ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Moore, Gary ─ Wild Frontier w serwisie ArtRock.pl

Moore, Gary — Wild Frontier

 
wydawnictwo: Virgin Records 1987
 
1. "Over the Hills and Far Away"   Moore 5:20
2. "Wild Frontier"   Moore 4:14
3. "Take a Little Time"   Moore 4:05
4. "The Loner"  Middleton, Moore 5:54
5. "Friday on My Mind"   Young, Vanda 4:11
6. "Strangers in the Darkness"   Moore, Carter 4:38
7. "Thunder Rising"   Moore, Carter 5:43
8. "Johnny Boy"   Moore 3:15
9. "Over the Hills and Far Away" (12” version) Moore 7:26
10. "Wild Frontier" (12” version) Moore 6:38
11. "Crying in the Shadows"   Moore 5:01
 
Całkowity czas: 56:09
skład:
Gary Moore - lead, rhythm & acoustic guitars, lead & backing vocals: Neil Carter - keyboards, backing vocals; Bob Daisley – bass
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,3
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,7
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,6
Arcydzieło.
,2

Łącznie 18, ocena: Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
25.11.2012
(Recenzent)

Moore, Gary — Wild Frontier

 

Ćwiara minęła 1987!

 Wydanie listopadowe, wypominkowe [‘].

 Czy można nagrać dobry album hard-rockowy bez żywego perkusisty, z automatem perkusyjnym? Wygląda na to, że można. Ale to było w latach osiemdziesiątych, kiedy nie takie rzeczy uchodzily na sucho rockmanom.

 Poprzednia płyta Moore’a, „Run for Cover” była przedsięwzięciem zrobionym ze sporym rozmachem – praktycznie każdy utwór nagrywał inny skład muzyków, a przypadku „Wild Frontier” ostro ścięto koszty, bo cały krążek Gary nagrał tylko z Daisleyem i Carterem. No i plus automat perkusyjny (Bob Daisley się z nim bardzo nie lubił. Na szczęście na Wild Frontier Tour na bębnach grał już jak najbardziej żywy i ludzki Eric Singer). Na początku nawet nie wiedziałem, że perkusja jest z „puszki“ - wali ktoś w te gary konkretnie, mocno, siły nie żałuje, fakt, że trochę specyficznie, ale automatu to tak strasznie nie było w tym słychać. W porównaniu z tym z „Under Wraps“ Jethro Tull, to jednak różnica jest bardzo duża. Może chodziło o to, że po cholerę kilkunastu chłopa do wkręcenia jednej żarówki nagrania jednej, rockowej płyty, jeżeli można zrobić to we trzech i efekt będzie taki sam.  I faktycznie efekt był dokładnie taki sam jak 2 lata wcześniej. „Run for Cover” i „Wild Frontier” praktycznie się od siebie nie różnią. Może o tyle, że na „Wild Frontier” nie znajdziemy tak dobrych numerów jak „Out In The Fields”, albo „Military Man”, ale nie ma takich nijakich jak  „Once In The Lifetime”, czy „Listen to Your Heartbeat” – czyli po prostu jest równiejsza od „Run for Cover”. Stylistycznie dalej to samo, czyli własna odmiana hard-rocka – dynamiczna, bardzo melodyjna, nie stroniąca od instrumentów klawiszowych.

 Na singla promującego wybrano „Over The Hills And Far Away”, co było dobrym pomysłem, bo piosenka okazała się naprawdę dużym przebojem. Oprócz tego, że był to przebój, to do tego bardzo ciekawie wzbogacony irlandzkimi motywami - dudy, czadowa partia skrzypiec i tak jak promujący „Run for Cover”, „Out in The Fields“ - najlepszy utwór z albumu. Reszta materiału jednak specjalnie od niego nie dobiega poziomem, dlatego całej płyty słucha się wyjątkowo dobrze i przyjemnie. Jest tu cała masa błyskawicznie wpadających w ucho melodii, zagranych z  właściwym hard-rockowi wykopem. Mimo braku żywego perkusisty, takie „Over The Hills“, czy „Take A Little Time“ gnają do przodu aż miło. „Thunder Rising" to chyba jeszcze bardziej. Cover przeboju The Easybeats - „Friday in My Mind" też zagrany jest bardzo energetycznie, nawet bardziej od oryginału (któremu też nic nie brakuje). „Friday...“ to nie jedyna pożyczka, którą znajdziemy na „Wild Frontier“ - druga to „The Loner“. To w zasadzie „półpożyczka“, bo to utwór, który Moore współkomponował, a który oryginalnie znalazł się na płycie Cozy Powella „Over The Top“ z 1978 roku. 

 1987 rok to były takie czasy, kiedy płyty ukazywały się na trzech różnych nośnikach - kasecie, kompakcie i winylu, i to zwykle w tym samym czasie. Oczywiście z „Wild Frontier“ też tak było, dlatego bonusy z ówczesnego wydania CD trzeba uznać za integralną część albumu, który w wersji winylowej kończył się na  balladzie „Johny Boy". Co to były za dodatkowe nagrania –  otóż w latach osiemdziesiątych bardzo wielu wykonawców, nawet stricte rockowych, z ambitniejszej muzycznej półki (na przykład Kate Bush, Peter Gabriel, Phil Collins, Queensryche) robiło tzw. wersje 12 calowe swoich utworów, czyli ni mniej nie więcej taneczne remiksy swoich przebojów. Tak, do dyskotek.  Takie były czasy, tak się robiło  i już. Co i tak nie zmienia mojego zdania, że w przypadku Moore’a to jednak szkoda na nie czasu (u innych przeważnie też). Trzecim bonusem jest całkiem ładna ballada „Crying in The Shadow“. A jeśli już jesteśmy przy bonusach, to wydanie z 2002 roku zawiera jeszcze trzy dodatkowe nagrania. Znowu o dwóch nie ma co wspominać, bo to wydłużone wersje, 12-calowe, „Friday on My Mind“ i „The Loner“ ale trzeci to koncertowa wersja „Out in The Fields“, do tego z gościnnym udziałem Lynnota! To jest dopiero bonus! Tylko dlaczego na „Wild Frontier“, a nie „Run for Cover“?

 W tamtych czasach miałem w stosunku do Moore’a jasno sprecyzowane wymagania - miał mi dostarczyć  melodyjnego, efektownie zaaranżowanego i zagranego hard-rocka, a „Wild Frontier“ spełniało je praktycznie w stu procentach. Tak jaki i na poprzedniej płycie jedyne zastrzeżenia  do końca nie pasowała mi produkcja. brzmienie jest takie zbyt przytłaczające, zbyt głośne, za mało tu przestrzeni, zbyt agresywne syntezatory, a to co się tak dobrze sprawdziło w „Over The Hills“ - czyli irlandzki folk, skrzypce, jakoś w dalszej części  nie jest zbyt obficie wykorzystywane. Ale w ogólnym rozrachunku była to kolejna bardzo udana płyta tego irlandzkiego gitarzysty. Niestety  wszystko co dobre szybko się kończy – dwa lat później wydał średnie i średnio przyjęte „After The War”, a potem przerzucił się na bluesa. Ponieważ blues nigdy zbytnio mnie nie pociągał, to w zasadzie już na zawsze wypadł z kręgu moich zainteresowań. Jednak te hard-rockowe albumy z lat osiemdziesiątych zawsze będę bardzo lubił.

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.