ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Dylan, Bob ─ Blood on The Tracks w serwisie ArtRock.pl

Dylan, Bob — Blood on The Tracks

 
wydawnictwo: Columbia 1975
 
1.Tangled Up In Blue
2. Simple Twist Of Fate
3. You're A Big Girl Now
4. Idiot Wind
5. You're Gonna Make Me Lonesome When You Go
6. Meet Me In The Morning
7. Lily, Rosemary And The Jack Of Hearts
8. If You See Her, Say Hello
9. Shelter From The Storm
10. Buckets Of Rain
 
Całkowity czas: 51:42
skład:
Bob Dylan – vocals, guitar (1–10), harmonica (1–5, 7, 9), Hammond organ (4), mandolin (8), production; Kevin Odegard – guitar (1, 3, 4, 7, 8); Chris Weber – guitar (1, 3, 4, 7), 12-string guitar (8); Gregg Inhofer – keyboards (1), piano (3–4), Hammond organ (7–8); Billy Peterson – bass guitar (1, 4, 7); Bill Berg – drums (1, 3, 4, 7, 8); Tony Brown – bass guitar (2, 5, 6, 9, 10); Eric Weissberg – guitar (6); Charles Brown III – guitar (6); Buddy Cage – pedal steel guitar (6); Thomas McFaul – keyboards (6); Richard Crooks – drums (6); Peter Ostroushko – mandolin (8)
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,1
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,1
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,3
Arcydzieło.
,2

Łącznie 7, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
16.05.2019
(Recenzent)

Dylan, Bob — Blood on The Tracks

W angielskim miesięczniku „Let it Rock” z 1975 roku Michael Grey zamieścił taką oto recenzję piętnastego albumu Boba Dylana „Blood On the Tracks”:

„Choć nie wiem, w jaki sposób, to jednak w naszej świadomości musi zajść pewna zmiana, wynikająca z faktu, że to właśnie Bob Dylan dzięki „Blood On the Tracks”, wydał najmądrzejszy album lat siedemdziesiątych. Mam wrażenie, że to zmienia wszystko. Przekształca nasz sposób widzenia Dylana-nie jest już wybitnym artystą lat sześćdziesiątych, którego twórczy kryzys ciągnął się od „Blonde On Blonde”. Przeciwnie, Dylan udowodnił, że jego pretensje do czołowej pozycji w świecie artystycznym są dziś równie uzasadnione, jak były wówczas-i że jego talent nie zgasł wraz z końcem dziesięciolecia, na które wywarł tak wielki wpływ”.

Fani byli zgodni. „Blood On the Tracks” stał się drugim z kolei studyjnym albumem Dylana, który dotarł do pierwszego miejsca list przebojów w Stanach Zjednoczonych. I jeszcze jedno. „Blood On the Tracks” stanowi centralny punkt kariery Dylana. Wraz z wydaniem tej płyty Dylan zmienił kryteria oceny stosowane przez swoich odbiorców. Zamiast z „Blonde On Blonde”, jak to się działo w przypadku wszystkich płyt od „John Wesley Harding” do „Planet Waves”, następne porównywano z „Blood On the Tracks”.

Ta płyta to coś więcej niż tylko potwierdzenie geniuszu Dylana. Tym razem bowiem wydał album co najmniej dorównujący własnym arcydziełom z połowy lat sześćdziesiątych. Jest to ewenement w historii białego rock and rolla. Tylko Dylan, którego dokonania z połowy lat sześćdziesiątych wydawały się przecież trudniejsze do doścignięcia, zdołał wydać płytę dowodzącą, że jego geniusz wcale nie zginął blisko dziesięć lat wcześniej, jak powszechnie sądzono. Osiągnął ten sukces całkowicie zmieniając swoje podejście do języka. Znikły surrealistyczne zwroty z „Blonde On Blonde”, znikły kaskady dźwięków otaczające te mistyczne teksty. Ich miejsce zajęła jedność nastroju, spójność brzmienia i dojrzałość głosu.

We wrześniu 1974 roku Dylan spędził cztery dni w starym studio A, jego ulubionym miejscu na Manhattanie i wyprodukował dziesięć piosenek zawierających studium romantycznej dewastacji będące wyraźnie pod wpływem rozpadu jego małżeństwa z Sarą. Jednak płyta o której mowa, „Blood On the Tracks” - nigdy oficjalnie nie ujrzała światła dziennego. Columbia wydała album pod tym samym tytułem w styczniu 1975 roku, ale Dylan przerobił pięć utworów podczas sesji w Minneapolis, co spowodowało znaczną zmianę brzmienia. Żałoba i tęsknota ustąpiły miejsca zadziwiającemu, świątecznemu nastrojowi, jakby Dylan bał się ukazać swój prawdziwy ból.

Album zaczyna się od „Tangled Up In Blue”, jednego z ponownie nagranych utworów z Minnepolis, który jest jasnym opisem smutnego wspomnienia zagubionej miłości. „Tak więc teraz znów powracam/Trzeba mi jakoś odzyskać ją/Wszyscy ludzie, których niegdyś znałem/Teraz są tylko snem/Jeśli chodzi o mnie, ja wciąż jestem na szlaku/I żyję od skręta do skręta/ I wiem już, że zawsze czuliśmy tak samo/Różniliśmy się tylko co do punktu odniesienia/Przytłoczeni łzami”.

Muzycznie mamy tu akustyczną jazdę z lekkim basem i wspaniałą perkusją Billa Berga. „Simple Twist of Fate” to jedna z najlepszych piosenek jakie słyszałem u Dylana. Jest to utwór jednocześnie smutny pełen ubolewania i spokoju, z ogólną wibracją, która dociera do twojej duszy i wydaje się dotykać cię osobiście. Melancholijny ton nadaje mu zstępujący riff i rzadkie aranżacje na akustyczną gitarę i bas. Następne, dwa numery zawarte na tym albumie to re-nagrania z Minneapolis. „You’re a Big Girl Now” różni się aranżacją od dwóch pierwszych piosenek. Mamy tu fortepian oraz wielu gitarzystów przez co melodia staje się wielowarstwowa. Ale to nie przeszkadza. Dylan śpiewa bezpośrednio o miłości i jej następstwach.

Podczas gdy wszystkie piosenki na „Blood On the Tracks” mają odrobinę negatywnej aury, „Idiot Wind” jest o wiele bardziej gryzący i cyniczny. „Idiota wiatr, wieje za każdym razem gdy poruszasz ustami/Wieje w dół uliczek uderzając na południe/Idiota wiatr, wieje za każdym razem gdy poruszasz zębami/Jesteś idiotką mała/To cud, że ciągle wiesz jak oddychać”. Pełna praca instrumentalna doprawiona organami Hammonda pokazuje powściągliwe emocje i służy do zwiększenia intensywności lirycznej. Dylan znacznie rozjaśnia dźwięki w „You’re will Make Me Lonesome When You Go”, który zawiera dużo dobrego klimatu z lat sześćdziesiątych, prezentowanym w trybie bluegrassowym.

Druga strona zaczyna się od „Meet Me in the Morning”, zdecydowanie bluesowego utworu akustycznego, z ustalonymi rytmami. Następna piosenka to najdłuższy numer na płycie, dziesięciominutowy, „Lily, Rosemary and the Jack of Hearts”, utrzymany w optymistycznym, countrowym klimacie. Natomiast „If You See Her, Say Hello” powraca do powolnego i smutnego podejścia. Dominuje tu głębokie poczucie melancholii i rezygnacji, a Dylan przyjmuje bezpośrednie podejście liryczne, wyraźnie wspominając o swojej rozłące z żoną Sarą. „Jeśli ją zobaczysz, przywitaj ją ode mnie, być może jest w Tangerze/Zostawiła mnie wczesną wiosną i mieszka tam teraz, jak słyszałem/Jeśli chodzi o mnie, powiedz, że wszystko jest dobrze, choć dni są dziwnie długie/Może myśleć, że o niej nie pamiętam, nie wyprowadzaj jej proszę z błędu”.

Album kończą jeszcze dwa utwory. „Shelter from the Storm” jest tak dobra, jak wiele numerów napisanych przez Dylana. Wokal zmienia się w niej zręcznie między niemal szeptem a wykrzykiwaniem frazy co zmusza słuchacza do skupienia się i uwagi. Strukturalnie utwór zbliżony jest do „Simple Twist of Fate”.

„Blood On the Tracks” zamyka „Buckets of Rain” w którym Dylan używa swojego głosu z „Nashville Skyline”, a towarzysząca mu gitara jest wyjątkowo ostra i krucha.

Życie jest smutne

Życie jest klapą

Wszystko co możesz zrobić, to to co musisz

Robisz to co musisz i robisz to dobrze

Zrobię to dla Ciebie, moja słodka

Czyż nie?”.

 

 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.