Dokształt koncertowy – semestr trzeci. Wykład czternasty.
Zespół bardzo znany, ale koncert – wręcz przeciwnie. Rączka w górę, kto wiedział o nim, albo go widział wcześniej, niż ukazał się na DVD kilka lat temu? No właśnie. W 1982 roku ukazał się na VHS i przez ćwierć wieku nie był wznawiany w żadnej formie, aż wreszcie znowu się pojawił, ale nie jako samodzielne wydawnictwo, tylko jako bonusowy dysk do „Architecture And Morality”.
OMD ma na koncie o wiele nowsze i bardziej przekrojowe wydawnictwa koncertowe, ale wybrałem akurat ten, bo obejmuje materiał z pierwszych trzech płyt, a ten okres w karierze zespołu interesuje mnie najbardziej. Na tym koncercie dość równo obdzielono czasem każdą z płyt – jest pięć utworów z „Architecture And Morality”, cztery z „Organization” i pięć z debiutu. Szkoda, że zabrakło „Messages”, to wtedy można byłoby powiedzieć – samo gęste. Nie jest to specjalnie długi koncert – trwa niecałą godzinę, ale taki treściwy – sporo fajnej muzyki. Wizualnie – nic specjalnego – zespół gra. Jakość – też nic specjalnego, prosty rip z kasety VHS na DVD – ten charakterystyczny dla VHS obraz – miękki, lekko mglisty, jakby nieco rozświetlony, trochę jak „przez pończochę”. Można powiedzieć, że to raczej statyczne show. Tyle, że jaki ma być, jeżeli z czterech muzyków na scenie, trzech dość skutecznie dość skutecznie unieruchomionych na swoich miejscach pracy (dwóch klawiszowców i perkusista) i tylko Andy McCluskey na jakąś swobodę ruchu, no i on próbuje rozruszać to wszystko. I trzeba przyznać nawet daje sobie radę – tańczy, skacze, gra na basie, na gitarze, no i oczywiście śpiewa, i to bardzo dobrze śpiewa. Ten facet ma kawał głosu. Obie części Joanny wykonał znakomicie. Na płytach jest nieco powściągliwy w ujawnianiu swoich wokalnych talentów.
Zwykle w tamtych czasach zespoły opierające swoje brzmienie na syntezatorach miały niejakie problemy z przeniesieniem z w miarę wiernie na scenę, tego co na płycie. OMD jakoś te kłopoty ominęły. Na ile to studyjna post-produkcja materiału wcześniej zarejestrowanego na żywo materiału, na ile faktycznie tak im to dobrze wychodziło, to wiedzą tylko ci, którzy wtedy, na początku grudnia 1981 roku byli na tym koncercie w teatrze Drury Lane, a potem oglądnęli to DVD czy VHS. Efekt końcowy jest moim zdaniem bardzo dobry. Co prawda widać, że podpierali się też i taśmami, ale to raczej była norma wśród takich wykonawców – biorąc pod uwagę dosyć rozbudowane partie różnych elektronicznych gadżetów, inaczej nie mogło być, trudno było postawić z sześć, siedem osób na scenie.
To pozornie statyczny i mało widowiskowy koncert, niby nic specjalnego, ale sama muzyka kompensuje wszystko. Oprócz obu części „Joan of Arc” warto zwrócić uwagę na wyjątkowo energetycznie wykonane „Enola Gay” i „Electricity”, urocze „Souvenir”, czy chłodnawo-monumetalne „Stanlow” i „Statues”. Przyznam się, że nie spodziewałem się, że OMD na dość wczesnym etapie swojej kariery tak dobrze radzili sobie na scenie. Zresztą radzili sobie już wcześniej w o wiele bardziej partyzanckich warunkach. Tutaj obaj klawiszowcy mają zestawy porządnych parapetów, a perkusista porządną elektroniczno-akustyczną perkusję. A widziałem fragment ich koncertu, kilkanaście miesięcy wcześniejszego – grali akurat „Messeges” – gdzie Humphreys ma jednego, prostego klawisza, a Holmes grał na jakimś chałupniczo skleconym zestawie perkusyjnym, którego integralnymi częściami był drut i folia aluminiowa. I też dawali radę.
Chociażby dla tego DVD warto wymienić swoje stare wydanie „Architecture And Morality” na to nowe. Ale starego się nie pozbywać, bo na tym nowym „A&M” dołożono kupę bonusów, moim zdaniem takich sobie. Jednak koncert bardzo dobry, myślę, że powinien spodobać się każdemu miłośnikowi eighties.
I pytania: