ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Mason, Nick ─ Nick Mason's Fictitious Sports w serwisie ArtRock.pl

Mason, Nick — Nick Mason's Fictitious Sports

 
wydawnictwo: Harvest Records 1981
 
1. Can't Get My Motor To Start (Bley) [03:39]
2. I Was Wrong (Bley) 4:12
3. Siam (Bley) [04:48]
4. Hot River (Bley) [05:16]
5. Boo To You Too (Bley) [03:26]
6. Do Ya (Bley) [04:36]
7. Wervin' (Bley) [03:58]
8. I'm A Mineralist (Bley) [06:16]
 
Całkowity czas: 35:32
skład:
Nick Mason – Drums, Percussion. Carla Bley – Keyboards. Chris Spedding – Guitars. Steve Swallow – Bass Guitar. Michael Mantler – Trumpet. Robert Wyatt – Vocals. Karen Kraft – Vocals. Gary Windo – Tenor and Bass Clarinet, Flute, Additional Vocals. Gary Valente – Trombones, Additional Vocals. Howard Johnson – Tuba. Terry Adams – Piano, Harmonica, Clavinet. Carlos Ward – Additional Vocals. D. Sharpe – Additional Vocals. Vincent Chancey – Additional Vocals. Earl McIntyre – Additional Vocals.
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,2
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,15
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,12
Arcydzieło.
,2

Łącznie 32, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Ocena: 8 Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
02.04.2011
(Recenzent)

Mason, Nick — Nick Mason's Fictitious Sports

(Między "Barrett" a "Fictitious Sports" swoje solowe płyty w roku 1978 wydali najpierw Rick Wright - recenzja tutaj: http://www.artrock.pl/recenzje/2549/wright_richard_wet_dream.html - a półtora miesiąca później David Gilmour - stosowna recenzja tu: http://www.artrock.pl/recenzje/2753/gilmour_david_david_gilmour.html)

Nick Mason był tym muzykiem Pink Floyd, który na nagrania poza macierzystym zespołem zdecydował się najpóźniej. Czemu na dłuższą metę trudno się dziwić: dla Floydów perkusista komponował niewiele, a jeśli już, mieliśmy do czynienia albo z kolażem różnych nagrań („Speak To Me”), albo ze studyjnymi wprawkami na perkusji („The Grand Vizier’s Garden Party”). Bardziej angażowało go uzupełnianie cudzych pomysłów, tworzenie samej struktury kompozycji, ozdabianie gotowych nagrań efektami dźwiękowymi.

Pierwotnie miał nagrywać płytę solową w Ameryce; przymierzał się do nagrań już pod koniec lat 70., gdy Pink Floyd zrobił sobie przerwę po trasie „In The Flesh”. Wtedy zaprzyjaźniona pianistka jazzowa, Carla Bley, wysłała mu taśmę z nowymi kompozycjami; nie były to nagrania stricte jazzowe, łączyły w sobie elementy rocka, funku, jazzu. Masonowi taśma się bardzo spodobała, tyle że w międzyczasie zespół zebrał się do pracy nad „The Wall”. Gdy Nick zakończył nagrywanie swoich partii – w listopadzie 1979 zjawił się w Nowym Jorku i z Carlą Bley oraz całym plutonem muzyków sesyjnych (głównie jazzmanów, choć był też rockowy gitarzysta Chris Spedding i kiedyś perkusista, a wtedy już głównie wokalista Robert Wyatt) przystąpili do pracy. Ich efekty słuchacze poznali dopiero w lutym 1981.

Nie do końca wiadomo, czemu Nick Mason wydał właśnie taki album. Jedynie chwilami mający coś wspólnego ze stylem Pink Floyd, mieszający jazz, rock, funk, rock’n’roll, czasem groteskowy, czasem żartobliwy. Czy rzeczywiście dlatego, że spodobała mu się muzyka Carli Bley? Czy może raczej dlatego, że, jak w swojej monografii pisze Wiesław Weiss, obawiał się poważnie o swoje stanowisko w Pink Floyd – wszak Rick Wright już został z zespołu wyrzucony, a niektóre partie perkusji na „The Wall” nagrali muzycy sesyjni, więc Mason miał powody obawiać się, że jako następny poleci za burtę – i chciał udowodnić pozostałym muzykom, że jest dobrym instrumentalistą i poradzi sobie w bardziej skomplikowanej technicznie jazzrockowej stylistyce? To wie jedynie sam Nick. Jedynie Nick wie też, dlaczego płytę firmuje wyłącznie jego nazwisko, choć całość tekstów i muzyki stworzyła Carla Bley. Zresztą niektórzy twierdzą, że tak naprawdę „Nick Mason’s Fictitious Sports” to nie tytuł płyty, a raczej nazwa firmującego ją efemerycznego zespołu.

Sam Nick wydaje się nie przepadać za tą płytą. Uważa ją bardziej za swoiste ćwiczenie, wprawkę, za lepszy album uważając późniejsze o cztery i pół roku „Profiles”. Zresztą do obu swoich albumów perkusista wydaje się mieć stosunek dość obojętny: na srebrnych płytkach ukazały się one prawdopodobnie tylko w Japonii. Zresztą, od lat nie są w ogóle wznawiane.

Szkoda. Bo „Nick Mason’s Fictitious Sports” to bardzo interesująca płyta. W przeciwieństwie do „Profiles” – płyty nierównej, zawierającej momenty bardzo udane i bardzo przeciętne – jest albumem o bardzo wyrównanym poziomie, zwięzłym (36 minut), spójnym.

Mieszanka jazzu, rocka i surrealistycznego humoru sprawia, że płyta ta nieco przypomina nagrania zespołów z Canterbury; ten trop wydaje się potwierdzać obecność Roberta Wyatta, głównego wokalisty w większości kompozycji. Tak naprawdę z Pink Floyd kojarzy się jedynie bardzo udana, klasyczna progrockowa ballada „Hot River”. Z efektowną, bardzo gilmourowską w klimacie solówką gitary Chrisa Speddinga. Pozostałe kompozycje są już z innej bajki. Nad częścią utworów wyraźnie unosi się duch Franka Zappy. Takie „Boo To You Too” – swoista zachęta dla muzyków, by ci zaczęli gwizdać na niechętną publiczność – to podany w bigbandowym stylu trochę groteskowy rock’n’roll z krótkimi, ciekawymi solówkami na gitarze. Mnie kojarzy się z płytą Franka „The Best Band You Never Heard In Your Life”. Zappowski kabaret absurdu przywołuje na myśl “Can’t Get My Motor To Start” – surrealistyczna historia próby uruchomienia niedziałającego samochodu, kończącej się jego całkowitym zniszczeniem. Coś z podobnego groteskowego nastroju jest też w opowieści o spotkaniu sceptyka z życiem pozaziemskim ukrytym pod postacią muzyki – „I Was Wrong”. Chociaż tutaj wkrada się też nieco funku; ten funk jeszcze mocniej słychać w „Wervin’”, z długim solem na trąbce. „Siam” to utwór dość niesamowity: tajemnicza linia basu, nieco orientalizujące partie instrumentów klawiszowych, powściągliwa recytacja Roberta Wyatta, fajny gitarowy riff, do tego jazzowe improwizacje… Wciągające. Jest jeszcze ulotna ballada „Do Ya”, ładnie wzbogacona partiami instrumentów dętych, i intrygujące, minimalistyczne „I’m A Mineralist”, z fragmentami przywodzącymi na myśl repetycyjne kompozycje Philipa Glassa (którego nazwisko zresztą pada w tekście), z klasycyzującymi fragmentami.

Intrygujący to album. Mieszanka przeróżnych elementów: groteski, rocka, kabaretu, jazzu, funku, współczesnej (i nie tylko) muzyki klasycznej. Z Nickiem Masonem grającym chwilami skomplikowane partie (zresztą dość wyeksponowane – spora część utworów opiera się na mocno eksponowanej pracy sekcji rytmicznej), zaskakującym finezją i techniką. Najbardziej rockowa płyta w dorobku Carli Bley (jeśli spodobało się „Nick Mason’s Fictitious Sports”, polecam surrealistyczną jazzrockową operę „Escalator Over The Hill”). I tylko szkoda, że do tych nagrań tak trudno dotrzeć. Bo to naprawdę bardzo dobra płyta.
 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.