katowice
- 06.04 - Łódź
- 06.04 - Gdynia
- 11.04 - KRAKÓW
- 12.04 - ŁÓDŹ
- 26.04 - GDAŃSK
- 12.04 - Kraków
- 13.04 - Ostrowiec Świętokrzyski
- 19.04 - Gdańsk
- 20.04 - Chorzów
- 26.04 - Ostrów Wielkopolski
- 27.04 - Wrocław
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 12.04 - Olsztyn
- 13.04 - Bydgoszcz
- 12.04 - Kraków
- 20.04 - Bielsko Biała
- 21.04 - Radom
- 22.04 - Kielce
- 13.04 - Warszawa
- 14.04 - Białystok
- 25.04 - Poznań
- 26.04 - Szczecin
- 27.04 - Koszalin
- 28.04 - Gdynia
- 14.04 - Warszawa
- 16.04 - Gdańsk
- 17.04 - Kraków
- 14.04 - Radzionków
- 20.04 - Gomunice
- 25.04 - Bielsko-Biała
- 18.04 - Rzeszów
- 20.04 - Lipno
- 24.04 - Warszawa
- 25.04 - Kraków
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
 

koncerty

07.02.2004

Anathema/Amplifier/Green Carnation/Corruption - 31.01.2004, Kraków

Dwa miesiące po akustycznej trasie rudzielce w osobach Danniela i Vinncenta Cavanagh ponownie zawitali do Polski.

Do genialnej dwójki dołączył kolejny pan o ognistych włosach James Cavanagh oraz Les Smith i John Douglas. Ten układ muzyków tworzy nam zespół wyjątkowy, potrafiący wycisnąć ze słuchacza wszelkie możliwe emocje - od radości przesyconej energią dzięki, której skaczemy pod sceną jak szaleńcy do wzruszeń, które powodują potok łez... Mowa oczywiście o Anathemie, która dnia 31.01.2004 wraz z trzema innymi zespołami zagrała dla nas koncert w studiu TVP na Krzemionkach w Krakowie. Ale powolutku... zacznijmy od początku...

Już o godzinie 15:00 byłem w studiu, wróciły wspomnienia... otóż w kwietniu 2003 roku miałem przyjemność brać udział w 4 niesamowitych koncertach z Johnem Wettonem i Areną na czele. Przypomniało mi się jak cudownie było, jak klarownie wszystko brzmiało, jak setki świateł mieniło sie w kolorach tęczy... Już sama otoczka zapewniała spore wrażenia, a jak uzupełnimy to o muzykę to mamy istny raj na ziemi..:)

Jako pierwszy wystąpił zespół Corruption, rodzimy przedstawiciel stoner rocka, w skrócie - sex, drugs & rock n' roll w odrobinę cięższym wydaniu. Koncert poprzedzony został zabawnym intro zaczerniętym z filmu "From Dusk Till Dawn" Roberta Rodrigueza - "Pussys! We have white pussys, yellow pussys, black pussys, chicken pussys!" itd.. ;-) Wyskoczyło pięciu zabawnych młodzieńców i zaczeli grać. Właściwie bez większych fajerwerków, dosyć melodyjne, mocne granie z przyzwoitym wokalem zdołało rozruszać publiczność. Ale! Cały, ponad godzinny występ był na jedno kopyto, znawcą nie jestem, jednak miałem wrażenie, że każdy utwór bazuje na podobnych zagraniach, riffach... Panowie! Jest energia, chęć i siła, ale brakuje pomysłowości... Generelnie jednak nie mam większych zastrzeżen.

Po koncercie zrobiło mi się bardzo gorąco, temperatura i ciśnienie podskoczyło mi do poziomu groźnego dla zdrowia człowieka... dlaczego? - "Hi Danny! My Name is Maciek, and I would like to make interview with you...", ale o tym już w innym dziale... :-)

Nie zdążyłem dobrze ochłonąć a już rozpoczynał sie kolejny koncert... Na scenę wybiegli muzycy z zespołu Green Carnation! Profesjonalizm - to podstawowe określenie jakie przychodzi mi na myśl wspominając ten show. To był niewątpliwie najlepiej nagłośniony koncert wieczoru! Każdy najdrobniejszy szczegół, dźwięk pieścił moje uszy. Każdy! Zaczeli od numerów z "A Blessing in Disguise", nie pytajcie jakich, bo po prostu nie pamiętam... stałem jak wryty ze szczęką na poziomie podłogi... Dostawałem oczopląsu - to Kobro walący w bębny jak oszalały, to Sordal wyciskający siódme poty ze swojego basu. Tchort - mózg Green Carnation nie wyróżniał się, właściwie stał w cieniu kolegów. Największe wrażenie zrobił młody, 23 letni Michael S. Krumins, który gra z zespołem dopiero od tej trasy. To co ten chłopak wyczyniał na gitarze zapierało dech w piersiach, oczy wychodziły z orbit, a uszy były w niebie ;-) Niesamowita lekkość i swoboda gry! Brawo! Apogeum
nastąpiło kiedy Nordhus - świetny wokalista zapowiedział [baczność] "Light Of Day, Day Of Darkness" [/baczność] - największe dzieło Tchorta! Zagrali tylko fragment, ok 25 minut [sic!]. Nie jestem w stanie opisać co się ze mną działo... Pomyślałem sobie wtedy, że wieczór mógłby się już właściwie skończyć...

... ale dobrze, że tak się nie stało :-) Po dość długiej przerwie spowodowanej małymi problemami technicznymi na scenę wyskoczył zespół Amplifier. Jaki zespół?! No właśnie, nikt z publiczności nie wiedział co kryje się pod tą nazwą... i dobrze, bo zaskoczenie było przeogromne!!! Trzech angoli - Sel Balamir odpowiedzialny za wokal i gitarę z dziesiątkami efektów, Neil Mahony grający na basie + oczywiście masa efektów i filigranowy Matt Brobin grający na perkusji. Tak pierdo... przepraszam... przypieprzyli, że zapomniałem jak się nazywam... To miało znamiona progresywnego rocka, radioheadowych
odjazdów, nawet Toola można było usłyszeć... a to wszystko ubarwione nieco psychodeliczną otoczką. Mimo wszystkich wyczuwalnych wpływów zespół ma swoj styl, nieprzeciętny i cholernie ujmujący. Grali przy bardzo skromnej oprawie - pare świateł + coś a'la światełka choinkowe rozłożone wzdłuż sceny, którą rządził charyzmatyczny Sel! Nie dość, że facet świetnie śpiewa, wie co to gitara i potrafi to wykorzystać, to jeszcze ma w sobie coś takiego co skupia na nim uwagę, nie potrafię
tego opisać, ale wydawało się, że scena to jego żywioł. Zagrali chyba cały materiał z ostatniego i jak się okazało jedynego ich albumu... no proszę kolejni genialni debiutanci? O Tak! Chciałem, żeby ten koncert się nie kończył... Sel na oficjalnym forum zespołu był pełen podziwu dla polskiej publiczności, za to, że staliśmy 8 godzin (dwa razy to podkreślił) bez jedzenia i picia... Proszę Pana... dla takiej muzyki to ja i 24 godziny mogę stać nie pijąc i nie jedząc!!! Niesamowity występ, wręcz objawienie! Drogi Amplifierze, właśnie zyskaliście kolejnego fana! :-)

Po tych emocjach spotęgowanych dodatkowo przez złapanie pałeczki perkusyjnej rzuconej przez Matta Brobina (Yeah! w końcu jakaś inna pamiątka z koncertu, prócz autografów :-) ) udałem się na mały odpoczynek, w końcu za chwile miał zacząć grać ten najważniejszy zespół wieczoru. Po 30 minutowych przygotowaniach, w których dwoił się i troił Danny Cavanagh (to bez wątpienia główna postać zespołu) zgasły światła i zaczęło się!!! "Harmonium", "Balance" i "Closer". Bardzo spokojny, wręcz senny początek, nie wiem czy to dobrze... No ale to w końcu koncert promujący "A Natural Disaster" - ostatni, nienajlepszy moim skromnym zdaniem album. Jednak wszystko zagrane wzorcowo, przyznać trzeba, że bardzo się starali i to się czuło. Tego wieczoru repertuar zdominowały głownie spokojne utwory - "Are You There" - prześlicznie zaśpiewane
przez Danny'ego, "Temporary Peace" oraz "Inner Silence" i "One Last Goodbye", zawsze czekam na te dwa utwory - najbardziej wzruszające jakie kiedykolwiek słyszałem... płakałem... po raz kolejny... "Parisienne Moonlight" i "A Natural Disaster" zaśpiewane przez uroczą Lee Douglas. Czarujące i powalające wykonanie. Były i ostrzejsze fragmenty z wyróżnieniem "Pulled Under a 2000 meters per second" czy "Panic"... koncert zmierzał do końca... ale to Anathema, zespół
uwielbiający Polskę! Oczywiście, że będzie bis! ;-) Tylko kto się spodziewał takiego właśnie? "Sleeples", "Dying Wish"
zagrane z taką furią i powerem jak nigdy! Vinncent nie śpiewa, on wrzeszczy, jego krzyk przeszywa zgromadzoną publicznośc, ta szaleje na całego... Covery? Jasne, był "Albatros" Fleetwood Maca, było "Shine On" wiadomego zespołu... jak to? "Shine On"??? Zrobiło mi się ciepło na sercu... jednak po chwili utwór płynnie zmienił się w... "Fragile Dreams"!!!

"Countless times I trusted you, I let you back in, Knowing...
Yearning..."

Wszyscy, bez wyjątku, śpiewali, nawet Kjetil Nordhus z Green Carnation! Ale to jeszcze nie koniec... po chwili wszystkich  opanowało bardzo przyjemne odrętwienie - "Comfortably Numb" odśpiewane na dwa głosy, jak to kiedyś robił Roger Waters z Davidem Gilmourem... no i solo gitarowe na koniec...


Czy można wyobraźić sobie lepsze zakończenie? Nie sądzę! Wspaniały koncert, wspaniały wieczór, ale czy aby na pewno Anathema była gwiazdą wieczoru...? Dla wielu z pewnością, ale nie dla mnie...! AMPLIFIER!!!


P.S.: Chciałbym bardzo podziekąwać Asi Sz. Bez jej pomocy, ten wieczór nie byłby tak piękny! Dziękuję również wszystkim wariatom z OTW!!! :D

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.