Cieszy mnie strasznie fakt, ze koncert odbył się w zabrzańskiej sali - a dlatego iż jest to chyba najlepsza akustycznie sala w kraju - i tylko 2 godziny drogi od Wrocławia - człowiek nie musiał się przedzierać przez pół polski do popularnych ostatnio kurortów koncertowych jakimi są Kraków, Warszawa i Bydgoszcz. Wraz z małżonką wybraliśmy się na zabrzański koncert ... i muszę napisać że byliśmy zadowoleni.
Koncert
rozpoczął się punktualnie, przez następnych 2,5 h dostarczając nam niezapomnianych
wrażeń.
Zespół postarał się i tym razem serwując nam koktail złożony przede wszystkim
z Mirrage, Stationary Traweller, Dust & Dream oraz Rajaz - co wcale
nie znaczy że nie grali nic innego ;)) Pierwsza część -około 1,15 h wypełniły
rarytaski z wymienionych albumów w ciekawej kompozycji - po przerwie zaś
...sesja akustyczna. Jak na Genesis w 98 roku. Akustycznie zabrzmiały
m.in dźwięki Fingertrips oraz Refugee - akustycznie ... pół bo organki
szły z nie-akustycznego urzadzenia - ale przyjmijmy że było to akustyczne
;)) Cały występ zakończyła na bis Lady Fantasy - i tylko jeden bis - ale
ze zrozumiałych powodów. Prawdę mówiąc niczego więcej nie oczekiwałem
od zespołu niż dźwięków z Mirrage - i proszę - White Riader oraz Lady
Fantasy toż to prawie pół płyty! Klawiszowiec - pan LeBlanc (na codzień
gra w Nathan Mahl) tak się wtapiał uczuciami w to co grał, że mimiką pobił
samego Andy'ego - znanego z tego tematu. Sam Andy niestety padł ofiarą
modnej ostatnio u nas grypy - to taka choroba szczególnie dotykająca muzyków
podczas tournee po kraju (Sting, etc) - dlatego sam występ zakończył się
jednym tylko bisem a Andy długo nie posiedział z publiką przy autografach.
Jaki był ten występ w porównaniu do poprzedniego 3 lata temu ? A taki że tym razem po przerwie nie słyszeliśmy całej płyty tylko właściwie wybranych utworów i to w różnych wersjach. Tym razem muzyka działała na mnie jako wspomagacz procesów myślowych - wychodząc z koncertu miałem pełno pomysłów jak rozwiązać pewne zagadnienia programistyczne które od jakiegoś czasu zaśmiecały mi dysk -eee pamięć ;) Taka jest dla mnie muzyka Camel. Nie zagrali nieśmiertelnego Rhayadera, nic co miałoby flet w brzmieniu (czyli dużo z poprzedniego koncertu) i w ogóle niewiele się zespół w tym przypadku z repertuarem powielił. Jednak sam występ zarówno mi, jak i mojej małżonce się bardzo podobał, tak samo jak i naszym towarzyszom podróży powrotnej, oraz członkom dwóch list dyskusyjnych którzy przy okazji mieli spotkanko(a) ;)) Mowa oczywiście i pozdrowienia dla grupy Marillion-@pl oraz wiadomo jakiej (PH) ;))