ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 28.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
- 28.07 - Ostrów Wielkopolski
 

wywiady

02.03.2007

O stylu Glamour, pokoju w Izraelu, polityce i najnowszej płycie Blackfield... Wywiad z Avivem Geffenem

Guillaume Apollinaire powiedział kiedyś, że istniało (za jego czasów) tylko trzech Polaków, których sława sięgnęła najdalszych zakątków naszego globu. Żaden z tych naszych słynnych rodaków nie tworzył jednak w ojczystym języku. Do wielkiej trójki francuski poeta zaliczał, oprócz siebie (został spłodzony przez Polkę, jednak liryki pisał w języku Rimbauda), także Josepha Conrada (vel Józef Korzeniowski) i Stanisława Przybyszewskiego (przebywał w Niemczech i za bardzo zakorzenił się w tamtejszym piśmie).

Wskazana przez Apolinaire’a tendencja nie przebrzmiała po pierwszej połowie XX wieku, a nawet można powiedzieć, że się rozwinęła. Dzisiaj mamy wielu znanych na każdym ziemskim podwórku Polaków, którzy w sztuce posługują się innymi, niż polski językami. Jednym z nich jest Aviv Geffen, który podobnie jak niegdyś znamienity Francuz, pomimo swojego małego grzeszku, wielokrotnie z dumą podkreśla swoje polskie pochodzenie.

Przed promującym nowy album Blackfield koncertem w Warszawie udało mi się przeprowadzić rozmowę właśnie z polską połową tego świetnego zespołu. Jak się zaraz okazało Aviv miał wiele do powiedzenia na temat polityki, swojego wizerunku „ikony pokoju”, jak również udzielił mi kilku informacji na temat nowego krążka Blackfield.

Artrock
: Dobry wieczór!
Aviv Geffen: Witam!

AR: Pomimo ogromnego komercyjnego sukcesu Blackfield Aviv Geffen nadal pozostaje w naszym kraju osobą stosunkowo mała popularną. Natomiast w swoim kraju jesteś jedną z bardziej znanych postaci sceny muzycznej. Możesz zdradzić nam powody tej sławy, opowiadając pokrótce o swojej karierze sprzed czasów Blackfield?

AG: Chociaż Blackfield jest muzyką zdecydowanie angielską, nie różni się tak bardzo od tego, co kiedyś grałem. Cała idea nagrania tego materiału narodziła się, gdy Steven usłyszał kilka moich hebrajskich piosenek. Uznał wtedy, ze byłoby zbrodnią pozwolić mi zostać dłużej w rodzimym kraju. Później nagraliśmy wspólnie „Cloudy Now”, „1,000 people” i wiele innych. Powstały właśnie na podstawie tego, co wcześniej robiłem w Izraelu. Od momentu założenia Blackfield jeszcze więcej osób uwierzyło, że mogę przekraczać pewne granice w Izraelu. Wcześniej nie znalazłbyś u nas ani płyt Boba Dylana, ani Kurta Cobaina, ani nawet Davida Bowie. Teraz się to zmieniło. A co do mojej twórczością to, podobnie jak ci trzej wielcy muzycy, staram się walczyć z rządem. Protestuję przeciwko okupacji Palestyny. Mam nawet wielu zwolenników i specjalną publikę pod nazwą „The Moonlight Children”. Dzisiaj rząd zaproponował mi nawet start w wyścigu o stołek ministra edukacji w Izraelu.

AR: To nie byłby zły pomysł. Masz w końcu wiele do przekazania młodym. Słowa twoich piosenek często wiążą się z polityką i mają charakter edukacyjny. Jednym z najbardziej popularnych, którzy poruszają podobną tematykę, jest Roger Waters (utwory „Leaving Beirut”, „It’s A Miracle”, czy „The Wall” jako całość). Czy możesz powiedzieć, że jego twórczość wpłynęła w jakimś stopniu na twoją?

AG: Tak. Waters wywarł na mnie ogromny wpływ. Ale musze jeszcze w tym miejscu wymienić takich tekściarzy jak Bob Dylan, Leonard Cohen, czy Nick Cave.

AR: Oprócz tekstów skupionych na polityce pisałeś także te bardziej liryczne. Najbardziej pamiętny z nich to „Cry For You”, znany jako artystyczna zapowiedź tragicznej śmierci. Czy to prawda, że zaraz po twoim wykonaniu tego utworu zamordowano...

AG: ... mojego najlepszego przyjaciela. Został zamordowany na pokojowym marszu. Byłem na scenie z premierem [Itzhakiem] Rabinem [wybrany na to stanowisku w 1992, nie bez zasługi aktywistycznej postawy społecznej Aviva; obejmował je do chwili tragicznej śmierci 11/4/95] i zapowiedziałem, ze następny utwór dedykuje wszystkim tym, którzy walczą o pokój. Dodałem, że chciałbym znowu zobaczyć pokój w naszym kraju i zaśpiewałem „Cry For You”. Zaraz po tym zeszliśmy ze sceny. Uściskałem Rabina i zaczęliśmy rozmowę, schodząc na parking. Właśnie wtedy dostrzegłem zabójcę, który po prostu przyszedł i zastrzelił mojego przyjaciela. Byłem głównym świadkiem, ostatnią osobą która uściskała i rozmawiała z Rabinem. Po tej tragedii przeniosłem się do Londynu, bo dla mnie to było zbyt traumatyczne przeżycie, żeby tam zostać. Kiedy widzisz, jak ktoś zabija drugą osobę... A poza tym ten marsz pokoju wydawał się naprawdę udany – przybyło 500 osób na plac, co dla mnie było niesamowite. Zmierzaliśmy ku nowej drodze, ku nowemu obliczu Bliskiego Wschodu, ale to wydarzenie na dobre spieprzyło wszystkie nasze wysiłki.

AR: Po tym wszystkim nadal wierzysz, że sztuka potrafi zmieniać świat?

AG: Oczywiście, że tak!

AR: Mój ojciec przygotowywał prace magisterską na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Jego wniosek jest taki, że nie ma szansy na pokój.

AG: Mam nadzieję, że się myli. Mówiąc uczciwie, uważam, ze powinniśmy porozmawiać z Syrią. To jest moja konkluzja. Musimy dać Palestyńczykom ich państwo i musimy zacząć szanować ich prawa. Nigdy nie wierzyłem, że pokój może być jednym papierkiem stwierdzającym, że wrogie strony już nie walczą. Po pierwsze, musimy okazywać szacunek przedstawicielom innych kultur. My wujek [Moshe] Deyan – ten, bez jednego oka. Był ministrem bezpieczeństwa w latach 70. On popierał koncepcję zajęcia i okupacji Jerozolimy. Ja byłem inny. Wychowałem się w rodzinie o tradycjach militarnych , a mimo to zostałem punkowym chłopcem.

AR: Ale czy Izraelczycy naprawdę wierzą w możliwość pokoju z Arabami? To, co podaje nasza telewizja sugeruje wręcz odwrotnie.*

AG: To jest właśnie przekłamanie. Jest wielu ludzi, którzy nie myślą o wzajemnym zabijaniu się.

AR: A więc jest opozycja. Jak duża?*

AG: Jest całkiem spora. Prawdę powiedziawszy, oferowano mi ubieganie się o pozycję ministra edukacji właśnie dlatego, że mam za sobą siłę młodych. Może kiedyś spróbuję zadziałać w tym ministerstwie, jak skończę nagrywanie z Blackfield. Prawda jest taka, że żyjemy w złych czasach. Otaczają nas ludzie, którzy chcą nas zabijać, a to dlatego, ze potrzebują swojej własnej ziemi. Jak dla mnie cała sytuacja jest ogromną hańbą. Droga pokojowa daje jedyną szansę pomyślnego rozwiązania. Nie akceptuję żadnych innych działań. Mówiłem, że gdybym musiał użyć broni popełniłbym samobójstwo; po prostu palnął bym sobie w łeb. A więc mogą dać mi broń, ale wówczas będę martwy w przeciągu sekundy. Żyjemy w naprawdę złych czasach...

AR: No i teraz zrozumiałem dlaczego twoja muzyka musi być adekwatna do rzeczywistych problemów. Nie wierzysz w muzykę, która dostarcza czystej radości słuchania, pozbawionej refleksji?

AG: Nie. W Izraelu ogrywam znaczącą rolę właśnie z powodu mojego przekazu. Starałem się kształtować moją twórczość muzyczną, w podobny sposób jak robił to Dylan w Stanach Zjednoczonych w latach 60. Wyciskamy z muzyki tę samą buntowniczość, zwracamy uwagę te same funkcje muzyki. Tworzyłem tak w latach 90. i nie przestanę również w XXI wieku.

AR: Chcesz powiedzieć, że muzyka musi coś znaczyć?

AG: Oczywiście! Wiele moich kompozycji ma wymowę anty-okupacyjną. Cały czas powtarzam, że należy osiedlić Arabów na ich własnej ziemi i przestać zabijać się nawzajem. Uważam te sprawy za jak najbardziej znaczące.

AR: Może właśnie z powodu takiej wymowy ambasador Izraela przyjechał, aby się z tobą spotkać dziś wieczorem. Co czujesz przed tym spotkaniem?*

AG: To całkiem normalne, że izraelski ambasador przyjeżdża, żeby mnie przywitać. W każdym mieście, gdzie graliśmy powtarzała się ta sama historia. Może wydawać się to dziwne, ale moja muzyka dotyka kwestii politycznych, co dla Izraelczyków dzisiaj ma ogromne znaczenie. Może ci ambasadorowie uważają mnie nie tylko za zwykłego grajka, ale poważniejszego artystę? Może chcą się czegoś dowiedzieć? W końcu mam poprzez swoją muzykę coś do powiedzenia.

AR: Masz coś do powiedzenia poprzez swoją muzykę. Czy za twoim androgynicznym wizerunkiem scenicznym również kryje się jakieś przesłanie?

AG: Nie. Po prostu dorastałem w pragnieniu zostania glamourowym chłopcem – podobnie jak Bowie i jemu podobni. Steven, z kolei, jest Brytyjczykiem i nie wypada mu nosić makijażu na scenie. Ja nie czuję się ograniczony – mogę się pomalować. Makijaż dodaje dramatyzmu mojej osobie, a poza tym jest po prostu spontanicznym uzupełnieniem wizerunku artystycznego.

AR: Wiem, co chcesz powiedzieć. „Here’s an art from an open mind I give it you becase I can”. I tym sposobem wróciliśmy do Blackfield. Steven mówił o równym podziale pracy przy nowym albumie, jak ty to oceniasz?

AG: Na ten album napisałem większość tekstów, jak również w większości moja jest sama muzyka. Steven miał za to ostatnie słowo przy produkcji. Nie mogłem na przykład w ostatniej chwili dołożyć jakiś tam smyczków, czy powiedzieć, że takie a takie solo mi nie odpowiada. Steven oznajmił mi w pewnym momencie, że właśnie uzyskaliśmy perfekcyjną kombinacje, z czym się zgodziłem. To jest naprawdę klasyczny rockowy album, który, moim zdaniem, brzmi wspaniale.

AR: Jak porównujesz oba wasze wydawnictwa?

AG: To drugie jest dużo lepsze! Zdecydowanie lepsze!

AR: Czytałem, że nagrywaliście ten album w zasadzie za jednym zamachem, bez większych przerw w pracach nad materiałem. Jakie są wady i zalety takiej metody nagrywania?

AG: W gruncie rzeczy cały czas coś nagrywaliśmy. Gromadziliśmy nowe piosenki, aż pewnego dnia usiedliśmy razem, aby podjąć decyzję. „Tak ten kawałek zdecydowania pasuje do Blackfield” albo „Nie, to nie może znaleźć się na krążku Blackfield”. W zasadzie każdy z nas od pierwszych sekund jest w stanie określić, czy utwór nadaje się do tego projektu, czy nie. Pierwszy album natomiast został zarejestrowany od ręki i zaraz po tym szybko wyruszyliśmy w trasę. Spotkaliśmy się z bardzo przyjemnymi reakcjami publiczności, również tutaj w Polsce. Występ w Krakowie był niesamowity! Spodziewaliśmy się dwustu osób, a przybyło około tysiąca. Wszyscy wykrzykiwali słowa naszych piosenek i zdziwiło mnie, że znają teksty pamięć. To było niesamowite! Po koncertach w Polsce, podobne przyjęcia spotkały nas w Nowym Jorku, Anglii i w Niemczech. Coś w tym jest!

AR: Chyba wiem o co chodzi: gracie świetną muzykę, czym zdobyliście zasłużoną popularność. Steven powiedział Piotrowi Kaczkowskiemu, że jego mottem jest tworzenie muzyki, która sam sobie będzie określać mody. Myślisz, że z Blackfield wam się to udało?

AG: Oczywiście. Myślę, że Blackfield to przede wszystkim bardzo przystępna kapela. Nie sądzę, żeby można tak określić na przykład Porcupine Tree. Blackfield proponuje szerokie spektrum modnych elementów, wprowadzając przy tym liczne uaktualnienia do obecnych trendów. Nigdy nie zależało mi na pozyskaniu tylko progrockowej publiczności o średniej wieku 40 lat. Zawsze chciałem przyciągać fanów w wieku 16 lat – młodzież, która dzisiaj słucha Muse, Green Day, ale która może również sięgnąć po Blackfield. No i myślę, że z czasem mi się to udaje .

AR: Oprócz wielkiej popularności zdarzyła ci się też wpadka na polu komercji. Mówię o albumie „Hallowed”. Wiesz dlaczego tak się stało?

AG: Tak, „Hallowed”… Napisałem I zarejestrowałem cały materiał w Londynie. Brzmi bardzo punkowo, słychać ciągłe „tzz tzz”, co nie każdemu się spodobało. Wszelkie zniekształcenia dźwiękowe są niepodobne w muzyce izraelskiej. Przeważnie izraelscy muzycy nie korzystają z efektu distortion. Ja jednak wykorzystałem tę technikę i w konsekwencji cały album wydaje się bardzo hałaśliwy, za co osobiście go uwielbiam.

AR: Myślę, że z twojej solowej dyskografii właśnie ten album może szczególnie zainteresować naszych czytelników.

AG: Hehe. A więc może teraz ja powiem coś miłego o muzyce polskiego zespołu Myslovitz. Dostałem ich płytę podczas wizyty w Krakowie. Tę z liniami elektrycznymi na okładce... ciemno żółte kolory... [„Korova Milky Bar”] W każdym razie album jest doskonały!

AR: Cieszę się, że doceniasz polską muzykę. Na sam koniec chciałbym zapytać o twoje artystyczne motto. Kiedy ufuromował się ruch „The Moonlight Children” twoje motto zdaje się brzmiało: „So dry your tears And tear up all your fears - A wish will be reborn to a perfect world”. Chciałbyś dodać coś dzisiaj?

AG: Myślę, że dzisiaj moim prawdziwym mottem życiowym są po prostu słowa „We are a fucked up generation”. Stwierdzają smutną prawdę, ale sugerują również, że powinniśmy zburzyć dzisiejszą rzeczywistość, a z pozostałego gruzu spróbować poskładać coś na nowo do kupy.

AR: Miejmy nadzieję, że się to uda. Myślę, że twoje motto będzie dobrym zakończeniem tej rozmowy. Dziękuję za wywiad i życzę udanego koncertu!

AG: Dziękuję.

* pytania oznaczone gwiazdkę zadane przez przedstawiciela Rockserwisu


 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.