ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 21.06 - Sosnowiec
- 22.06 - Warszawa
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
- 11.08 - Kraków
 

koncerty

15.06.2023

HARD ROCK HEROES FESTIVAL, Kraków, Tauron Arena, 12.06.2023

HARD ROCK HEROES FESTIVAL, Kraków, Tauron Arena, 12.06.2023

Potężną dawkę hard rocka najwyższej próby dostali fani w miniony poniedziałek w krakowskiej Tauron Arenie. No ale nie mogło być inaczej, skoro impreza nazywała się Hard Rock Heroes Festival, a jej główną gwiazdą było Deep Purple…

Niestety, przez splot niezbyt szczęśliwych dla mnie zdarzeń, udało mi się dotrzeć do przestronnej krakowskiej hali dopiero pod koniec występu polskiej formacji 1One, która wieńczyła swój koncert stylową balladą z ładnym gitarowym solo. Trudno też było, choćby przez tych parę chwil, nie zauważyć luzu i fajnego kontaktu z publicznością ich frontmanki, Sylwii Dziardziel. Gwoli kronikarskiego obowiązku dodam tylko, że festiwal, punktualnie o 16, otworzyła też rodzima formacja, Slave Keeper.

Trzeciego reprezentanta Polski na krakowskiej scenie oglądałem już od początku. Widziałem Kruka w czasach, gdy jeszcze nie współpracował z Wojtkiem Cugowskim. Ich wspólna płyta Be There zrobiła jednak na mnie duże wrażenie i z ogromnymi nadziejami czekałem na ten występ. I nie zawiodłem się, bo materiał z tego albumu zdominował ich występ, rozpoczęty od rozpędzonego Rat Race i zakończony The Invisible Enemy. A w środku były jeszcze między innymi, kapitalny i nośny Dark Broken Souls, ze śpiewanym przez publiczność refrenem, i mocno progresywny To Those in Power. Kruk czuł się na scenie jak ryba w wodzie, bardzo pewnie i do tego ze sporą swobodą. Piotr Brzychcy z uśmiechem na twarzy odpalał kolejne gitarowe figury, zaś Wojtek Cugowski nie tylko śpiewał z dużym czuciem ale też miał badzo ciepły kontakt z zebranymi. Ujął mnie swoją skromnością, gdy w pewnym momencie stwierdził, jakim zaszczytem jest dla niego obecność na tej scenie, wszak zwykle bywa na tej hali z tej drugiej strony. Przypomniał też wszystkim o spotkaniu po koncercie…

Na występ grupy Jorn czekałem jak kania dżdżu. Widziałem ich już dwa razy, ale obcowanie z charyzmatycznym Jornem Lande, którego wokal to absolutna ekstraklasa hard rocka, zawsze daje satysfakcję. Nie inaczej było w poniedziałkowy wieczór. Z pewnością muszą go „kochać” wszyscy fotografowie, bowiem wokalista co jakiś czas przyjmował bardzo stabilną, charakterystyczną pozę z zaczepnym wzrokiem i rogatym gestem dłoni w stylu Dio. Przede wszystkim jednak kapitalnie śpiewał z rockowym zadziorem i specyficznym „yeeeeaaahh”. Zespół zaczął od dwóch numerów z ostatniej autorskiej płyty, Over the Horizon Radar (Black Phoenix, Ode to the Black Nightshade), z jego repertuaru były też Life on Death Road, Lonely Are the Brave, Young Forever czy Blacksong. Jednak, jak to zwykle u Jorna, nie mogło zabraknąć coverów. Poleciały zatem klasyki hard’n’heavy grane niegdyś przez Black Sabbath (Mob Rules), Whitesnake (Bad Boys) czy Dio (Rainbow in the Dark), które fantastycznie wpasowały się w klimat i charakter imprezy.

Punktualnie o 20.30 swój godzinny set rozpoczęła prawdziwa legenda hard rocka – szkocki Nazareth. Intro wprowadzające w koncert pokazywało ich korzenie, wkrótce jednak odpalili na początek Miss Misery z klasycznego Hair of the Dog (z niego też zagrali później utwór tytułowy i Changin' Times) przypominając, że przede wszystkim będą tu przemawiać uniwersalnym językiem hard rocka. Oni też sięgnęli po covery, takie jak This Flight Tonight Joni Mitchell, Beggars Day Crazy Horse czy wreszcie obowiązkową balladę Love Hurts, dzięki której formacja znana jest szerszemu odbiorcy. A skoro przy takich radiowych killerach jesteśmy, nie zabrakło też Dream On. Warto odnotować przy okazji świetną formę dwupokoleniowej sekcji rytmicznej – jedynego oryginalnego członka formacji, basisty Pete’a Agnew oraz perkusisty i zarazem jego syna, Lee Agnew. Klasę sceniczną trzymał też trzeci wokalista formacji, Carl Sentence.

Punktualnie o 22 wyszli Oni. Wiem, że już kilkukrotnie obiecywali ostatnie koncerty i ostatnie trasy. Także i u nas. A jednak ciągle do Polski wracają ciesząc fanów. Tych, być może z powyższych powodów, nie było tym razem najwięcej, jednak atmosfera występu, forma zespołu i sam fakt obcowania z żyjącą ikoną rocka, dały mi dużo radości. W ostatnich latach, przy okazji ich występów, zawsze gorąco komentowaną kwestią jest forma wokalna Iana Gillana (zwykle w stylu: „to już nie to, co kiedyś”). Pójdę pod prąd i spojrzę na to w nieco inny sposób. Tak, biologii się nie oszuka. Tak, Gillan tego wieczoru był najmniej „żywotnym” wokalistą podczas festiwalu. Jego krótkich kroczków, spokojnych i statecznych ruchów i wreszcie ciężko łapanego oddechu trudno było nie zauważyć… A jednak do dziś dumny jestem z tego, że mogłem usłyszeć na żywo, w jego wykonaniu, takie perły jak Highway Star, Perfect Strangers, Space Truckin’, Smoke On The Water czy Hush, bo one wszystkie tego wieczoru wybrzmiały. Z tego, że będę mógł, może kiedyś, pochwalić się wnukom, iż słyszałem je z tym głosem, być może faktycznie już po raz ostatni nad Wisłą. Tak sobie pomyślałem, jeszcze w trakcie koncertu, że to prawie już 80-letni pan, który nie zważa na upływający czas i robi to, co kocha najbardziej. A że przy okazji daje jeszcze sporo szczęścia innym…

Koncert oczywiście ciągnęli wiecznie uśmiechnięci Roger Glover z charakterystyczną chustą na głowie i okularami słonecznymi, Ian Paice za bębnami, Don Airey z obowiązkowym solo z wplecionymi wątkami Chopinowskimi i Mazurkiem Dąbrowskiego oraz jedyny młokos wśród nich, Simon McBride, który fantastycznie podgrzał atmosferę przed odpaleniem riffu wszechczasów w Smoke On The Water. Atrakcyjności występu, w którym wybrzmiało jeszcze choćby cudne When a Blind Man Cries i na zupełny koniec Black Night, dodawało kilka kamer, które pokazywały muzyków na dużym ekranie (w przypadku wcześniejszych artystów, widniało tam tylko ich logo).

Przemiłe wydarzenie, okraszone do tego sprawną organizacją, ściśle kontrolowanym harmonogramem i bogatym, festiwalowym merchem (koszulki wymiatały i pewne rozmiary szybko się rozeszły!) w bardzo atrakcyjnych cenach.

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.