ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 19.05 - Bydgoszcz
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 21.06 - Sosnowiec
- 22.06 - Warszawa
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
- 11.08 - Kraków
 

koncerty

27.03.2009

Port Zélande 20-23.03.2009 – MARILLION WEEKEND If only you could see what I’ve seen with my eyes

Czy można być fanem marillion i nie uczestniczyć choćby raz w marillionowym święcie jakim jest Marillion Weekend? Pewnie można. Czy nie uczestnicząc w żadnym takim weekendzie można uznać, że marillion się zna? Nie… zdecydowanie NIE!!!!

Choć już niedługo minie ćwierć wieku mojej fascynacji zespołem, nie miałem dotąd okazji (czytaj możliwości) dołączyć do radosnego grona marillionowych weekendowiczów.

Aż do piątku 20.03.2009r. Zaczęło się pechowo… bardzo pechowo – ułamek sekundy nieuwagi i nasza dalsza podróż została gwałtownie zatrzymana. Zostaliśmy niecałe 200 km od miejsca przeznaczenia bez samochodu i radosnych nastrojów, które towarzyszyły nam przez całą dotychczasową drogę. Na szczęście nie zabrakło przedsiębiorczości oraz pomocnej dłoni. Dojechaliśmy w ostatniej sekundzie, gdy ogłuszający aplauz dobiegający z wnętrza wielkiego namiotu wskazywał, że something waiting to happen. A już po chwili dobiegły nas pierwsze dźwięki niesamowitego intro do The King Of Sunset Town. Zdążyliśmy!!! Podłe nastroje zniknęły w jednej sekundzie, bo to co tam zobaczyliśmy i usłyszeliśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

Tematem przewodnim pierwszego z cyklu weekendowych koncertów był świętujący 20-stą rocznicę powstania album Seasons End. Ileż te 20-cia lat temu było żalu, niepewności, a często i łez. Ileż złości. Ileż znaków zapytania. Nadziei? Gdybyśmy wtedy mogli wiedzieć, że ten mały niepozorny człowieczek, który tak nieśmiało zastąpił Fisha owinie sobie wokół palca tysięczne tłumy, rozpali je do czerwoności i sprawi, że oszaleją z radości na każde jego słowo, każdy gest. Taki właśnie był cały ten magiczny weekend. Każda z kolejnych odsłon albumu Seasons End wywoływała fale zbiorowego entuzjazmu. Fantastyczna oprawa świetlna, cudownej jakości nagłośnienie i ta niespodziewanie bliska para pięknych (choć smutnych jak się później okazało) oczu, sprawiły, że muzykę marillion chłonąłem inaczej niż do tej pory – wszystkimi zmysłami. Już nie tylko jej słuchałem i oglądałem. Mogłem jej dotknąć, miała swój zapach i smak. Po perfekcyjnie wykonanym zestawie podstawowym przyszła pora na strony B singli: The Release i The Bell In The Sea, a potem skok do najnowszego dzieła: Marzipan, Essence, Satellite#1, Whatever… i Happiness.

Sobotni koncert miał retrospektywny charakter. Marillion zaprezentował kompozycje związane z kolejnymi latami swej kariery rozpoczynając od This Train z roku 2008, a kończąc na Garden Party z roku 1981. Z każdą kolejną kompozycją entuzjazm się wzmagał, a gdy Cover My Eyes (1991) płynnie przeszedł w Slainte Mhath (1987) rozpalony do białości tłum zamienił się w rozżarzoną plazmę. Garden Party dopełniło dzieła – straciłem głos i długo nie mogłem złapać oddechu. Zespół był w wyśmienitej kondycji. Energia bijąca od tych rozradowanych ludzi z całego świata (od Australii i Nowej Zelandii po Wenezuelę, Argentynę i Brazylię) napełniła muzyków takimi pokładami sił witalnych i dobrego humoru, że przechodzili samych siebie. W takiej formie nie widziałem ich nigdy wcześniej.

Zamykający cały ten niesamowity weekend niedzielny koncert zbudowany został z samych najdłuższych utworów zespołu (oczywiście nie pojawił się pewien rozgoryczony stwór będący postrachem dworu Hrothgar’a). Już sama możliwość wysłuchania wszystkich tych potężnych utworów jednego wieczora wywoływała dreszcz emocji, ale sposób, w jaki zespół zadanie to wykonał sprawił, że po prostu brakuje mi słów, by opisać swój (i tysięcy pozostałych uczestników tego niezwykłego wydarzenia) stan emocjonalny. Kiedy w tym zacnym gronie pojawiły się obszerne fragmenty pierwszej strony Misplaced Childhood (Kayleigh-Lavender-Heart Of Lothian), kiedy z ponad 3 tysięcy gardeł, na co dzień mówiących różnymi językami, zgodnie zabrzmiało „I.O.U. for your love”, po prostu nie dało się opanować wzruszenia. To była jakaś totalnie surrealistyczna chwila, jakieś urzeczywistnienie wielkiego marzenia Johna Lennona – moment, w którym wszyscy stanowiliśmy jedność. Ostatni utwór tego magicznego weekendu – Neverland - zabrzmiał potężniej niż kiedykolwiek wcześniej, a gdy finałową grę świateł wzbogaciły nieprzebrane ilości kolorowego confetti sypiące się na nasze głowy, każdy chyba czuł, że oto kończy się coś naprawdę fantastycznego, coś wspaniałego, coś absolutnie jedynego w swoim rodzaju. Jeszcze długo po zakończeniu występu trudno było ochłonąć. Wszystkie trzy koncerty marillion były bardzo długie, każdy ponad dwie i pół godziny. Każdy zagrany z najwyższym zaangażowaniem. Każdy dopracowany w najdrobniejszych szczegółach… a jednak pachnący świeżością, spontanicznością i naturalnością.

A przecież te trzy wspaniałe koncerty to tylko część atrakcji serwowanych w tych dniach w Port Zélande. Były jeszcze przezabawne quizy z udziałem zespołu (uwaga, uwaga w quizie na temat marillion zespół z trudem pokonał drużynę fanów stosunkiem 46:42), sesja Pytanie-Odpowiedź, loterie, występy innych artystów (m.in. Wishing Tree z udziałem przeuroczej Jo Rothery). Można było odwiedzić marillion muzeum by zobaczyć tam z bliska m.in. oryginalne plakaty z trasy Salivia Tour (autorstwa Diz’a Minnitt’a), czy stare magical gloves Steve’a Hogarth’a. Było też mnóstwo atrakcji całkowicie nie związanych z marillion i to zarówno dla dorosłych (z nurkowaniem, łucznictwem itp. włącznie) jak i dla bardzo licznych dzieci. Jeśli dodać do tego, że serwowane w ramach ceny jedzenie było przepyszne, a warunki zakwaterowania daleko przekraczające nasze rodzime standardy, po prostu nie sposób nie uznać całego przedsięwzięcia za organizacyjne mistrzostwo świata. 

Nawet pogoda dopisała.

Wszechobecna radość, międzykontynentalna przyjaźń, wspaniała muzyka obecna dosłownie wszędzie plus piękne widoki w połączeniu z dobrym towarzystwem… czy można chcieć czegoś więcej? Do Holandii zjechali przedstawiciele nie tylko kilkunastu krajów z całego świata; przyjechali też reprezentanci bardzo szerokiego przedziału wiekowego. Dominowali co prawda 30-sto, 40-sto latkowie, ale co krok można było dostrzec pary w wieku bardzo, bardzo (a niekiedy nawet bardzo, bardzo, bardzo, bardzo) zaawansowanym. Sporo było też młodzieży i dzieci. Nikogo nie dziwił irokez na głowie, czy kilt zamiast spodni. Naprawdę wyjątkowe miejsce, wyjątkowa atmosfera, wyjątkowy zespół.

Sporo sobie obiecywałem w związku z tym weekendem. Tym bardziej, że raczej nie podzielałem entuzjazmu publiczności po warszawskim koncercie marillion w lutym tego roku. Mówiąc szczerze wyszedłem z niego mocno zawiedziony i tylko myśl, że już za miesiąc sprawy być może przybiorą inny obrót trzymała mnie w dobrym nastroju. Ale nagroda przeszła najśmielsze oczekiwania. Widziałem wiele koncertów zespołu. Po ekscytujących występach w ramach tras Brave i Afraid każda kolejna wizyta marillion w Polsce wywoływała jednak lekkie uczucie zawodu, do tego stopnia, że już się zacząłem obawiać, czy to być może po prostu ja nie robię się coraz starszy, coraz bardziej krytyczny, coraz mniej wrażliwy na emocje tego rodzaju. W Port Zélande wyleczyłem się z tych myśli. Tam nie miałem lat. Tam znów poczułem tę magię. Tam realizowało się wszystko to, co już od dawna wydawało się tylko wspomnieniem z przeszłości. Tam było pięknie. W każdym znaczeniu tego słowa. W każdym wymiarze. Dla każdego ze zmysłów.

Setlista:

Piątek 20.03.2009 20-sta rocznica wydania Seasons End

King of sunset town
Easter
The uninvited guest
Seasons end
Holloway girl
Berlin
After me
Hooks in you
The space...
bis
The release

The bell in the sea
bis
The man from Planet marzipan
Essence
Essence improvised blues jam
Asylum satellite #1
Whatever is wrong with you
Happiness is the road

Sobota 21.03.2009r. (1 utwór na każdy rok pracy z H plus dwa starsze)
This train is my life 2008
Somewhere else 2007
Real tears for sale 2006
State of mind 2005
The damage 2004
Genie 2003
Drilling holes 2002
When I meet God 2001
Map of the world 2000
A legacy 1999
Cathedral wall 1998
Estonia 1997
An accidental man 1996
Out of this world 1995
Alone again in the lap of luxury 1994
Hard as love 1993
bis
No one can 1992
The party 1991
bis
Cover my eyes 1990
Slainte mhath 1987
Garden party 1981

Niedziela 22.03.2009r. Eposy
A few words for the dead
This town / The rakes progress / 100 nights
This is the 21st century
Ocean cloud
If my heart were a ball it would roll uphill
Interior lulu
Kayleigh-Lavender-Heart of Lothian
bis
The invisible man
bis
This strange engine
Neverland
 
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.