Jak każdy koncert - to mogę śmiało napisać - występ Joseph Magazine po prostu oszałamia. Nie wiem ile ci ludzie mają w sobie pokładów energii. Za każdym razem jest jej coraz więcej. Czują się na scenie coraz bardziej pewnie i za każdym razem dają takiego ognia, jakiego wcześniej nawet sobie nie wyobrażaliśmy.
Dzisiejszy występ ciężko uznać za najlepszy w karierze zespołu, ale na pewno był dopracowany i udany. Co prawda technika zastawiła wiele pułapek - w tym nie do końca działający mikrofon czy głuche odsłuchy dla muzyków, to napiszę to z pełną odpowiedzialnością - dali rady. Pokazali, że wrocławska scena nawet głucha potrafi zagrać tak, że spadną kapcie z nóg. Ale od początku.
W istnym szaleństwie do Madness zamiast wejść na koncert, trafiłem na soundcheck i już znałem punkt kulminacyjny występu Joseph Magazine. A to miała być niespodziewajka. Potem długo się instalował zespół Magira. Po kolejnym żmudnym soundchecku ... dochodziła 21. Koncert planowo miał się rozpocząć o 19:30 - no to coś nie tak. Ale pominę kwestię. Magira - super techniczni, melodyjni - ale nie ten wokal, nie ta maniera. Nie na mój gust. Jedna Coma wystarczy, ponad to powielanie schematów norweskiego death metalu - nie jestem odpowiednim słuchaczem dla tego typu klimatów. W każdym bądź razie jak się będą dziwić czemu nikt ich w radiu nie gra - podpowiem - wokal prosi się o troszkę bardziej stonowane i łagodne śpiewanie. Zwłaszcza że non-stop growlujący wokalista jednak wiele osób na sali przyprawił o nerwowe zerkanie na zegarek.
Przed 22 na scenie zainstalował się ten, którego zaś ja oczekiwałem czyli Magazyn Józefa. I jak było?
Kapcie z nóg! Młodzież stała 3 metry od sceny, nikt nie szalał ... na razie. Ale wiele znajomych twarzy - m.in. Kasia i Darek :) kolega Owczarek (kojarzę!! - jak mam nie kojarzyć!) i co najważniejsze dobrze zagrany rasowy progresywny metal sunący spokojnie ze sceny. Playlista? Niezmienna jak w Liverpoolu, Alive czy studiu PiK. Ale konkretnie. Na koniec oczywiście bis czyli Abba. Pusty dotąd plac pod sceną jakby specjalnie zostawiony na to, co miało nastąpić czyli wesoło pląsającą w rytm i do melodii szlagieru Abby młodzieżą, której nie przeszkadzały ani barierki ani inne osoby stosujące w tłumie. Radośnie zderzały się w pląsach, co chwila wymachując bujnymi długimi włosami. Radość w oczach, klasyka podana w chwytliwy sposób zdobywa uznanie młodego pokolenia.
Jak na ostatni tegoroczny koncert spodziewałem się jednak usłyszeć coś więcej - coś nowego, jakiś zalążek zapowiadanej w przyszłym roku drugiej płyty. Ale i tak jak na jeden wieczór - występ Joseph Magazine to kwintesencja rasowego grania. Oby tak dalej!