ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
 

koncerty

07.11.2009

THRESHOLD, SERENITY, SPHERIC UNIVERSE EXPERIENCE, Wrocław, Firlej, 4.11.2009, godz. 19.30

Pierwsza, ponoć długo wyczekiwana, wizyta brytyjskiego Threshold w Polsce już za nami. Szkoda niestety, że, jak się okazało, oczekiwało jej tak niewielu fanów…

Nie wiem, co zadecydowało o tym, że tylko garstka maniaków progresywno – metalowej muzy zawitała do wrocławskiego Firleja. Ceny biletów? Nadmiar koncertowo - progresywnych propozycji (tego dnia w Warszawie grało legendarne U.K.)? Fatalna tego dnia pogoda? Miejsce (Wrocław nie leży wszak w samym sercu naszego pięknego kraju)? A może to, że Threshold dawno nic nie nagrał i nie przyjechał do nas z nową płytą? Hmm… Pewnie w każdym z tych argumentów jest troszkę prawdy, niemniej dla prawdziwego fana żaden z nich nie powinien być przeszkodą w obejrzeniu tej brytyjskiej, co by nie powiedzieć, niezwykle zasłużonej dla stylu grupy. Osobiście pokonałem dla nich ponad dwieście kilometrów (i to w jedną stronę) i choć samo wydarzenie miało jeszcze jedną, dość zasadniczą wadę, absolutnie nie żałuję poświęconego czasu i coraz bardziej… otępiałego słuchu, którego tego wieczoru czekało nie lada wyzwanie. Ale o tym później…

Bo punktualnie o 19.30, na niewielkiej klubowej scenie Firleja zameldowała się francuska grupa Spheric Universe Experience. Przyznam się od razu bez bicia, że do ich występu przygotowany za bardzo nie byłem, ograniczając się przed koncertem, do niezbyt wyszukanego dziś, ale popularnego „majspejsa”. Pewnie dlatego ich występ przypadł mi do gustu najmniej. Bo ich muzyczna propozycja tego wieczoru była chyba najmniej przystępna i pewnie trudna do przełknięcia na pierwsze śniadanie bez wcześniejszej… kawki. Nic złego jednak o ich progresywnym metalu powiedzieć nie mogę. Bogato zaaranżowany, wielowątkowy i do tego profesjonalnie wykonany przez bardzo sprawnych muzyków. Imponował zwłaszcza, dysponujący świetnym wokalem, Franck Garcia, dodatkowo fajnie sprawdzający się w roli frontmana. Ich półgodzinny występ przyjęto bardzo ciepło i to jest chyba lepszy od mojego komentarz. Doprawię go opinią redakcyjnego kolegi, Darka Hałasa, który wraz ze mną oglądał ten występ, i który dogłębnie poznał trzy dotychczasowe krążki Francuzów… No i podobało mu się. Wystarczy.

Bardzo międzynarodowo było tego dnia w Firleju, gdyż po muzykach z kraju nad Sekwaną pojawili się Austriacy z Serenity. Ci przybyli zaoferować nam szczyptę swojego melodyjnego, progresywnego metalu, mającego w sobie także trochę symfoniczności i „powerowych” naleciałości. 45 – minutowy set oparli w większości na ostatnim, wydanym w ubiegłym roku, krążku, „Fallen Sanctuary”. Wybrzmiały zatem między innymi „All Lights Reversed” i „Coldness Kills” z rewelacyjnymi, melodyjnymi refrenami, galopujący do przodu „Rust Of Coming Ages”, czy ujmujący, mocno posłodzony i balladowy „Fairytales”. I podobnie jak to miało miejsce w przypadku poprzedniej formacji, nie mogliśmy narzekać na biegłość muzyków i ich kontakt z publicznością, rozczarowaną faktem tak krótkiego grania Austriaków. Z chęcią zobaczyłbym ich jeszcze raz, w dłuższym zestawie i bardziej sprzyjających okolicznościach… nagłośnieniowych.

No właśnie. Nie lubię pastwić się podczas koncertowych relacji nad kwestiami technicznymi, bo i tak zawsze bardziej chodzi o emocje, jednak tym razem swoje trzy grosze w tym temacie dorzucić muszę. Bo najzwyczajniej w Firleju, w ten środowy wieczór, było za głośno. Dotyczyło to każdej z kapel a już podczas występu Threshold osiągnęło apogeum. Jak to zwykle w takich wypadkach bywa, w parze ze zbyt wysokim poziomem decybeli szedł brak selektywności. Muza zlewała się momentami w jedną mazię a wokal ginął chwilami pośród niej. W tej sytuacji zaskakiwały nieco – gdzieś tak pod koniec koncertu – szczere podziękowania Damiana Wilsona dla ekipy technicznej, w tym dźwiękowca (chyba, że się przesłyszałem, bo już w tym momencie niewiele do mnie docierało).

Zostawmy to, gdyż tak naprawdę gwiazda wieczoru dała porywający, dwugodzinny koncert, bez żadnych boków i zniechęcenia. Pełen profesjonalizm i zaangażowanie biły ze sceny w każdym momencie. Nigdy wcześniej nie widziałem ich na żywo i strasznie byłem ciekawy tego występu. Przede wszystkim, wypadli zdecydowanie bardziej agresywnie, niż na płytach (któż by pomyślał, patrząc na krótko przystrzyżonych, eleganckich panów Westa i Grooma, że grają tak ciężką muzę!). Poza tym, umknęły gdzieś tak charakterystyczne dla nich harmoniczne wokale czyniąc tego dnia ich propozycję jakby mniej melodycznie dostępną. No ale poza tym było niezwykle… Muszę zacząć od „starego – nowego głosu Threshold” - Damiana Wilsona. O ile poprzedzający go wokaliści bardzo dobrze zaprezentowali się w roli frontmanów, tak Wilson pokazał mistrzostwo świata w tej „nieolimpijskiej konkurencji”. Boże drogi! Absolutnie miał w nosie fakt, że stoi przed nim tylko garstka najwierniejszych fanów. Od samego początku szalał, stawał na metalowej barierce oddzielającej publiczność od fosy, przybijał z fanami piątki i dawał im pośpiewać (raczej poryczeć). Zdarzyło mu się także raz skoczyć na zabranych i zaraz potem w trakcie wykonywania kompozycji chodzić po sali. Tuż po zakończeniu występu wyściskał każdego z osobna, stojącego w pierwszym rzędzie (panie wycałował) i… nie wracając z zespołem za kulisy rozpoczął rozmowy ze zdumionymi nieco zebranymi. To się nazywa bratanie!

Setlistą nie zaskoczyli, odgrywając dokładnie to, co na pierwszych koncertach „Essence Of Progression Tour 2009”. Były zatem i cztery kawałki z ostatniego albumu „Dead Reckoning”, trzy numery z wcześniejszego nieco „Subsurface”, dwie rzeczy z tak lubianego u nas „Critical Mass”, czy dwa killery ze stareńkiego „Wounded Land”, które spięły swoistą klamrą ten występ. A co najbardziej utkwiło w pamięci? Fantastyczny „The Art Of Reason” zapowiedziany przez Wilsona jako najlepszy utwór zespołu, rozwalający na koniec podstawowej części występu „Slipstream” oraz dwie zagrane na bis kompozycje: „Mission Profile” z potężnie ciętymi od początku riffami oraz klasyczny już „Paradox”. Pół godziny przed 24 było już pozamiatane. Prawie, ponieważ zebrani, mający przez cały koncert kapelę niemalże tylko dla siebie, mogli jeszcze z artystami pogadać, „naciągnąć” na autograf, czy wspólną fotografię.

Threshold – setlista:

1. Consume To Live
2. Fighting For Breath
3. Stop Dead
4. Part Of The Chaos
5. Avalon
6. One Degree Down
7. Critical Mass
8. Smile At The Moon
9. The Art Of Reason
10. Long Way Home
11. Pilot In The Sky Of Dreams
12. Slipstream

Bisy:
13. Mission Profile
14. Paradox

 

Zdjęcia:

ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.