ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
Recenzje albumów w serwisie ArtRock.pl
Recenzja albumu Lai, Francis ─ Un Homme Et Une Femme  w serwisie ArtRock.pl

Lai, Francis — Un Homme Et Une Femme

 
wydawnictwo: United Artists 1966
 
1. Un Homme et une Femme ; 2. Samba Saravah - Baden Powell/Pierre Barouh; 3. Aujourd'hui C'est Toi - Nicole Croisille; 4. Un Homme et une Femme - Nicole Croisille/Pierre Barouh; 5. Plus Fort Que Nous (instr.); 6. Aujourd'hui C'est Toi; 7. l'Ombre de Nous - Pierre Barouh; 8. Plus Fort Que Nous (chant) - Nicole Croisille/Pierre Barouh; 9. 200 a l'Heure
 
Całkowity czas: 28:16
Album w ocenie czytelników:
Oceń album:

Pokaż szczegóły oceny
Beznadziejny album, nie da się go nawet wysłuchać.
,0
Istnieją gorsze, ale i przez ten ciężko przebrnąć do końca.
,0
Album słaby, nie broni się jako całość.
,0
Nieco poniżej przeciętnej, dla wielbicieli gatunku.
,0
Album jakich wiele, poprawny.
,0
Niezła płyta, można posłuchać.
,0
Dobry, zasługujący na uwagę album.
,0
Bardzo dobra pozycja, mocno polecana.
,2
Absolutnie wspaniały i porywający album.
,0
Arcydzieło.
,4

Łącznie 6, ocena: Absolutnie wspaniały i porywający album.
 
 
Brak oceny
Ocena: * Bez oceny
30.07.2010
(Recenzent)

Lai, Francis — Un Homme Et Une Femme

Cykl dla… no właśnie. Odcinek piąty.

Miał być wakacyjny cykl dla nieambitnych, łatwo lekko i przyjemnie, a jest… nie przesadzajmy, awangardy tu nie ma. Zrobił się za to cykl o francuskiej muzyce rozrywkowej. Od jakiegoś czasu jestem stałym (w miarę) słuchaczem trójkowych audycji „Pod dachami Paryża”, czy „Kolonii francuskiej”. Dawniej były to audycje do zasypiania, teraz słucham ich znacznie uważniej. Francuska piosenka ma naprawdę sporo do zaoferowania. Nie samym rockiem i to anglosaskim żyje człowiek. Chociaż za to, że ten cykl wygląda jak wygląda, a miał wyglądać inaczej, odpowiada głównie Serge Gainsbourg. Mniejsza z tym. Przejdźmy do adremu.

Poznawanie wielkiego kina zacząłem od kinematografii francuskiej. Nie z wyboru, tylko tak wyszło. Państwowa telewizja w latach siedemdziesiątych chętniej puszczała filmy francuskie, niż amerykańskie. Prawdę mówiąc – generalnie nie puszczała niczego, ale przy sobocie, albo z okazji większych świąt państwowych lub kościelnych, coś się czasem trafiło.
Pierwszym takim znacznym filmem, który pamiętam był „Fanfan tulipan” z Gerardem Philipe. Potem były – seria z Fantomasem, komedie min. z Luisem De Funes. Uwielbiałem kostiumowe filmy z Jeanem Marais, chociażby „Capitaine Fracasse”. No i oczywiście filmy gangsterskie – tego była cała masa. Przewijała się przez nie cała plejada największych francuskich aktorów – Jean Gabin, Jean-Paul Belmondo, Alain Delon, Jean-Louis Trintignant i wielu innych. To były dzieła – Jean Gabin jako gangster z Algieru, Pepe Le Moko, który dla kobiety traci najpierw głowę, a potem życie. Rewelacyjny duet Trintignant – Delon z „Flic Story”, jeden był bezwzględnym gangsterem, a drugi wcale nie mniej bezwzględnym gliniarzem. Genialny Yves Montand jako były gliniarz alkoholik, szykujący wraz z wspólnikami (Gian Maria Volonte, Alain Delon) skok na sklep jubilerski w filmie „Le Cercle Rouge” (polski tytuł „W kręgu zła”). Tam też inny wielki francuski aktor, Bourvil zagrał, doskonale zresztą, jedną ze swoich ostatnich ról – komisarza policji. Była to rola o tyle nietypowa, że Bourvil był aktorem głównie komediowym – pamiętna „Wielka włóczęga” i równie dobry „Gamoń”. A koncert jaki dali Gabin i Delon w „Klanie Sycylijczyków” – poezja. Kino rozrywkowe? Do pewnego stopnia tak, ale wszystkie te postacie były tak dobrze podbudowane psychologicznie, tak dobrze zagrane, te scenariusze były tak dobrze napisane, że jest to po prostu wybitne kino, a że ma przy okazji walory rozrywkowe? Delon też potrafił znaleźć się w kinie programowo ambitnym – załapał się na końcówkę włoskiego neorealizmu, zagrał u Antonioniego w „Rocco i jego bracia” oraz w „Zaćmieniu” - znakomicie fotografowanej (rewelacyjne czarno-białe zdjęcia Gianni Di Venanzo) opowieść o nieco dziwnym związku dwojga młodych ludzi (Monica Vitti i Alain Delon), który kończy się, a nawet się w gruncie rzeczy nie zaczął. Rewelacyjny film. Grzech nie wspomnieć szerzej o Jean-Paulu Belmondo, zwanym przez rodaków pieszczotliwie „Bebel”. Dla mnie to on jest trochę komediant – żołnierz na przepustce w „Człowieku z Rio”, robiący za małpę lekko zredukowany kaskader w „Kaskaderze”, czy niekonwencjonalny policjant w „Glina czy łajdak”. Albo pamiętny pościg samochodowy ulicami Aten we „Włamywaczach”. Ale nie można zapomnieć, że to on zagrał główną rolę męską w jednym z najważniejszych filmów tzw. francuskiej nowej fali – „Do utraty tchu” Jean-Luc Goddarda, to też tragiczna postać żołnierza rozbitej armii francuskiej z filmu „Weekend w Dunkierce”, to też cała masa znakomitych ról teatralnych.

„Kobietę i mężczyznę” Claude’a Leloucha też zalicza się poniekąd do nowej fali, chociaż klasycy tego nurtu nie wypowiadają się o nim zbyt pochlebnie. Nie pamiętam, czy to już widziałem. Pewnie tak. Ale musiało być to dawno, bo niewiele pamiętam. Jest to kolejna opowieść o niezbyt szczęśliwej miłości, która rozbija się o konwenanse, obowiązki i tym podobne duperele. A może nie rozbija się? Lelouch zostawia tą sprawę otwartą. Czyli romansidło bez ewidentnego happy endu – bardzo to francuskie i za to Żabojadów też cenię, że nie usiłują na siłę dosztukować do każdego filmu szczęśliwego zakończenia, jak Jankesi. W każdym razie obraz ten pozbierał całą walizkę nagród po całym świecie ze Złotą Palmą w Cannes i Oskarem na czele. Niezapomnianą ścieżkę dźwiękową stworzył Francis Lai (z wyjątkiem „Samba Saravah”, którą wspólnie napisali Baden Powell i Pierre Barouh) i kto wie, czy ona z tego filmu nie jest najlepsza. Też jest na niej utwór, który oderwał się od filmu i ponad czterdzieści lat funkcjonuje sobie samodzielnie, przy okazji stając się standardem muzyki rozrywkowej – temat tytułowy „Un Homme et une Femme”, powszechnie znany jako słynne „Szabadabada”. Kto tego nie słyszał? Na płycie występuje w trzech wersjach, ta najbardziej znana to „Un Homme et une Femme II”, zaśpiewana w duecie przez Nicole Croisille i Pierre’a Barouh (on też napisał wszystkie teksty), na poły instrumentalne (bo z całego tekstu słyszymy tylko to „szabadabada”) „Un Homme et une Femme I” rozpoczyna płytę, a kończy ją „200 a l'Heure”, czyli „Un Homme et une Femme” tyle, że zagrane trochę szybciej. W przeciwieństwie do wielu płyt z muzyką filmową, typowo ilustracyjnych fragmentów raczej tutaj nie uświadczy. „Plus Fort Que Nous (inst)” z rewelacyjną davisowską trąbką spokojnie może funkcjonować sobie samodzielnie. „Samba Saravah”,” l'Ombre de Nous”, “Plus Fort Que Nous (chant)” to znakomite piosenki, a ” l'Ombre de Nous” jest po prostu przepiękne. Dziś muzykę, która znalazła się na tym krążku nazwalibyśmy pewnie smooth jazzem, ale wtedy takie pojęcie nawet nie istniało. Żeby nikogo nie straszyć jazzem, można powiedzieć, że jest to pop, swingujący, jazzujący, ale pop. Co nie zmienia faktu, że i tak jest to muzyczne arcydzieło.

Aha, dosłowne tłumaczenie tytułu to „Mężczyzna i kobieta”.
 

 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
Picture theme from Riiva with exclusive licence for ArtRock.pl
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.