Z Grecji na Marsa, a potem do Watykanu.
Czyli cykl o Vangelisie.
Odcinek dwudziesty drugi.
Jeżeli "Short Stories" było zrobione spontanicznie, na zasadzie – se pogramy i zobaczymy, co wyjdzie, tak "Friends..." było przedsięwzięciem przygotowanym i wykonanym bardzo starannie. Na tyle starannie, że moim zdaniem jest to najlepiej zrealizowana płyta duetu – bogactwo brzmień, pomysłowe aranżacje, dialogi wplecione w niektóre utwory. A że sama muzyka była równie różnorodna jak i dobra, dlatego ten album jest dosyć powszechnie uznawany za najlepszy w ich dorobku. I trudno się temu dziwić, i trudno się z tym nie zgodzić. Ja co prawda wolę jedynkę i uważam, że muzycznie jest lepsza, ale jeśli chodzi o technikalia, to muszę oddać cesarzowi, co cesarskie.
Podejrzewam, że każdemu "The Friends of Mr.Cairo" kojarzy się z wielkim hitem "I'll Find My Way Home". Tylko, że on pierwotnie na płycie się nie znalazł. Pierwsze wydanie zawierało sześć utworów, bez tego przeboju. Do tego miało inną, białą okładkę. Ale bardzo szybko skorygowano to niedopatrzenie, ponoć kilka tygodni później. I zmieniono też okładkę, na tą, z dopiskiem "Includes I'll Find My Way Home", gdzie obaj panowie siedzą przy kartach i alkoholu. Zmieniono też układ płyty – pierwsza strona stała się drugą, a druga – pierwszą, uzupełnioną o tą dodatkową piosenkę. Można się zastanawiać, dlaczego ten utwór od razu nie znalazł się na tym krążku. Może nie pasował do koncepcji całej płyty? Ale biorąc pod uwagę, co się na niej znajduje, trudno mi zrozumieć, jak to tu może nie pasować. "Friends...", jak już wcześniej wspomniałem, zawiera bardzo zróżnicowany materiał muzyczny – właściwie każdy utwór jest inny - rock'n'roll "Back to School", a elektroniczna impresja "The Mayflower" – trudno znaleźć większy kontrast. Jedynie "Beside Me" i "Outsie of This", są w jakiś sposób podobne, bo to takie łagodne, nastrojowe balladki. "I'll Find My Way Home" to po prostu ładna piosenka i wielki przebój, "State of Independece", też spory przebój (tyle, że bardziejszy w wykonaniu Donny Summer), bardzo ciekawy utwór, oparty na południowoamerykańskich rytmach, a numer tytułowy to w ogóle temat na osobne wypracowanie. Dwuczęściowa kompozycja, która jest swego rodzaju hołdem złożonym kinematografii, dokładniej filmom gangsterskim z lat trzydziestych i czterdziestych, a Mister Cairo to jedna z postaci filmu "Sokół Maltański". Na początek słyszymy serie z pistoletów maszynowych, kule latają gęsto, a bohaterowie uciekają samochodem po napadzie. Nie wszyscy w całości. Ktoś oberwał i stęka gdzieś na tylnej kanapie. Pościg trwa mniej więcej do szóstej minuty, potem robi się dużo spokojniej, bardziej nastrojowo, a wszystko kończy szum pracującego projektora filmowego i przesuwającej się taśmy. Niezwykła rzecz, zdecydowanie opus magnum tego albumu.
Sam album okazał się wielkim sukcesem komercyjnym i równie dużym artystycznym. Dla Vangelisa był to wyjątkowo miodny okres, bo kilka tygodni wcześniej ukazały jego „Rydwany Ognia” i sprzedawały się chyba nawet jeszcze lepiej. Ale nie powiedziałbym, że „Rydwany…” są lepsze niż „The Friends…”, tak jak nie powiedziałbym, że „The Friends…” jest lepsze od „Rydwanów…”. Obie są siebie warte. Czyli znakomite.