ArtRock.pl - Progressive & Art Rock w sieci!
Ten serwis korzysta z plików Cookies i podobnych technologii. Dowiedz się więcej » | zamknij
 
- 28.04 - Gdynia
- 10.05 - Piekary Śląskie
- 11.05 - Kraków
- 12.05 - Lublin
- 28.04 - Poznań
- 04.05 - Lublin
- 10.05 - Łódź
- 11.05 - Warszawa
- 17.05 - Gorzów
- 18.05 - Szczecin
- 19.05 - Bydgoszcz
- 07.05 - Chorzów
- 08.05 - Siemianowice Śląskie
- 09.05 - Siemianowice Śląskie
- 17.05 - Wrocław
- 19.05 - Katowice
- 20.05 - Ostrava
- 21.05 - Warszawa
- 22.05 - Kraków
- 25.05 - Łódź
- 25.05 - Zabrze
- 26.05 - Zabrze
- 08.06 - Żórawina
- 29.06 - Toruń
- 30.06 - Toruń
- 11.07 - Bolków
- 12.07 - Bolków
- 13.07 - Bolków
- 14.07 - Bolków
- 12.07 - Żerków
- 13.07 - Katowice
- 14.07 - Katowice
- 17.07 - Warszawa
- 21.07 - Warszawa
- 26.07 - Łódź
- 27.07 - Łódź
- 27.07 - Ostrów Wielkopolski
 

wywiady

12.11.2007

ZBUDZIĆ ŚPIĄCEGO GORYLA - rozmowa z Nilsem Frykdahlem i Carlą Kihlstedt, liderami Sleepytime Gorilla Museum

23.10.2007, CSW - Zamek Ujazdowski, Warszawa, godzina 20
ArtRock: Witam ostatnich żyjących przedstawicieli Muzeum Śpiącego Goryla!
 
Nils Frykdahl: Dobry wieczór!
 
Carla Kihlstedt: Cześć!
 
AR: Zdaje sobie sprawę, że to, o co zaraz zapytam pojawia się na początku każdego waszego wywiadu, jednak nie mam wyboru: proszę, wytłumaczcie mi powiązanie nazwy waszego zespołu z ruchem awangardzistów z początków XX wieku.
 
NF: Pierwszy kontakt z tym ruchem mieliśmy poprzez osobę Johna Kaine’a, pisarza i malarza dadaistycznego. Nasze poprzednie grupy wykorzystały wiele jego literackich pomysłów. Pociągnęliśmy wiele wątków poruszonych przez jego wydawnictwo Sleepytime Gorilla Press, które zajmowało się starymi dadaistycznymi publikacjami. Właśnie to wydawnictwo przerodziło się potem w wystawę zatytułowaną Sleepytime Gorilla Museum.
Z jednej strony nasza nazwa odwołuje się do powiązań z osobą Johna Kaine’a. Z drugiej strony zawsze podobał nam się dźwięk tych trzech słów zestawionych razem. Taki mały dadaistyczny poemat.
To, co łączy nas najściślej z pracami oryginalnego Muzeum Śpiącego Goryla nazwałbym skupianiem elementów wzajemnie się zwalczających, czy nawet sobie zaprzeczających. Mamy jeden pomysł wychodzący na powierzchnię, ale zaraz pod nim znajduje się kolejny, który wprowadza ten pierwszy koncept w znaczące wibracje. Najważniejszą cechą naszych nagrań jest właśnie zdolność do...
 
CK: Samodestrukcji. Przesadna stabilność w kwestii konceptualnej ostatecznie zawsze oznacza śmierć potencjału.
 
NF: Z jednej strony poruszamy się cały czas po tym samym obszarze, jednak z powodu wspomnianych wibracji miejsce, na którym jeszcze nie dawno staliśmy, znika i musimy szukać następnego.
 
AR: Chciałbym wiedzieć, czy przyjęcie takiej nazwy ma coś wspólnego z formalną kontynuacją działalności ruchu?
 
NF: Ten specyficzny wybór nazwałbym raczej wyrazem naszej inspiracji dadaistycznym ruchem. Być może jest to pewne nadużycie z naszej strony. Niemniej jednak, czujemy się zaszczyceni, że możemy się posługiwać taką nazwą. Chcieliśmy także, może wbrew woli inicjatorów ruchu, pokazać działalność tej grupy, która dotąd pozostawała w ukryciu. Istnieją tylko skrawki materiałów opisujących ich działalność. A my uważamy, że zasługują na większą uwagę. Nasz zespół oddaje w pewien sposób hołd przedstawicielom oryginalnego Muzeum Goryla.
 
CK: Chociaż wcale nie musieliby zaaprobować naszego pomysłu. A to dlatego, że do tej pory zrobili wszystko, żeby zniszczyć nawet najmniejsze dowody swojego istnienia. Spalili masę materiałów. Osobiście nie byli zainteresowanie swoją długowiecznością. I z tego względu nasza nazwa może okazać się kontrowersyjna dla bardziej uprawnionych, niż my spadkobierców tego ruchu.
 
NF: Taka prawda. Działamy wbrew ich woli całkowitego zniknięcia ze zbiorowej pamięci.
 
AR: Wielu mówi o waszej muzyce wyjątkowa. Macie jakiś pomysł, dlaczego taka właśnie jest?
 
CK: Prawdopodobnie jesteśmy najmniej uprawnionymi osobami, żeby o tym mówić. Jeżeli przez dłuższy czas się czymś zajmujesz, tracisz dystans. Dlatego nie potrafię powiedzieć, czemu coś brzmi dziwnie czy wyjątkowo. Dla nas nie ma w tym nic niezwykłego.
 
NF: Przede wszystkim inspiracje czerpiemy ze źródeł w pewnym sensie przeciwstawnych. Korzystamy z czystych dźwięków, bawimy się nimi jako tworzywem. Eksperymentujemy z samą strukturą dźwięków. W ten sposób powstają zresztą najróżniejsze eksperymenty industrialne. Do tego dodajemy także elementy klasyczne. Przywiązujemy wagę do wszelkich detali. Kompozycje staramy się jakoś rozsądnie wydłużać, tak, że często stają się progresywne. W efekcie powstają tarcia pomiędzy prostotą a kompleksowością naszych nagrań . Pod tym względem stajemy w opozycji do tradycyjnych prymitywistycznych grup industrialnych.
 
AR: Rozumiem, że proces komponowania ma więcej wspólnego z naturalną ewolucją dźwięków, niż misternym kompozytorstwem? Nie siadacie w kółku, mówiąc sobie: musimy grać nietypowo?
 
NF: Ten proces wynika z naszych wspólnych zainteresowań.
 
CK: [Carla zdejmuje gumki z włosów, rozpuszczając bujne loki. Gumki kładzie przed sobą na stole, tak że nakładają się jedna na drugą.] To są dwie osoby o własnych kręgach zainteresowań, nasza muzyka powstaje tutaj w środku, pomiędzy nimi [Wskazuje na miejsce nakładania się okręgów gumek. – przyp. KK].
 
NF: Każdy z nas porusza się w innych obszarach muzycznych. Wspólnie przenosimy te zainteresowania na naszą muzykę. Tak, że ostateczny dźwięk jest efektem pomysłowości pięciu osób, a nie jednej.
 
AR: Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak naprawdę montujecie swoje własne instrumenty? Wiadomo przecież, że dzisiaj każdy dźwięk można zagrać na przeróżnych syntezatorach, laptopach, etc.
 
NF: Dźwięku uderzającego młota nie stworzy żaden syntezator. Dan, który wszystko konstruuje, twierdzi, że jest to jedyny sposób osiągnięcia nietypowych brzmień. Zbudował bardzo dużo pozornie zbędnych instrumentów, właśnie dlatego że szukał jednego brzęczącego mu w myślach dźwięku.
 
AR: Przykładacie aż taką wagę do detali?
 
NF: Zdarzało się, że na trasę zabieraliśmy ze sobą instrument, którego potem użyliśmy tylko do zagrania jednego kawałka. Wykorzystaliśmy go raz i nie było co z nim więcej robić. Tak naprawdę nie chcemy używać standardowych keyboardów i tym podobnych wynalazków technicznych, dlatego że nie jestśmy już właścicielem muzyki, jaką na nich zagramy. Każdy może sobie kupić jakiś konkretny model klawiszy i już gra to samo, co ty. Poza tym, odczuwam prawdziwą przyjemność, jeżeli mogą z całą siła w coś sobie huknąć. W zasadzie nigdy nie opieramy się takim naturalnym fizycznym instynktom na scenie, dlatego organic instruments dają nam większe możliwości ekspresji.
Zgadza się, ludzie tworzą niesamowite rzeczy na swoich laptopach i nigdy nie odważę się powiedzieć, że ich dokonania są podrzędne w stosunku do naszych. No, ale jeśli na koncercie widzisz człowieczka ze swoim laptopem prawdopodobnie zgrzytniesz zębami i więcej nie przyjdziesz na taki show.
Nawet podczas bardziej intelektualnych elementów naszej muzyki nigdy nie eliminujemy naszej fizycznej ekspresji. Staramy się być ożywiający dla publiczności. Granie na tradycyjnych klawiszach jak gdyby kłóci się z definicją naszego zespołu.
 
AR: Słyszałem, Carla, że będziesz w jury na zbliżającym się austriackim festiwalu muzyki alternatywnej? Możesz co nieco powiedzieć o tym przedsięwzięciu? Czy tam także znajdą się zespoły zaopatrzone w instrumenty domowej roboty?
 
CK: Różnorodność muzyczna tego festiwalu ma być ogromna. Chociaż instrumentów domowej roboty może nie być zbyt wiele, ale przyjedzie na przykład kobieta, która zagra na tradycyjnym chińskim dzwonie, chuzeng.
 
NF: Pojawi się tam wielu naszych przyjaciół z całego świata.
 
CK: Chociaż instrumenty mogą okazać się mniej lub bardziej tradycyjne, zagrają na nich ludzie o niebanalnych wizjach.
 
AR: I to właśnie te specyficzne wizje okazują się najważniejszym składnikiem występów na żywo? Co dla was jest najważniejszym elementem koncertów: muzyka, aspekty wizualne, swoistą teatralność, czy interakcje z publicznością?
 
NF: Podczas doskonałego występu nie możesz wyznaczyć żadnych linii między tymi elementami. Nie możesz oddzielić samej muzyki od całego kontekstu, w którym powstaje. W trakcie perfekcyjnego występu wszystko staje się częścią sceny.
Wyjście przed publiczność okazuje się zupełnie innym doświadczeniem, niż granie na próbach. Przy pełnej sali nie możesz grać tylko dla swojej przyjemności. Publiczność jest w tej sytuacji najważniejsza. Dodaje ci energii i uzupełnia wszelkie braki „paliwa”, jakie pojawiają się w czasie naszych występów.
 
CK: Muzykę, którą grasz na żywo, musisz wydobywać z najodleglejszych głębin własnego ciała, przy jednoczesnym pełnym otwarciu na publikę. Inaczej całość nie robi żadnego wrażenia.
 
NF: Jako zespół pięciu niezależnych jednostek zawsze staramy się słuchać jeden drugiego. Dlatego też jesteśmy otwarci na wszystkie spontaniczne propozycje powstałe podczas koncertu. Jeżeli takie warunki nie zostałyby spełnione, przeszlibyśmy w rutynę. Kiedy grasz bardzo dużo (mieliśmy dwie trasy europejskie i trzy po Stanach), musisz czerpać z tego ogromną radość. To, co robimy na scenie traktujemy jako widowisko, nie pracę.
 
AR: W waszym zachowaniu scenicznym pojawiały się bardzo dziwne pomysły – jak chociażby czytanie ksiąg, niespodziewane milknięcia, opuszczanie sali. Czemu służą takie działania?
 
NF: Zapraszamy w ten sposób publiczność do aktywnego uczestnictwa.
 
AR: Ludzie to zapamiętują.
 
NF: I słusznie. Staramy się uświadomić ich, że widowiska muzyczne są pewnym świętem, rytuałem odprawianym przez najróżniejszych ludzi.
 
[Rozpoczyna się koncert Indukti, poprzedzający występ Sleepytime Gorilla Museum. Carla przeprasza i odchodzi posłuchać polskich instrumentalistów.]
 
AR: Kto wybrał Indukti na wasz support?
 
NF: Tomek [menadżer z Deadline – przyp. KK]. Słyszeliśmy o nich wiele dobrego i chcieliśmy na żywo zobaczyć, co potrafią.
 
AR: Wielokrotnie się tak zdarzało, że supportujący Indukti przemieniali się w gwiazdę wieczoru. Onieśmielili swoim supportem już kilka zespołów...
 
NF: A więc jestem tym bardziej podekscytowany, że ich zaraz zobaczę.
 
AR: Chciałbym zapytać jeszcze tylko o wasze klipy. Kto je dla was przygotowuje?
 
NF: “Helpless Corpse Enactment” przygotowaliśmy z naszym reżyserem Adamem Feinsteinem. Omówiliśmy z nim tematykę utworu, a on wyszedł z propozycjami wizualizacji – m. in. zaproponował, żeby osadzić akcję w erze wiktoriańskiej. Jako że piosenka mówi o podnoszeniu się i upadku, narodzinach i śmierci w obrębie cywilizacji, a nawet całej generacji, postanowiliśmy pokazać to w formie cyklu życia jednego człowieka. Stary mężczyzna (zagrany przez mnie) jest ukazany w chwili śmierci po środku otaczającego go lasu. Następnie oglądamy obrazy ze wcześniejszych etapów jego życia. Siła wzbijających się do góry fal oceanu ma na przykład reprezentować miniony czas.
Co do „Widening Eye”, zrobił to nasz przyjaciel. Animację są w większości jego własnym dziełem. Podczas prac tylko go zachęcaliśmy, żeby miał przy tym jak najlepszą zabawę. No i efekt potwierdza, że tak właśnie było.
 
AR: W tytule waszej biografii na oficjalnej stornie zespołu pojawia się napis „The End” ze znakiem zapytania. Czy nie miała to być pewnego rodzaju prowokacja, wyraz waszej przewrotności?
 
NF: Chodzi o kilka spraw. Po pierwsze wytwórnia, z jaką podjęliśmy współpracę, nazywa się The End Records. Właśnie w czasie podpisania kontraktu z TER pisaliśmy naszą biografię na stronę. Poza tym, tematyka naszych nagrań często poruszała apokaliptyczne kwestie. Koniec człowieka, zwierzęcia, koniec relacji międzyludzkich, koniec maszyn i w końcu koniec ziemi...
 
AR: A zatem warto zwracać nie mniejszą uwagę na wasze werbalne przesłanie, niż na samą muzykę?
 
NF: Oczywiście. Wiadomo, że wszystko zaczyna się od muzyki i ludzie nie posługujący się angielskim mogą nią się cieszyć, jak wszyscy inni. Nie muszą w ogóle zwracać uwagi na żadne zwerbalizowane idee. Jednak nam cały czas zależy na ujmowaniu ich wewnątrz naszej sztuki. Płyty wydajemy w formie mini książeczek, co może kogoś zachęcić, żeby przeczytać nasz werbalny przekaz i zapoznać się z tymi nierzadko „debatującymi poglądami”. Niemniej jednak, mam nadzieję, że muzyka potrafi zaprezentować tę treść samymi tylko dźwiękami.
 
AR: I na tym zapewne polega wasza definicja awangardy.
 
NF: Zgadza się.
 
AR: Dziękuję bardzo, że poświeciłeś mi tyle czasu. Nie mogę się już doczekać waszego występu.
 
NF: Dziękuję. Miło mi się z tobą rozmawiało. Chodźmy zobaczyć Indukti.
 
[Za uwagę dziękuje Krzysztof Krakowski, który przeprowadził tę rozmowę.]
 
ArtRock.pl na Facebook.com
ArtRock.pl RSS
© Copyright 1997 - 2024 - ArtRock.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.