19.10 w warszawskiej Stodole i dzień później w Radiu Wrocław wystąpi Bernhoft. Jedna z najjaśniejszych gwiazd norweskiej sceny muzycznej. Z tej okazji udało nam się zamienić kilka słów z artystą
Konrad Siwiński (Artrock.pl): Chciałbym zacząć od … Twojego imienia. Jest ono dość nietypowe i z tego co czytałem wiąże się ze średniowieczem w Skandynawii. Mam rację?
Jarle Bernhoft: Faktycznie nie jest to najprostsze imię. W norweskim czyta się je po prostu Jarle, a w angielskim… no cóż, z tego powodu wolę, aby mówiono na mnie po prostu Bernhoft. A co do średniowiecza to masz rację. Imię to oznaczało kiedyś szefa oddziału wikingów.
KS: Wróćmy do muzyki. Islander to świetny album, pełen soulu, jazzu i alternatywnego popu. Masz jakiś jeden gatunek muzyczny, który jest dla Ciebie najważniejszy?
Bernhoft: Wszystkie, które wymieniłeś są dla mnie bardzo ważne, ale gdybym miał wskazać jeden to byłby to chyba soul. Od kiedy odkryłem tą muzykę niezwykle mnie inspiruje i na okrągło słucham wokalistów soulowych.
KS: W niektórych utworach, a w szczególności w „Come Around With Me” słyszę bardzo dużo z Prince’a. Twój niezwykły wokal, motywy muzyczne…
Bernhoft: Zgadza się. Prince’a słuchałem właściwie „od zawsze”. Podśpiewywałem sobie jego numery, grałem na instrumentach riffy I melodie. Prince towarzyszy mi od początku kariery i jest dla mnie niezwykle istotnym artystą.
KS: Pracujesz jako artysta solowy. Naprawdę stworzyłeś Islandera samodzielnie? Aż trudno w to uwierzyć, gdy słucham tak wielu przestrzennych dźwięków w jednym utworze!
Bernhoft: Właściwie jest to prawda. Sam gram, śpiewam, nagrywam. Ale musze przyznać, że w dużej mierze jest to kwestia finansów. Nie stać mnie na cały zespół (śmiech). Oczywiście, gdy słyszę swoją grę na pianine to czasem się zastanawiam, czy nie skontaktować się z jakimś znajomym, który nagra coś lepiej, ale zobaczymy – na razie pracuję sam, ale może w przyszłości?
KS: W takim razie na koncertach pewnie też jesteś sam? Jak udaje Ci się odtworzyć brzmienie studyjnych albumów?
Bernhoft: Będzie trochę tricków. Część będę nagrywał live i puszczał w tle, a „na żywo” zobaczycie to, co najważniejsze – śpiew i linie melodyczne gitar i innych instrumentów. W trakcie występu zagram trochę numerów z płyty Islander, trochę z moich starszych nagrań, ale też pojawią się nowości. Nawiązując jeszcze do Twojego pytania, to chcę, żeby jak najwięcej rzeczy wybrzmiało live, co oznacza, że około połowa z moich dotychczasowych utworów nadaje się na koncert.
KS: Rynek muzyczny wygląda obecnie inaczej niż kilka lat temu. Słuchacze nie kupują płyt, a raczej korzystają z serwisów streamingowych. Wytwórnie niechętnie rezygnują z zysków, a gdzieś między nimi jest artysta. Jak postrzegasz z tego punktu widzenia obecny rynek?
Bernhoft: Ciężka sprawa, ale obecnie nagrywanie muzyki nie ma na celu zarabianie. To tylko środek do tego, aby grać koncerty, promować się i zdobywać popularność oraz lojalność odbiorców. Ja nigdy na siebie nie patrzyłem jako na artystę zarabiającego dużo pieniędzy.
KS: Co byś w takim razie powiedział młodym osobom, które zastanawiają się czy wejść do świata muzyki?
Bernhoft: Rób to dla siebie, a nie dla pieniędzy. Jeśli chcesz zarabiać to wybrałeś zły biznes. A do tego musisz dużo podróżować, mało czasu spędzasz w domu, co jest bardzo męczące. Brzmi strasznie, prawda? (śmiech). Dlatego jeżeli chcesz grać to naprawdę musisz to robić z pasją i dużym zaangażowaniem.
KS: Na koniec chciałbym Cię poprosić o jedno zdanie: Dlaczego warto wpaść na Twoje koncerty w Polsce?
Bernhoft: Bo zobaczysz coś, czego nigdy nie doświadczyłeś. Masz jedno zdanie! A do tego dodałbym to, że będą to wspaniałe chwile, które pozwolą odpocząć od codziennych problemów